Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wygnano nas z domów

Henryk Kujawa, Gorzów
Fotografia rodzinny Kujawów z okresu okupacji - maj 1940 rok. Na zdjęciu: matka Wacława, ojciec Czesław, córka Kazia z narzeczonym Stefanem, druga córka Czesia i syn Heniek (autor wspomnień).
Fotografia rodzinny Kujawów z okresu okupacji - maj 1940 rok. Na zdjęciu: matka Wacława, ojciec Czesław, córka Kazia z narzeczonym Stefanem, druga córka Czesia i syn Heniek (autor wspomnień).
Posiłki spożywaliśmy wspólnie z rodziną niemiecką, ale każda narodowość oddzielnie. Ja miałem miejsce przy stole z krajalnicą chleba i musiałem dla Iwana wynosić potajemnie kromki chleba, gdyż był on stale głodny - wspomina Henryk Kujawa.

Urodziłem się w małej miejscowości Chotynin - Duża Kolonia, gmina Bolesławiec, powiat Wieluń, województwo łódzkie na pograniczu polsko-niemieckim. Do granicy na Prośnie w pobliżu Goli i Byczyny (Pitzhen) było tylko 3 kilometry.

1 września 1939 r. jako 7-latek miałem pójść do pierwszej klasy szkoły podstawowej w Piaskach. Jednak stało się inaczej i do szkoły poszedłem dopiero w lutym 1945 r. W dniu planowanego mojego pójścia do szkoły rozpętała się II wojna światowa, tragedia moja, mojej rodziny i całego polskiego narodu.
O godzinie 5-tej rano wkroczyli do naszej miejscowości niemieccy żołnierze, byli butni i zuchwali. Ich czarne mundury i uzbrojenie stanowiło grozę i strach. Był to oddział zmotoryzowany, samochody opancerzone, lekkie czołgi i motocykle, który wchodził w skład pułku SS "Leibstandarte SS Adolf Hitler".

W tym czasie Wojska Polskiego w naszej miejscowości nie było. Stacjonujący do 31 sierpnia szwadron kawalerii przemieścił się na inne pozycje. Natomiast do walki doszło w pobliskim Chotyninie i Piaskach nad rzeką Małgorzatką, gdzie Niemcy ponieśli duże straty: zniszczono trzy czołgi, dwa samochody ciężarowe, kilka motocykli, a około 60 żołnierzy zostało zabitych lub rannych. Straty wojska polskiego wynosiły 14 zabitych żołnierzy.

Niemcy w odwecie pacyfikowali okoliczne miasta i wsie, mordując ludzi i paląc zabudowania. W naszej miejscowości spalono 3 zabudowania Zgorzelskich, Sikorów i Adamków. Żołnierze niemieccy strzelali do ludzi gdzie tylko ich spostrzegli, strzelali do szukających schronienia, do uciekających przed frontem, do tych na polu, w mieszkaniach. Zginęło wówczas 26 cywili w Bolesławcu i najbliższych miejscowościach.
Nad obszarem powiatu wieluńskiego przelatywały dywizjony niemieckich samolotów, startujących z lotnisk w Brzegu, Oleśnicy i Wrocławiu. Leciały nad Bolesławcem, Wieruszowem, Wieluniem, bombardowały obiekty wojskowe, budynki urzędów i mieszkalne. Na powiatowe miasto Wieluń spadły pierwsze w tej wojnie bomby, zniszczono szpital i inne obiekty, zginęło dużo niewinnych ludzi.
Po wejściu Niemców do naszej miejscowości wszystkich mężczyzn wypędzono na drogę i nakazano im kłaść się pod stojące z uruchomionymi silnikami pojazdy opancerzone. Głośny lament kobiet, płacz dzieci oraz modlitwy do Matki Boskiej Częstochowskiej powstrzymały żołdaków przed zamierzoną zbrodnią.

Po krótkiej przerwie wszystkich mieszkańców wioski poprowadzono pod eskortą za granicę po stronie niemieckiej pod miejscowość Gokowice, gdzie umieszczono nas w stodole. Po 24 godzinach pozwolono wszystkim na powrót do swoich domów. W tym czasie inwentarz gospodarski pozostał bez opieki. Powracających gospodarzy witał ryk głodnych krów, rżenie koni i radosne szczekanie psów. Zwierzęta, cieszyły się z powrotu swoich gospodarzy, tylko mój kochany piesek Burek nie witał mnie. Biedak tak się przestraszył, że przez dwa dni siedział w pobliskim łanie kukurydzy.

I tak zaczął się ponad 5-letni okres okrutnej okupacji. Z obszaru województwa łódzkiego utworzono Kraj Warty. Zmieniano nazwy wszystkich miejscowości na niemieckie, np Bolesławiec na Bolkenburg, Wieluń na Welungen. Zlikwidowano wszystkie polskie urzędy, pozamykano szkoły i kościoły, a księży i inteligencję wysyłano do obozów. Zaczęła się gehenna ludności żydowskiej. Ludność została oznakowana, Polacy plakietką z literą "P", a Żydzi gwiazdą Dawida. Wprowadzono kartki na żywność.

Dzienne porcje uzależnione były od przynależności rasowej, np dla Polaka dzienna racja chleba wynosiła 30 dkg, a dla Żyda tylko; 15 dkg. W miejscach publicznych, np w sklepach, kawiarniach, restauracjach, parkach pojawiły się napisy "Tylko dla Niemców" - "Nur fur Deutche".
Niemcy prowadzili w Kraju Warty politykę germanizacyjną poprzez zmuszanie ludności polskiej do podpisywania volkslisty, wysiedlanie Polaków i Żydów celem zasiedlenia tych ziem kolonistami niemieckimi. Do naszej wioski i sąsiednich w czerwcu 1942 roku przywożono Niemców z Besarabii w Rumuni. Ludzi wysiedlanych wywożono na przymusowe roboty do gospodarstw rolnych u niemieckich bauerów w Rzeszy Niemieckiej. Moi rodzice w czasie transportu do stacji kolejowej w Czastarach zbiegli i po kilku dniach zgłosili się na żandarmerii w Bolesławcu gdzie uzyskali zgodę na zamieszkanie w naszej wsi, ale już w innym domu - po Antonim Cierkoszu i rozpoczęli niewolniczą pracę u niemieckiego osadnika kolonisty.

Koloniści otrzymywali połączone 2-4 gospodarstwa z całym dobytkiem. Przykro było patrzeć byłym właścicielom na swoje gospodarstwa, na pozostawione konie, krowy, zabudowania, na dorobek swojego życia. Osadnicy początkowo byli butni, ale z czasem, jak na frontach zaczęli ginąć mężowie i synowie ich rodzin, zaczęli być przychylni Polakom, częściej rozmawiali ze sobą w języku rumuńskim, niż niemieckim.

Przez cały okres wojny w naszej okolicy panowały drakońskie prześladowania, a żandarmi z posterunku w Bolesławcu wyróżniali się szczególną okrutnością. Za byle przewinienie torturowali i bez wyroku rostrzeliwali. Polaków i Żydów obowiązywała godzina policyjna, nie wolno było publicznie rozmawiać po polsku, a napotkanego Niemca należało pozdrawiać.

Dalsze losy okupacyjne mojej rodziny przedstawiały się następująco: rodzice do końca wojny pracowali u niemieckiego osadnika, siostra Kazia wraz z mężem Stefanem Jasiniakiem i młodszą siostrą Czesią wyjechali do pracy na teren Rzeszy pod Opole, obecna miejscowość Stare Budkowice. Szwagier Stefan zmuszony był do wyjazdu ze względu na grożącą mu karę za nielegalny ubój zwierząt (był z zawodu rzeźnikiem).Pod obcym nazwiskiem pracował w tartaku, a siostry u niemieckich rolników.

Ja również znalazłem się w Starych Budkowicach, gdzie byłem zatrudniony jako nieletni przy wypasie bydła i pracach porządkowych. Tam w sierpniu 1944 roku uległem wypadkowi, w wyniku którego mam uszkodzone lewe oko (w 90 proc.) U tego samego rolnika Pawła Klouzy byli zesłani na przymusowe roboty Ukraińcy -Agnieszka i Iwan (nazwisk nie pamiętam). Posiłki spożywaliśmy wspólnie z rodziną niemiecką ale każda narodowość oddzielnie. Ja miałem miejsce przy stole z krajalnicą chleba i musiałem dla Iwana wynosić potajemnie kromki chleba, gdyż był on stale głodny.

W grudniu 1944 roku powróciłem do rodziców, a 19 stycznia 1945 r. (w dniu moich imienin) nastąpiło wyzwolenie naszej miejscowości przez wojska radzieckie. Stoczono tu jednak ciężkie walki, na drodze ze Żdzar do Bolesławca niemieckie samoloty zniszczyły pięć radzieckich czołgów. Nadlatujące samoloty i bliskie wybuchy bomb powodowały lęk wśród miejscowej ludności. Na skutek tego młodzi chłopcy jak Mietek Krzemiński (mój kuzyn), Kazik Zych i ja zaczęliśmy się jąkać. Ja z tego wyrosłem, a oni tą wadę mieli do końca życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska