Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z głową wysoko w chmurach

Marta Cal
Lata 90-te. Przed lotem na szybowcu wyczynowym Jantar
Lata 90-te. Przed lotem na szybowcu wyczynowym Jantar fot. Archiwum domowe Jolanty Chrenowicz
Przygodę z szybowcami zaczęła w latach 70. w Przylepie pod Zieloną Górą. Lotnictwo to całe jej życie, choć nie jedyna pasja. Tych przybywa z latami.

- Marzę, żeby budzić się rano i czuć naftę spalaną w silnikach samolotów, słyszeć ich warkot i świst wiatru pomiędzy skrzydłami szybowców - mówi Jolanta Chrenowicz, pisze wiersze, od niedawna szusuje na stokach, ale przede wszystkim kocha lotnictwo. Opowiada o swojej miłości do skrzydeł.

Jestem zielonogórzanką. Przygodę z szybowcami zaczęłam w latach 70. na lotnisku w Przylepie, gdzie jako 16-latka zapisałam się na kurs. Lataniem zaraził mnie starszy brat, to za jego namową i też trochę z przekory, bo rodzice nie chcieli o tym słyszeć, wylądowałam tamtego lata w Przylepie - opowiada. - Oprócz mnie były jeszcze dwie dziewczyny.

Czy byłyśmy inaczej traktowane? Może czasem czułyśmy się dyskryminowane, np. gdy wszystkie zostałyśmy na kursie na drugi rok, bo zabrakło nam kilku wylatanych godzin, a chłopcy skończyli na czas. Ale i tak trochę tęsknię za tamtymi czasami.

Nie tylko dla bogaczy

Kiedyś amatorzy i miłośnicy szybowców mieli łatwiej. Kursy nie były tak kosztowne, każdy mógł sobie na nie pozwolić: wystarczyło tylko zapisać się i płacić co miesiąc składkę, może około 10 zł. Chociaż w tej chwili nie ma takiego obłożenia na sprzęt jak wtedy. Nieraz trzeba było dosłownie ustawić się w kolejce pod hangarem już o czwartej rano, żeby móc po południu trochę polatać.

Uczyliśmy się na Czaplach. Nazywaliśmy je "latającymi szafami"- bo daleko im było do współczesnych leciutkich i małych szybowców. Nasze były o wiele masywniejsze, miały ogromną powierzchnię nośną - bardzo szerokie i długie skrzydła a wyciągały maksymalnie 160 km/godz.

Jednak latanie szybowcem ma tę przewagę nad samolotami (choć dla niektórych to wada), że steruje się jedynie wiatrem, a to zmusza do myślenia.

Sama w przestworzach

Przylep. Pani Jolanta przed pierwszym lotem
Przylep. Pani Jolanta przed pierwszym lotem fot. Archiwum domowe Jolanty Chrenowicz

Kiedyś. Lata 60-te. To jeszcze zabawy, ale już blisko lotnictwa
(fot. fot. Archiwum domowe Jolanty Chrenowicz)

To było późne popołudnie, przy zachodzącym słońcu. Niezapomniane chwile - pamiętam spokój w powietrzu i moje dzikie okrzyki radości, że wreszcie mi się udało, że lecę zupełnie sama. Byłam bardzo szczęśliwa.

Wzbiłam się wtedy na 300 m, to dosyć wysoko, jak na pierwszy raz. Przy tej wysokości co prawda nie widać jeszcze krzywizny Ziemi, ale pojawia się namacalna wręcz świadomość, jaki człowiek jest maleńki i kruchy. Poza tym ta wolność hen w górze i bardzo przyjemny świst wiatru, co ślizga się po skrzydłach szybowca - dla takich chwil warto żyć.

Lotnik z wyboru

Lata 70-te. Pani Jolanta tuż przed startem w szybowcu Pirat
Lata 70-te. Pani Jolanta tuż przed startem w szybowcu Pirat fot. Archiwum domowe Jolanty Chrenowicz

Przylep. Pani Jolanta przed pierwszym lotem
(fot. fot. Archiwum domowe Jolanty Chrenowicz)

Z zawodu jestem geodetą. O tym nudnym zawodzie wyuczonym już zapomniałam. Dziś zamiast ślęczeć nad planami pomiarów, patrzę wysoko w górę. Przez siedem lat chodziłam do pracy, bo musiałam.

Gdy tylko nadarzyła się okazja, wskoczyłam na stanowisko zawiadowcy lotniska w Przylepie, gdzie spędziłam kolejne osiemnaście lat. Obecnie jestem spełniona zawodowo w służbie informacji lotniczej. Pracuję dla Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej w Poznaniu. Dojeżdżam tam co tydzień na kilka dni. I to jest moja wymarzona praca.

Co robię? Najogólniej czuwam nad trasą samolotów i statków powietrznych (szybowce, paralotnie itd.), które wlecą w moją strefę, czyli do wysokości 3.000 m nad ziemią. Moje zadanie, to przeprowadzić je bezkolizyjnie, na podstawie aktualnych map tras lotniczych, radarów itp., i najkrótszą drogą do celu.

Spadochron nie dla baby

Lata 70-te. Pani Jolanta tuż przed startem w szybowcu Pirat
(fot. fot. Archiwum domowe Jolanty Chrenowicz)

Najdalej doleciałam szybowcem do Ostrowa Wlkp. (około 190 km), ten zapis widnieje w jej dzienniku pokładowym. Mam go do dziś, są tu wpisane wszystkie licencje, trasy, loty dzienne i nocne. Dziennik to mała książeczka wielkości modlitewnika, ten osobisty opakowałam we własnoręcznie uszyte bawełniane etui.

Mój najdłuższy lot trwał osiem godzin, a największy strach? Męczy mnie to do dzisiaj… nie bałam się, gdy wiatr znosił mnie tak, że musiałam lądować gdzieś poza lotniskiem, w szczerym polu. Ale skok na spadochronie... To było podczas obozu szybowcowego. Kurs obejmował trzy skoki. Pierwszy raz skoczyłam z ogromnej ciekawości, drugi - na zasadzie "ciekawe, czy to powtórzę", trzeci raz - stanęłam na stopniu samolotu gotowa do wyskoku.

Nagle buchnęło na mnie gorące powietrze z silnika. Spojrzałam w dół: skrawek podwozia samolotu i czarna czeluść. Aż mi zabrakło powietrza. Wycofałam się. Do dziś mam ten koszmarny widok przed oczami. Naprawdę podziwiam kobiety, które skaczą, bo myślę, że my baby mamy zbyt dużą wyobraźnię, by wyskakiwać z samolotu kilka tysięcy metrów nad Ziemią.

Przystań przy lotnisku

Z szybowcami pożegnałam się w 2001 roku. Ale broń Boże nie na zawsze. Teraz jestem dość zapracowana i na latanie brakuje czasu, ale do szybowców na pewno jeszcze wrócę… może jak uda mi się spełnić moje aktualne marzenie. Dom, koniecznie w pobliżu lotniska, czyli Przylepu, bo tu mam rodziców, tu zaczynałam latać.

Żyję w przekonaniu, że nie robię nic nadzwyczajnego (I faktycznie o pewnych wyczynach dla zwykłych śmiertelników niemal kaskaderskich, opowiada ze stoickim spokojem, np. o locie z zasłoniętymi szybami). To lot na pewną sprawność. Zadaniem pilota jest utrzymać odpowiednią wysokość, tylko za pomocą przyrządów pomiarowych, bez widocznością Ziemi. Ale nie chciałam nigdy latać wyczynowo. Latanie miało być przyjemnością - takie było moje założenie na początku tej przygody i tak zostało do dziś.

A moje życie określiłabym: żyć, nie umierać. Bo lotnictwo dało mi bardzo wiele: kontakty towarzyskie, przyjaźnie i sens życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska