Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Zielonej Górze wygłodniałe psy zaatakowały kozy koczujące przy wiadukcie na trasie S3

Alicja Bogiel, 68 324 88 46, [email protected]
fot. Wojciech Waloch
W sobotę (24 lipca) po południu kozy zaatakowała wataha zgłodniałych psów. Na oczach przypadkowych świadków. - Jechaliśmy z rodziną na wesele i zauważyliśmy przy wiadukcie spore psy - opowiada pani Elżbieta (nazwisko znane redakcji).

Bajka o kozie

Bajka o kozie

Niewiarygodne. Łatwiej złapać lwa czy słonia niż kozę. Tak przynajmniej wynika z opowieści wszystkich tych, którzy kozami się zajmowali. A że jest ich wielu, więc i takich opowieści jest dużo. O tym, jak w deszczu i słońcu czatowali na kozy, robili im zdjęcia, szukali w rejestrach... Jak wystrzeliwali naboje usypiające, a zwierzęta nic. I jak bali się, by kozy nie uśpić na amen..

Wszyscy mówią z takim przekonaniem, że już prawie uwierzyłam, że dwóch kóz nawet przez rok nie da się złapać. Ale po chwili oprzytomniałam. W dobie lotów w kosmos, wyprawy na Marsa, operacji maluszków w łonie matki, satelitów prawie na każdym rogu - słowem w dobie nauki i techniki - kozy nie powinny być mądrzejsze od ludzi. A przynajmniej nie przez rok. No może do trzeciego razu...

Coś mi się wydaje, że po prostu kozy zostawiono na pastwę losu. Skoro przeżyły taką zimę, to co im może jeszcze zaszkodzić... A okazało się, że może.

Była już o tym pewna bajka. Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły...

Alicja Bogiel
68 324 88 46
[email protected]

Kozy koczowały przy wiadukcie na trasie S3 blisko rok. Zajmowali się nimi urzędnicy, specjaliści od zwierząt, weterynarz, strażnicy, a nawet prezydent... Aż w końcu w sobotę kózki zaatakowała sfora psów. - To temat na scenariusz komedii - komentowali Czytelnicy historię kóz koczujących miesiącami przy głównej szosie regionu. Ale komedia zamieniła się w horror.

- Postanowiliśmy zjechać w bok i sprawdzić, co z kózkami. Było tam już kilka agresywnych, dużych zwierzaków. Jedna koza, atakowana, uciekała gdzieś w las, druga już była zagryziona. Widok straszny...
Mąż pani Elżbiety krzyczał i rzucał kamieniami w psy. Ale te nie przestraszyły się ludzi. - Zadzwoniliśmy po straż pożarną, potem po policję, skierowano nas do straży ochrony zwierząt - opowiada Czytelniczka. - Przyjechali dość szybko, ale dla kozy było już za późno.

Pani Elżbieta systematycznie śledziła losy zwierząt w "GL". I teraz komentuje: - Tyle osób zajmowało się zwierzakami, a źle skończyły. Smutne. I straszne, bo przecież te psy mogą zaatakować człowieka...
Nie byłoby ataku psów i rozszarpanego zwierzęcia, gdyby kozy spod wiaduktu trafiły do domu. Tak już dawno miało być. Przypomnijmy, że zwierzęta koczują przy ruchliwej trasie blisko rok. Zmieniał się wtedy ich właściciel i uciekły nowemu z transportu. Pod wiadukt. Tam przetrwały nawet srogą zimę. Karmione przez ludzi dobrej woli. A także przez byłego właściciela, który figurował wciąż w rejestrach, bo transakcji nie zarejestrowano.

Kózkami zajmowała się policja (wzywana przez kierowców), straż miejska i gminna (bo kozy raz biegały po terenie gminy, a raz po miejskim), urzędnicy gminni i miejscy, straż ochrony zwierząt, Inicjatywa dla Zwierząt... Ale ludzie wciąż ze zdziwieniem obserwowali, że kozy biegają koło szosy. W końcu wiosną zdenerwował się prezydent Janusz Kubicki i kazał zwierzęta wyłapać.

- Zadanie zleciliśmy odpowiednim służbom - mówią teraz urzędnicy. Sprawa trafił m.in. do zakładu komunalnego. - Ale my mieliśmy tylko pomóc w prowadzeniu akcji i zapłacić jej koszty - zastrzega dyrektor zakładu Wojciech Janka. - Problemem rzeczywiście zajmowało się schronisko dla zwierząt.

Akcje prowadziła straż ochrony zwierząt, która jako jedyna ma w naszym regionie specjalny sprzęt z nabojami usypiającymi zwierzęta. - Co najmniej sześć razy próbowaliśmy złapać kozy, ale środek usypiający nie zadziałał - tłumaczy szef straży Igor Ziętal. - Jesteśmy wolontariuszami, a mamy mnóstwo zgłoszeń o krzywdzonych zwierzętach, musieliśmy się więc zająć pilnymi sprawami.
Szefowa schroniska dla zwierząt Lidia Aleksandrowicz mówi, że kolejna, ósma już akcja łapania kóz, była zaplanowana na niedzielę. Ale w sobotę zwierzęta zaatakowała sfora. - Jedna koza przeżyła atak, nie wygląda na ranną, będziemy próbowali ją złapać - obiecuje.

Jednak przez rok się nie udało... - Proszę nas nie krytykować, bo to naprawdę trudna sprawa. - przekonuje L. Aleksandrowicz. - To jest bardzo trudny teren, obok biegnie trasa szybkiego ruchu, kozy są zdziczałe i nie da się przewidzieć ich zachowania. Tylko w filmach wygląda to tak prosto...
Jaka jest gwarancja, że uda się pozostałą kozę złapać i uratować? Nie ma żadnej. Słyszymy jednak, że wszyscy będą się starać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska