MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z łapanki

GRAŻYNA ZWOLIŃSKA 0 68 324 88 44 [email protected]
Do izby wytrzeźwień w podzielonogórskiej Raculi w 2001 r. trafiły 2.073 osoby. W 2005 r. już 4.555!
Do izby wytrzeźwień w podzielonogórskiej Raculi w 2001 r. trafiły 2.073 osoby. W 2005 r. już 4.555! fot. Bartłomiej Kudowicz
O świcie zaczyna się stukanie. Budzą się po ciężkiej nocy. Suszy... A drzwi zamknięte. Metalowe, z dwiema zasuwami. Można w nie walić, można nacisnąć czerwony przycisk.

Personel już wcześniej wie, w której sali wstał poranek. Wszystko widać na ekranie. Niedawno pacjentowi Izby Wytrzeźwień w podzielonogórskiej Raculi monitoring uratował życie.
Ani baru!
Wysoki, siwiejące rozczochrane włosy, slipki, skarpetki. Reszta ubrania w depozycie. Kac gigant.
- Ani baru, ani jedzenia! - wścieka się.
- Proszę pisać do ministra - dostaje odpowiedź.
- Głodnego człowieka trzymacie!
- Potrąciliśmy panu 230 zł za pobyt.
- Nie wyraziłem zgody!
- Pan nie musi wyrażać. I 100 euro wzięte w zastaw.
- Jakim prawem?!
- Taki prawem, że mamy takie prawo. Czy pan podpisuje?
- Nie! Oddajcie mi 100 euro!
- Proszę wystąpić do dyrektora z pismem.
- Papierosów też nie było?!
- Nie.
- Chyba były... Cholera, wszystkie pieniądze pozabierali!
- Dobra, jedziemy - policjant zabiera delikwenta do komisariatu.

Z łapanki

Tęgawy. Wygląda na fachowca. Wciąga spodnie. Całuje medalik, zanim założy. - A komórkę miałem? - upewnia się. Zbiera z depozytowego pudełka pieniądze, śrubki, klucze, telefon. Równiutko składa reklamówkę z nadrukiem ,,Tyskie", już pustą. - Nie mówię do widzenia, ale żegnam - wychodzi.
Przed izbą powietrze świeże, wiosenne. W głowie zamęt.
- Łapankę w Świebodzinie zrobili - skarży się. - Szłem do domu. Czemu mnie policja zgarnęła? Nie wiem.
Następny, też z ,,łapanki" w Świebodzinie, ubiera się w milczeniu. - Macie sznurek? - pyta nagle. Chce się powiesić, czy co? - Po co panu sznurek? - upewnia się depozytariuszka. - Spodnie mi wiszą - wyjaśnia. Sznurek dostaje, mozolnie przewleka przez szlufki.

Z promilami na głowie

- Przedmucham następnego - mówi opiekun Edward Muszyński, w izbie 13 lat.
Przedmuchany, czyli zbadany alkomatem, ma jeszcze 0,6 promila. - Trzeźwy już jestem - upiera się. - Mogę stanąć na głowie. Nic z tego. Wyjdzie, jak będzie miał 0,0.
Następny ma zero. Zagubiony. Chuda twarz z wianuszkiem włosów w nieładzie. Wzrok szklisty, aż się w to zero wierzyć nie chce. Z bratem mieszka. 605 zł renty. Za pobyt w izbie z niej ściągną.
Blizna na czole. Zadrapany nos i brew z resztkami zaschniętej krwi. Wciąga brudne spodnie. - Jakąś reklamówkę wczoraj miałem, czy coś? - pyta nieśmiało.
Przechodzi wielki facet ze sztywną nogą. W firmowej koszuli, białej, do kolan, z rozcięciem pod szyją. Na razie - do toalety, w asyście opiekuna. I do sali na dojrzewanie. - Wysokiemu szybciej spada - komentuje opiekun, poziom alkoholu mając na myśli.
- A (tu nazwisko) może już gotowy do wyjścia? - pyta ktoś z personelu.
- On przecież już wczoraj rano wyszedł.
- Ale znowu jest.
Na monitorze coraz większe poruszenie. W sali nr 10 dwóch na materacach. Nerwowy, zwalisty pan Wacek, bywalec. Potrafi być agresywny. I nowicjusz.
W dwunastce gruby facet w slipkach i skarpetkach. Chodzi nerwowo po sali, siada, masuje brzuch, wstaje, chodzi, siada, drapie się po udach od środka, wstaje. W dziewiątce sennie dojrzewa do wyjścia dwóch pacjentów. Skrzyżowane nogi wystają spod przykrycia. W sali obok facet miota się, jak w klatce. Drugi siedzi, głowa na dłoniach. Rozpacza?
I kolejny do wyjścia. W podkoszulku i długich kalesonach. Lekki zarost. Ubiera dżinsy. Biały grzebień w tylnej kieszeni. Starannie czesze włosy. Zawiązuje sznurowadła. Zrezygnowany. Wychodzi z policjantami.
Opiekun idzie po nerwowego pana Wacka. Ma pogadać z terapeutką. Wchodzi do jej pokoju. Opiekun na zewnątrz.
- Nie, nie mam lęku - powie potem specjalistka terapii uzależnień, na co dzień w Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień i Współuzależnienia w Zielonej Górze, Agnieszka Hucał. - Są zniecierpliwieni, ale w granicach. Zwykle spokojni, zawstydzeni. Pamiętajmy, że osoba uzależniona cierpi.
Kto widział film Koterskiego ,,Wszyscy jesteśmy Chrystusami", zrozumie, co pani Agnieszka ma na myśli.

Wstyd wykorzystać

Agresywny pan Wacek wysłuchał spokojnie, wziął skierowanie do ośrodka.
- Wiem, że nie namówię wszystkich do trzeźwości, ale trzeba próbować - dodaje Agnieszka Hucał. - Nie wolno opierać się na pierwszym wrażeniu. Nigdy nie wiadomo, komu się pomoże, więc trzeba próbować wszystkim. Każdy ma poczucie własnej wartości, szacunku do siebie. Budząc się w izbie, ma kaca. Też moralnego. To dobry moment, żeby ten wstyd konstruktywnie wykorzystać.
Terapeuta Jarek (długie włosy związane w kitkę, dyżury w izbie już drugi rok) czasem prosi na rozmowę do pokoju, czasem idzie do sali. - Staram się zadawać więcej pytań, niż umoralniać - mówi. - To dla większości jedyna okazja do takiego kontaktu. Daję namiary do ośrodka, czyste ciuchy, podpowiadam, jak skorzystać z opieki społecznej. Potem stali bywalcy na mieście mnie zaczepiają.

Problemy w wódce

Kto tu trafia? Alkoholicy. Piją, bo sytuacja w kraju, bo sytuacja w rodzinie, bo pogoda. Nadużywający. Topią problemy w wódce. Z tymi, co pierwszy raz, Jarek przeprowadza rozmowę wspierającą, bo są przerażeni.
Ci z wyższym wykształceniem bywają aroganccy (Kto wam pozwolił! Obywatel ma prawo się napić! Ja wam pokażę!). Wzięci z domowych interwencji skarżą się: - Przyjechali, z łóżka ściągnęli. Bywalcy od razu idą na ,,swoją" salę. Wracają po kilkadziesiąt razy, jak najstarszy z nich, Józio, rocznik 1933. Wielu już umarło, jak Hanys ze Śląska.
Żywi rekordziści
- Tu każdy mówi, że wypił dwa, najwyżej trzy piwa - opowiada lekarz z nocnej zmiany. Nazwiska w gazecie nie chce.
Kompletnie pijany z Domu Kombatanta upierał się, że wypił jedno piwo. Pewnie było z ,,Biedronki"...
Skala w alco-sensorze kończy się na czterech promilach. Kto ma więcej, do szpitala. Cztery to granica przeżycia. Ale organizmy są różne, więc bywają żywi rekordziści.
Andrzej, kolejny opiekun zmiany, chwali zalety urządzenia. Pokaże wynik, nawet jak ktoś nie jest w stanie dmuchnąć. Ustnik do ust i guzik na test manualny. To sposób na ,,leżaki", dla których w holu jest duży materac na podłodze.

Samobójca na monitorze

Zanim trafią do sali, musi ich obejrzeć lekarz.
- Izba to nie miejsce do leczenia. Ja oceniam, czy pacjent nadaje się do przyjęcia. Mam wątpliwości, odsyłam do szpitala - zaznacza ten z nocnej zmiany.
Czasem ocenić trudno. Po alkoholu objawy choroby bywają zamaskowane. Niektórzy symulują, żeby trafić do szpitala. Bo stamtąd można się wypisać.
- O alkoholizmie właściwie nie uczą na studiach. Trochę na zajęciach z medycyny sądowej o działaniu alkoholu - mówi lekarz. - A odpowiedzialność tu duża. Najgorzej, jak pacjent umrze. Prokurator i tak dalej.
Czasem trzeba zapiąć w pasy, bo się awanturują, albo są agresywni wobec współlokatora. Pasy są też dla tych z samobójczymi skłonnościami. Jak ktoś mówi, że się zabije, to może.
Czasem nie mówi, a próbuje się zabić. Jak ten, którego opiekun Muszyński zobaczył na monitorze. Już się wieszał. Pędem do sali! Zdążyli.

Drapią pazurami

Pijany facet bywa potulny jak baranek, albo ma duszę boksera. Pijana kobieta to zwykle skaranie boskie. Kłóci się, drapie pazurami, wrzasku co nie miara. Paniom też zakłada się pasy. Trafiają do trzynastki. Właśnie jedna wyszła. Lat 37, na oko 50. Cała opuchnięta. Starsze też tu trafiają. Rekordzistka miała prawie 70 lat.
Wcześniej wyszły dwie nieletnie: 16 i 17 lat. - Dlaczego pijecie, dziewczyny? - A co mamy robić?
Dla nieletnich jest osobna sala, piętnastka. Nie wolno im być z pijanymi dorosłymi. Co innego w domu.
Ściany w salach umalowane olejną zieloną. Materace z nieprzemakalnego materiału. Łatwiej utrzymać czystość, jak się ktoś zsika. Czasem jeden dwa zasika, bo ze swego mokrego, przenosi się na następny.
W oknach od zewnątrz kraty, od środka metalowa siatka. Grzejnik zabezpieczony. Lampa też. Podobnie jak oko kamery.

Siedem milionów

Nie wszyscy wiedzą, że od roku jest monitoring. Jak ktoś ma pretensje, puszcza mu się film.
Niedawno facet wykłócał się, że mu w izbie ukradli kupon totka, na który padło 7 mln zł. To mu pokazali, jak wyglądało jego przyjęcie, a zwłaszcza oddawanie rzeczy.
Odbywa się to komisyjnie: dwaj policjanci, opiekun zmiany i depozytariuszka podpisują się na szczegółowym formularzu przyjęcia depozytu. Od razu można odciągnąć pieniądze za ten i poprzednie pobyty. Wszystko jest rejestrowane. Codziennie dyrektor izby przegląda nagrania.
- Wszyscy traktują izbę, jako miejsce, gdzie upadla się ludzi. A to miejsce, gdzie ludzie samoupadlający się dochodzą do normalności. Przynajmniej na jakiś czas - ocenia lekarz, ten, co nie chce z nazwiskiem.
- Izby ratują życie. Zimą policjanci przywożą tu prawie sztywnych, znalezionych w krzakach. Zdarza się, że jedną nogą są już po tamtej stronie. A ilu pobyt tu ochronił przez napaścią, rabunkiem? - mówi felczer Kazimierz Jasiński, który przyszedł na kolejną zmianę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska