Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pod palmami są krokodyle łzy

Alicja Bogiel
Palma i krokodyl były niewątpliwie atrakcjami Palmiarni. Ale też trochę i przekleństwem - to palma przebijająca dach jest powodem remontu restauracji, a krokodyl musiał pojechać do wrocławskiego zoo
Palma i krokodyl były niewątpliwie atrakcjami Palmiarni. Ale też trochę i przekleństwem - to palma przebijająca dach jest powodem remontu restauracji, a krokodyl musiał pojechać do wrocławskiego zoo fot. Mariusz Kapała
Czołówka dziennika telewizyjnego z czasów PRL-u, stare czarno-białe filmy i kolorowe zdjęcia. Palmiarnia, którą znamy od lat, odeszła w niedzielę do historii.

Kiedy Jacek Błażejczak wrócił w 1992 roku ze Stanów, przyszedł do pracy do Palmiarni. To były już czasy kapitalizmu, ale jeszcze z socjalistyczną twarzą. - Był sobie na przykład taki stolik kelnerów, siedzieli sobie przy nim panowie i palili papierosy. Podchodził klient i pytał grzecznie: mogę kartę...

A potem wiele się zmieniło. - Łatwo mówić, że kelnerzy mają napiwki, ale u nas większość imprez to zamówione bankiety i okolicznościowe imprezy, a codzienni klienci zwykle płacą kartą - mówi kierownik Palmiarni Bożena Kaczmarek. - Karty napiwków nie dają. Ja wiem, jaka to ciężka praca.

- Żylaki, chory kręgosłup, schodzone nogi, przecież tu są hektary - dodaje kierownik sali Adam Olszewski.

- A ręce? Te ciężary? - przypomina mu szefowa.

W ubiegłą niedzielę na spotkaniu pożegnalnym pracowników Palmiarni największym ciężarem nie były jednak naczynia. Ale pewność, że w tym gronie już się nie spotkają.

"Dla Adama Olszewskiego za to, że tylko dach Palmiarni i palma są starsze"

Palma i krokodyl były niewątpliwie atrakcjami Palmiarni. Ale też trochę i przekleństwem - to palma przebijająca dach jest powodem remontu restauracji, a krokodyl musiał pojechać do wrocławskiego zoo
(fot. fot. Mariusz Kapała )

- To był dla nas drugi dom - te słowa padały na sali najczęściej.

Tyle że trochę specyficzny był ten dom. Z gośćmi z pierwszych stron gazet. - Wie pani, kto to jest DJ Bobo? - dopytuje się Adam Olszewski, z którego koledzy żartowali w niedzielę wieczorem, że tylko palma jest starsza. - Obsługiwałem też Chrisa de Burgha, a ilu polskich artystów...

Najmilej wspominają Jolantę Kwaśniewską. Że miała klasę, jak żadna inna pierwsza dama. Józef Oleksy z kolei zabronił kelnerom obsługiwać gości. - Ręce mają, to sobie nałożą - tłumaczył. - A jak nie wezmą, to będą głodni.

Lech Wałęsa proponował pracę A. Olszewskiemu. - Chyba żartował, nie sprawdzałem - opowiada szef sali. I wspomina, że tak się stresował tą wizyta, że wywrócił się z herbatą.

Była premier, a obecnie ambasador Hanna Suchocka też sama się obsługiwała. Ale brała tylko jarzyny, głównie dekoracje z talerzy. Świeże były na pewno.

Obrusy i nakrycie też musiały być nieskazitelne. Bożena Kaczmarek przyznaje, że nie lubi chodzić do innych restauracji, bo wszędzie wypatruje niedoróbek. A to obrus źle ułożony, a to kieliszek stoi po złej stronie. Nawet zabawowy Jacek Błażejczak też tak ma. - Ale szefowa jest w tym najlepsza. Kiedyś ledwie przyszła, przeszła szybkim krokiem przed okienko i mówi, że na końcu, przy fortepianie jest pajęczyna. Myślałem, że żartuje, bo tego nie dało się dojrzeć z tego miejsca. Ale, cholera, miała rację, pajęczyna była.

Perfekcja może przybierać różne oblicza. - Ja tu znam każdą roślinkę, każdą rybkę. Wiem, czy jest najedzona, czy zdrowa, czy chora - mówi Krystyna Jeżowska, która zajmowała się w Palmiarni układaniem menu i receptury dań. - Ale najfajniej było z krokodylem. Jak przychodziłam rano do pracy, zawsze zaglądałam do akwarium. Bo bałam się, że kiedyś wyjdzie...

A teraz krokodyl - a właściwie krokodylica - jest we wrocławskim zoo.

"Dla Anny Kumor za jej śmiech"

Nie ma ideałów, w tej pracy też były kłótnie, wpadki, stres, krzyki. Ale w Palmiarni podobno było dziwnie jak na restaurację, nikt nikomu nogi nie podstawiał i nie wygryzał zdolnych kolegów. Taka specyfika. - To w ogóle specyficzna praca, wy jej nie zrozumiecie - mówi J. Błażejczak. - Niech pani napisze, że najbardziej żal mi będzie wrednych, niezadowolonych, narzekających i upierdliwych klientów. Tych się zawsze pamięta. I niech pani jeszcze napisze, że ja to się im dziwię. Bo oni nie wiedzą, co im kuchnia może zrobić - śmieje się.

Jakby na przekór, śmiechu było w niedzielę sporo. Chociażby z fotografii pracowników, które na pożegnanie jako pokaz slajdów pojawiły się na ekranie. Roześmiane dziewczyny w białych bluzkach, leżący pokotem na podłodze kelnerzy (chyba już we śnie), uśmiechy w tańcu, dziewczyny z długimi nogami i w otoczeniu góry obrusów. - To jest ta właśnie stara, dobra Palmiarnia - mówił z uśmiechem zwykle poważny Wojciech Wawryk.

Potem popłynęły jeszcze weselsze historie. Na przykład ta o pewnej praktykantce. - Niesamowita była. Pytała, jak ma nieść wazę z rosołem - opowiadał J. Błażejczak - Mówię jej, że za uszy, albo na tacy. A ona pyta: a nie mogę wziąć, o tak, pod pachę... I chce zanurzać cycka w wazy... To ja jej mówię, że w tej wazie będzie gorący rosół.

Kierownik Olszewski, kiedy jeszcze nie był kierownikiem sali niósł do stolika lody z bitą śmietaną i zaplątał się w liście jakieś tropikalnej rośliny. Bita śmietana została na zieleninie i dzięki sile odśrodkowej trafiła na kelnera. - Szybko pobiegłem się przebrać, dołożyliśmy śmietany i idę do stolika - opowiada Olszewski. - A tam wszyscy pokładają się ze śmiechu. Całą twarz miałem jeszcze w tej śmietanie...

Najwięcej żartów było jednak przy pamiątkowych dyplomach i dedykacjach. Z podsumowaniem, z czego najbardziej pracowników tu zapamiętano. Były dyplomy za piękny dekolt, perfekcję, doprowadzenie grilla do ruiny. Każdy dostał za swoje.

"Dla Krystyny Jeżowskiej za niespotykaną precyzję''

Tylko K. Jeżowska mówi, że jej marzeniem jest tu wrócić. - Ale nie wiem, czy będą mnie chcieli - mówi. - Ja jestem zwolenniczką naturalnych produktów, zdrowego żywienia, a teraz jest czas półproduktów, zamienników.

Inni na pytanie: czy chciałbyś pracować w nowej Palmiarni, odpowiadają:
- Nie wiem...
- Musiałbym się zastanowić...
- Bez komentarza...

Niektórzy już pojechali do Anglii albo się tam wybierają. Inni mówią, że chcą odpocząć i idą na zasiłek. Ale chyba z nadzieją, że po zasiłku wrócą na winne wzgórze. Tylko J. Błażejczak od razu zapowiada, że zmienia pracę. - Idę do MZK - mówi pewnie. Chociaż mu nie wierzymy. - A wie pani, ja jeszcze nie jeździłem tym autobusem, ale już mi się to śniło. To był kurs numer 26. Wsadzili mnie do środka i miałem jechać, ale trasy nie znałem. Więc kursowałem dookoła ratusza, na deptaku, a potem zabierałem ludzi, tam gdzie chcieli.

Błażejczak ma nadzieję, że jego autobus będzie najweselszy w całym mieście.
I chyba tak będzie. Wystarczy zagadnąć kierowcę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska