Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Hoffmann - kangur ze Świebodzina. Mistrz świata, rekordzista Polski, olimpijczyk w trójskoku [ZDJĘCIA]

Szymon Kozica
Szymon Kozica
Zdzisław Hoffmann - mistrz świata i rekordzista Polski w trójskoku (17,53)
Zdzisław Hoffmann - mistrz świata i rekordzista Polski w trójskoku (17,53) Archiwum Jarosława Algierskiego
Zdzisław Hoffmann przeszedł do historii lekkiej atletyki jako złoty medalista pierwszych mistrzostw świata. Wynik 17,53 do dziś jest rekordem Polski w trójskoku. Ma już ponad 34 lat i nie widać śmiałka, który mógłby ten rezultat poprawić czy choćby spróbować zaatakować.

Zawsze byłem Gorgoniem

Zdzisław Hoffmann (rocznik 1959) urodził się w Świebodzinie. Ze sportem zetknął się w SP nr 1. - Jakoś tak życie pozwoliło spotkać się z Jarosławem Algierskim - wspomina. Imię i nazwisko trenera pojawi się jeszcze parokrotnie. I za każdym razem pan Zdzisław będzie o swoim pierwszym szkoleniowcu mówił z ogromnym szacunkiem. - Kiedyś każdy chciał być kimś. Graliśmy w piłkę, ja byłem Gorgoniem zawsze, bo wysoki, postawny - opowiada. - Jarosław Algierski stworzył klasę sportową, chyba pierwszą w historii miasta. To, co było najważniejsze, to wychowanie fizyczne i poznawanie, co to jest sport, dyscypliny, konkurencje. Mieliśmy wielkie szczęście, że trafiliśmy na nauczyciela, który nam to wszystko pokazał. Graliśmy w koszykówkę, piłkę ręczną, biegaliśmy przełaje, których nienawidziłem, skakaliśmy wzwyż, w dal, po wuefie były SKS-y... I gdzieś tak to się zaczęło, w piątej klasie.

Skończyłem podstawówkę i... nie chciało mi się chodzić na treningi. Przestałem. Wolałem z kolegami iść do lasu, zakładać się, kto szybciej wdrapie się na najwyższe drzewo...

W klasie ósmej przyszedł pierwszy sukces - trzecie miejsce na mistrzostwach młodzieży szkolnej i studenckiej w Warszawie. W trójskoku oczywiście. Z wynikiem coś koło 13,30. Był rok 1974. - Znak, że coś się dzieje. Trzeci w Polsce. To musiało trenerowi dać do myślenia - stwierdza pan Zdzisław. - Ale skończyłem podstawówkę i... nie chciało mi się chodzić na treningi. Przestałem. Wolałem z kolegami iść do lasu, zakładać się, kto szybciej wdrapie się na najwyższe drzewo... I tu znów rola Jarosława Algierskiego.

Szkoleniowiec podsuwał liściki, prosił siostrę, by spróbowała przekonać zbuntowanego nastolatka. Wreszcie pogadał z ojcem pana Zdzisława. Problemu, żeby się spotkać, nie było absolutnie żadnego, bo przecież mieszkali po sąsiedzku. - Tato przychodzi, mówi, że rozmawiał z trenerem, że mam talent, że może poszedłbym na stadion, zobaczył... - relacjonuje pan Zdzisław. - I to mnie przekonało. Poszedłem raz, drugi, piąty, dziesiąty i połknąłem bakcyla.

Stadion w Świebodzinie, żużlowa bieżnia, na rozbiegu do skoku w dal i trójskoku gumowa taśma z taśmociągu. Ale piaskownica porządna. Hoffmann senior pomagał robić, stolarzem był, deski przyszykował, pozbijał. Tymczasem pan Zdzisław uczył się w szkole zawodowej, z której poszedł do technikum rolniczego. Marzył o mechanicznym, ale takiego w mieście nie było...

Zdzisław Hoffmann, Jarosław Algierski
Od lewej: Zdzisław Hoffmann, trener Jarosław Algierski i Remigiusz Wierzbicki Archiwum Jarosława Algierskiego

Wróćmy jednak do sportu. - Jarosław Algierski przygotował mnie tak, że w 1977 roku wygrałem spartakiadę młodzieży w Łodzi. To już były poważne zawody - podkreśla pan Zdzisław. Ten sezon okazał się przełomowy. Zgrupowanie w Zielonej Górze, wyniki w okolicach 15,30, udany występ w Witebsku, zwycięstwo w memoriale Kusocińskiego i na zawodach przyjaźni w Sofii, gdzie startowali lekkoatleci z demoludów, a kto wygrywał, ten miał szansę zaistnieć na arenie międzynarodowej. I jeszcze udział w mistrzostwach Europy w Doniecku. Wtedy młody trójskoczek nie miał już żadnych wątpliwości, czy trenować, czy ganiać z kolegami po lesie.

Za młody na walkę

Kolejny rok był rokiem poważnych zmian. - Szczera rozmowa z Jarosławem Algierskim, którą pamiętam do dziś - nie ukrywa pan Zdzisław. - Jarosław Algierski był piłkarzem ręcznym, lekkiej atletyki wciąż się uczył. Doszedł do wniosku, że wyniki, które osiągam, to szczyt jego możliwości. I że musi znaleźć dobrego trenera, który dalej mnie poprowadzi, i zapewnić dobre warunki. Z myślą, żeby ta kariera się rozwijała. Ja wtedy jeździłem już na obozy kadry narodowej, znałem trenerów. W styczniu, lutym Jarosław Algierski szukał. Odwiedził trzy ośrodki, między innymi Warszawę i Poznań. Później spotkał się z moimi rodzicami, przedstawił możliwości. Pojechałem do stolicy, porozmawiałem z trenerem Andrzejem Lasockim. Po zakończeniu roku szkolnego przeniosłem się do Warszawy. Mieszkałem na AWF-ie, w ośrodku olimpijskim. Zapisano mnie do szkoły samochodowej, o której marzyłem, jednej z najlepszych w kraju.

Mój występ niektórzy pewnie ocenili jako porażkę, ale dla mnie to nie była porażka, tylko ciekawa szkoła życia, inaczej się poczułem. Dużo dały mi też zgrupowania na zachodzie, obycie na stadionach, z zawodnikami, sędziami.

W roku 1978 pan Zdzisław został mistrzem Polski juniorów, w 1979 był drugi wśród seniorów, w 1980 pojechał na igrzyska olimpijskie do Moskwy, gdzie odpadł w eliminacjach. - Na walkę byłem za młody - przyznaje. - Ale czasy były ciekawe, bo uczono, że zawodnik musi się obyć, nauczyć, przygotować... Mój występ niektórzy pewnie ocenili jako porażkę, ale dla mnie to nie była porażka, tylko ciekawa szkoła życia, inaczej się poczułem. Dużo dały mi też zgrupowania na zachodzie, obycie na stadionach, z zawodnikami, sędziami. No i w Polsce była spora konkurencja, nie dwóch skoczków, jak dziś, tylko dziesięciu.

Uzyskanie rezultatu 16,50-16,60 nie stanowiło problemu dla pana Zdzisława. Ale żeby liczyć się w Europie, na świecie, trzeba było przekroczyć granicę 17 metrów. - I trzy lata mi to zajęło. W ciągu trzech lat poszedłem o 90 centymetrów do przodu - wylicza.
Dlaczego to ja mam być drugi?!

Mamy zatem rok 1983, sierpień. I pierwsze w historii oficjalne mistrzostwa świata w lekkiej atletyce. Helsinki, stadion olimpijski, zbudowany w latach 1934-1938, z myślą o igrzyskach. Carl Lewis wywalczy tu trzy złote medale - w biegu na 100 metrów, w skoku w dal i w sztafecie 4x100 metrów. Ale reprezentacja Polski będzie miała swoich bohaterów. Już pierwszego dnia mistrzostw po złoto sięgnie kulomiot Edward Sarul - 21,39. A nazajutrz, w poniedziałek, 8 sierpnia, na najwyższy stopień podium wskoczy Zdzisław Hoffmann. I to w jakim stylu!

Zdzisław Hoffmann, Świebodzin
Kronika Jarosława Algierskiego, który był pierwszym trenerem Zdzisława Hoffmanna - mistrza świata i rekordzisty Polski w trójskoku (17,53) Archiwum Jarosława Algierskiego

- Faworytem był Willie Banks. Owszem, mówiono, że a nuż może ja, bo miałem wtedy już 17,20. Ale wiadomo, że nie czułem się jak faworyt - zaznacza pan Zdzisław. - Atmosfera w reprezentacji panowała taka, że trzeba było wynik w okolicach życiówki uzyskać. I to było dla mnie najważniejsze. Forma przygotowana na dany dzień. W eliminacjach bez problemu osiągnąłem minimum. A w finale walka taka, że Willie Banks od razu przytłumił wszystkich zawodników. Jego werwa, ruchliwość, pierwsze skoki podłamały resztę. Ale myśmy też mieli taktykę. Zacząć spokojnie, dogrzewać się i rozkręcać. I ja w każdym skoku się poprawiałem. W czwartej próbie skoczyłem 17,18. Z Williem Banksem mieliśmy ten sam wynik. To mnie ucieszyło, ale też wkurzyło. Holender, dlaczego to ja mam być drugi?! W piątej kolejce Willie Banks skoczył poniżej 17 metrów, a ja 17,35. I prowadziłem. I czekałem. Mike Conley się poprawił, Ajayi Agbebaku też. Willie Banks spalił w ostatniej serii, ja już wygrałem, ale nawet przez głowę mi nie przeszło, żeby świętować sukces. Na koniec skoczyłem 17,42.

Tak prezentowała się czołówka konkursu: 1. Zdzisław Hoffmann (Polska) - 17,42, 2. Willie Banks (USA) - 17,18, 3. Ajayi Agbebaku (Nigeria) - 17,18, 4. Mike Conley (USA) - 17,13, 5. Vlastimil Marinec (Czechosłowacja) - 17,13, 6. Jan Cado (Czechosłowacja) 17,06. A trener Jarosław Algierski w kronice zanotował wspaniałą serię swojego wychowanka: 16,74 - 16,98- 17,00 - 17,18 - 17,35 - 17,42!

Na listę triumfatorów mistrzostw wpisał się nasz drugi reprezentant, wychowanek Zewu Świebodzin, długoletni zawodnik zielonogórskiego Lubtouru, a obecnie wrocławskiego Śląska - Zdzisław Hoffmann.

„Drugi złoty medal zdobyli polscy lekkoatleci na mistrzostwach świata w Helsinkach. Po niedzielnym sukcesie Edwarda Sarula w pchnięciu kulą wczoraj na listę triumfatorów mistrzostw wpisał się nasz drugi reprezentant, wychowanek Zewu Świebodzin, długoletni zawodnik zielonogórskiego Lubtouru, a obecnie wrocławskiego Śląska - Zdzisław Hoffmann. Zwyciężył on w trójskoku wynikiem 17,42, będącym nowym rekordem Polski” - pisała 9 sierpnia 1983 roku „Gazeta Lubuska”.

„Trener Andrzej Lasocki chodził w poniedziałek po wiosce olimpijskiej w Otaniemi blady jak ściana. Znany niegdyś jako wyjątkowo nerwowy zawodnik, teraz ma okazję stokroć bardziej denerwować się jako szkoleniowiec. 8 sierpnia rano był tylko trenerem rekordzisty Polski w trójskoku - Zdzisława Hoffmanna. Wieczorem spadł już nań splendor profesora, który wychował mistrza świata” - relacjonował Maciej Petruczenko w „Przeglądzie Sportowym”.

Jak stary wyga

Nic dziwnego, że w olimpijski sezon 1984 nasz trójskoczek wkraczał z olbrzymim apetytem. Niestety, w Los Angeles zabrakło reprezentacji Polski... Imprezę zbojkotowało większość krajów socjalistycznych. - Do momentu, kiedy dowiedziałem się, że nie lecimy na igrzyska olimpijskie, miałem najlepszy wynik na świecie - zauważa pan Zdzisław. - Jak się dowiedziałem, że nie lecimy, to przestałem trenować. Beznadziejność, bezradność... Pojechałem na zawody przyjaźni, ale jak tu się zmobilizować? Jeszcze Wolna Europa ogłosiła, że zbojkotowałem te zawody, to zawiesili mnie na pół roku...

- Dziwię się, że po takich akcjach w ogóle wrócił pan do treningów - wtrącam.

- To już siłą rozpędu - przyznaje pan Zdzisław.

Zmarł Edward Czernik, olimpijczyk, legenda skoku wzwyż, Lume...

W sezonie 1985 w Sao Paulo skoczył 17,48, a niedługo później w Madrycie wyśrubował rekord Polski do 17,53. Ale na mistrzostwach świata w Rzymie w 1987 roku nie błysnął. - W 1986 miałem poważną operację Achillesa - tłumaczy. - Już było mi trudno skakać. 17,11 na mistrzostwach Polski się udało, tam przegrałem z Jackiem Pastusińskim. No i na mistrzostwach świata zabrakło zdrowia. Chyba nawet nie skoczyłem 17 metrów.

Tymczasem sezon olimpijski 1988 zbliżał się milowymi krokami. - I kolejna operacja. Seul oglądałem, leżąc w szpitalu... - mówi pan Zdzisław. - Po operacji wyjechałem do Włoch, wiedząc, że zakończę karierę tak, jak zaczynałem, w niewielkim miasteczku.

Ale jeszcze w 1989 roku pokazał młodym, kto rządzi na skoczni, zgarniając złoto na mistrzostwach Polski w Krakowie. - To już jak stary wyga. Deszcz, zimno. Młodym to przeszkadzało. A ja byłem z takiego rocznika, że mi nic nie przeszkadzało - uśmiecha się. Dziś pan Zdzisław trzyma kciuki za swojego syna Karola, też trójskoczka, wielokrotnego mistrza Polski, srebrnego medalisty mistrzostw Europy z Amsterdamu w 2016 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia Jacek Podgórski o meczu Korony Kielce z Pogonią Szczecin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska