Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wysiedleni z Międzychodu

Joanna Kamizela, Sulecin
Polska szkoła w Radogoszczy. Koniec roku szkolnego w 1939 r.
Polska szkoła w Radogoszczy. Koniec roku szkolnego w 1939 r.
Rano 12 grudnia 1939 r. o godz. 6.00 zapukano do drzwi. Weszło dwóch Niemców z sąsiedniej wsi. Jeden z nich powiedział do ojca: "Bengsch wybiła dla was ostatnia godzina" - wspomina Joanna Kamizela.

Radogoszcz koło Międzychodu - lato 1939. (…) Wieś nasza była nieduża. Większość mieszkańców to Niemcy. Z Polaków najbardziej majętnym był mój ojciec Jan Bengsch - miał kilkanaście hektarów, własne jezioro w Kurnatowicach i jeszcze dzierżawił kilka, bo z zawodu był mistrzem rybackim. W czasie połowów pod lodem zatrudniał do pomocy wielu mocnych chłopców.

Umiał pisać i władał językiem niemieckim. Kochał Polskę, był patriotą, powstańcem wielkopolskim. Człowiekiem rozumnym i bardzo pracowitym. Przez Niemców uważany za konkurenta. W naszym rodzinnym domu mieszkało nas dziewięć osób (rodzice, babcia, czwórka rodzeństwa z poprzedniego, małżeństwa ojca i nas trójka: Joanna 11 lat, Józef 8 lat, Aleksander 6 lat).

(…) Sąsiedzi niemieccy namawiali ojca by uciekł. Wprawdzie zbił skrzynie z desek, przyniósł je do pokoju, usiadł na nich, ale po namyśle rzekł: "Nie uciekam, zostaję".

Pierwszy żołnierz

1 września 1939 r. żołnierz niemiecki pojawił się o godz. 14.00, od strony szosy prowadzącej do Drezdenka. Przez szosę w kilku miejscach mieszkańcy pobliskich osiedli wykopali szerokie i głębokie rowy, które zniknęły już 1 września, zasypane przez tych, którzy je kopali. Żołnierz Wehrmachtu kazał nabrać wody ze studni, którą częstował Polaków, a potem napił się sam. Kobiety niemieckie biegały z wiązankami kwiatów, nad szosą było widać ich oswobodzicieli. Miejscowi Niemcy zapowiadali Polakom, że lata rzekomych krzywd i upokorzeń pokażą co potrafią. Najpierw wywrócili przydrożny krzyż, potem wywieziono moje dwie starsze siostry Cecylie i Annę na przymusowe prace do Niemiec. Później zabrano mego ojca z końmi i wozem do Drezdenka. Wrócił jednak piechotą po pięciu dniach.

(…) Potem zabrano się za ojca, kazano podpisać volkslistę, aby uchronić się od wysiedlenia. Nie dał się namówić. Ja płakałam, że szkoła jest zamknięta i że teraz będę musiała uczyć się po niemiecku. O zbrodniczych planach hitlerowców dotyczących wysiedlania dowiedzieliśmy się już w październiku 1939 r. Przezorny ojciec przygotował siekierę, piłę i zapakował do wiklinowego kosza, aby w razie potrzeby, gdy znajdziemy się bez dachu nad głową, zbudować sobie szałas lub bunkier. Matka uszyła nam plecaki z worków, w które pakowaliśmy osobiste rzeczy. W dwulitrowe dzbanki nalała smalcu. W ciągłym niepokoju żyliśmy aż do wtorku 12 grudnia 1939 r.

Wysiedlenie na wschód

Polska szkoła w Radogoszczy. Koniec roku szkolnego w 1939 r.

Rano o godz. 6.00 zapukano do drzwi. Weszło dwóch Niemców z sąsiedniej wsi. Jeden z nich powiedział: "Bengsch wybiła dla was ostatnia godzina". Ojcu zadrgały nerwowo policzki. By blady i nie mógł wymówić słowa. Niemiec chodził za ojcem krok w krok. Pilnowali go nawet w czasie czynności fizjologicznych. Mama przygotowywała rzeczy osobiste, kategorycznie zabronili zabierać pościel. Kazano zabrać sześć talerzy, sześć łyżek i jeden nocnik. Kiedy sięgała po pierzynkę dziecięcą Niemiec pchnął ją brutalnie i leżącą kopnął.

(…) O godz. 13.00 kazano zaprzęgać konie. Powsiadaliśmy na wóz z naszymi tobołkami. Trzymałam kurczowo rękę niewidomej babci. Zawieziono nas do Międzychodu na plac przed dworcem kolejowym. Zobaczyliśmy, że nie jesteśmy sami. Wśród tłumu znajdowali się znajomi z pobliskich osiedli i Międzychodu (według przekazów Łucjana Sobkowskiego - znam go osobiście - Niemcy deportowali ponad 4,5 tys. mieszkańców pow. Międzychodzkiego). Z Radgoszczy byliśmy sami. Kiedy nadjechał pociąg, Niemcy krzycząc i wymachując bronią wpędzili nas do wagonów jak bydło. Był już półmrok. W wagonie towarowym pod ścianą ułożono worki i walizy, a mnie posadzono na szczycie tej piramidy.

Podróż w nieznane

Pociąg ruszył w nieznane. Ludzie zaczęli śpiewać "Kto się w opiekę…". Ja miałam specjalne zadanie, ponieważ siedziałam górnego okienka. Pożyczano od mamy nocnik, którego zawartość opróżniałam przez okienko. W Poznaniu pociąg przystanął, ludzie z peronów przynosili wysiedleńcom wodę. Niemcy zabronili zbliżać się do pociągu i zadrutowali wszystkie drzwi.

Dnia 13 grudnia 1939 r. transport stanął w szczerym polu koło stacji Szymanów. Tu Niemcy otworzyli drzwi i krzyczeli "raus". Z wysokiego nasypu kolejowego leciały tobołki, zbiegali zmęczeni ludzie. Szliśmy przed siebie do klasztoru w Niepokalanowie. W dużej sali było nas około 200 osób. Wieczorem przyszedł Maksymilian Kolbe i wprost przekazał, aby schować resztę budulca drewnianego (który Niemcy nie zdołali jeszcze wywieźć, z naszej sali wywieziono wszystkie maszyny drukarskie "Rycerza Niepokalanej"). Belki służyły nam jako opał w dużym żelaznym piecu. Po gwiazdce komitet pomocy i opieki zwrócił się do władz administracyjnych kilku powiatów Generalnej Guberni, aby zabrano z Niepokalanowa rodziny wysiedlonych i rozesłano po różnych miejscowościach z zapewnieniem mieszkania i pracy.

Ukrywający się Rosjanie

Nadszedł rok 1944, a z nim powstanie w Warszawie. Wiadomo mi, że po powstaniu warszawskim w obozie w Pruszkowie było czterech jeńców rosyjskich - lekarzy, którzy badając Polaków wystawiali korzystne dla nich zaświadczenia, dzięki czemu wielu udało się wydostać na wolność. W podzięce za to podziemna organizacja umożliwiła radzieckim lekarzom ucieczkę z obozu. Uczestniczyła w tym Jadwiga Dobrowolska-Polakowa zamieszkała po wojnie w Warszawie. Po nakarmieniu, przebraniu, przewiozła ich kolejką do Grodziska Mazowieckiego, a stamtąd pieszo doprowadziło do Grzegorzewic.

W tej wędrówce uczestniczyłam również ja, mając wtedy 16 lat. Lekarze zamieszkali w bunkrze na stawach, a ja codziennie zanosiłam im ciepłą strawę i chleb w worku na plecach. Przybyli do nas 7 listopada 1944 r. Kiedy spadły pierwsze śniegi postanowiono wyrobić jeńcom i kenkarty. Przebywali u nas do 17 stycznia 1945 r. W tym samym dniu zgłosili się w sztabie wojsk radzieckich. Od tej chwili słuch o nich zaginął. Zostawili nam swoje adresy i wstrząsające opowieści przeżyć. Na próżno przypominam sobie tych drogich i wspaniałych ludzi, gdyż wszelkie nasze starania odnalezienia ich skończyły się niepowodzeniem. Tragiczne słowa Stalina: "U nas nie ma jeńców, są tylko zdrajcy", uświadomiły mi, że być może trudno ich szukać wśród żywych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska