Ryszard Wtorkowski ma coś z artysty. Kiedyś fotografował znane gwiazdy estrady, potem sam w estradzie pracował. Jako organizator koncertów i akustyk. Dziś przyznaje, że to artystyczne doświadczenie bardzo mu się w biznesie przydało. – Wiele naszych produktów zahacza o pewne formy sztuki. I może dlatego znajdujemy odbiorców daleko poza granicami naszego kraju – przyznaje.
Te produkty to oprawy oświetleniowe, a LUG jest w kraju ich czołowym producentem. Oprawy zdobią m.in. wieżowiec Dolphin w Katarze, kilka fabryk w Dubaju, szpital, uniwersytet i wysokościowce w Kuwejcie, rezydencje i szkoły w Emiratach Arabskich. A w Europie min. lotniska w Kopenhadze i Frankfurcie nad Menem, wiele obiektów w Rosji, Belgii, Norwegii, Holandii. Firma ma spore szanse na oświetlenie stadionu narodowego w Warszawie. Za sobą ma już kilkadziesiąt „Orlików”, tor żużlowy w Toruniu i kolarski w Pruszkowie. A także zielonogórski Focus Park.
Czytaj też: Firma LUG zdobywa nagrody i szuka pracowników
Na początek węże dla dyskotek
Kto by się spodziewał, że z malutkiego rodzinnego zakładu „urodzi się” potentat w branży oświetleniowej. Wtorkowski swój biznes zaczynał razem z ojcem w... piwnicy Estrady Ziemi Lubuskiej. Był rok 1989 i najlepszy czas na otwieranie własnych firm. W sklepach świeciły puste półki, ludzie żyli na kartki, kraj potrzebował wszystkiego. – Rozmawialiśmy ze znajomymi, w co warto zainwestować. Doszliśmy do wniosku, że przydadzą się oprawy oświetleniowe do mieszkań , bo za lampami ludzie stali w kolejkach – wspomina Ryszard. – I tak zaczął się nasz „piwniczny okres”.
Skupowali sznury i klosze do lamp, wmontowywali własne oprawy, wchodzili na rynek. Towar rozchodził się jak świeże bułeczki. Otworzyli pierwszy sklep. Potem drugi, wreszcie hurtownię. Asortyment powiększyli o osprzęt elektryczny. Zajęli się też instalacjami elektrycznymi i niskoprądowymi w budynkach biurowych. Interes zaczął się kręcić.
Skąd ta smykałka do elektryczności ? – Jeszcze z ogólniaka – wspomina Wtorkowski. – Miałem 18 lat jak w swoim pokoju dwa metry na dwa założyłem doraźną produkcję węży świetlnych dla dyskotek. Pamiętam jak spuszczałem je z drugiego piętra na parter, bo miały po 20 metrów i nie mieściły się w pokoju. Pomagał mi ojciec. Do elektroniki i tematów związanych z elektrycznością zawsze mnie ciągnęło.
Po pierwsze: inwestować i żyć skromnie
Początek lat 90. to czas w którym firmy różnych branż powstawały jak grzyby po deszczu. A sklepy ze sprzętem gospodarstwa domowego otwierały się jeden po drugim. Dziś przetrwały nieliczne. Co więcej: niewiele jest zakładów, które rozrosły się tak jak LUG i mimo kryzysu mają się całkiem dobrze. Dlaczego Wtorkowskiemu się udało, a innym nie? Właściciel LUG ma na ten temat własną teorię. – Bo nie marnowaliśmy żadnej złotówki. Wszystko szło w rozwój firmy, żyliśmy skromnie. – mówi. - Natomiast wiele osób zachłysnęło się finansowym sukcesem. Kupowali wille, drogie samochody, żyli ponad stan. I dziś nie mają nic.
Wtorkowscy na początku jeździli syrenką. Na przyczepę ładowali towar i zwozili do zakładu. Potem za grosze kupili dostawczego volkswagena. Prywatnych samochodów nie mieli.
– Pamiętam jak do kościoła jeździliśmy chłodnią, którą kupiliśmy okazyjnie, bo innych aut u nas nie było – śmieje się.
Pierwszy nowy samochód do prywatnego użytku kupili dopiero po 11 latach! Był to peguoet 406. W tym też czasie z Agrestowej, gdzie R. Wtorkowski mieszkał w 60-metrowym mieszkaniu spółdzielczym z żoną Iwoną ( dziś pomaga w kierowaniu fabryką) i dwoma synami, przenieśli się do własnego domku. Mieli już dwie hale produkcyjne, zatrudniali do 70 osób.
Czytaj też: Zielonogórska firma LUG obchodzi dwudziestolecie działalności
Po drugie konsekwencja, po trzecie nos
Co decyduje o sukcesie w interesach ? – Poza inwestowaniem w rozwój firmy ważna jest konsekwencja w tym co się robi. – przekonuje szef LUG. – My od początku związaliśmy się ze sprzedażą i produkcją urządzeń elektrycznych. I nie zmienialiśmy branży, choć nie zawsze szło nam dobrze. Mieliśmy dołki, jak to w biznesie bywa.
Gdy w 2001 roku załamał się rynek budowlany i jeden po drugim odpadali kontrahenci, firma nie poddała się. – W sytuacjach kryzysowych trzeba mieć na względzie koszty. Żeby przetrwać, trzeba je minimalizować – podpowiada Wtorkowski. – Wiąże się to, niestety, z ograniczeniem zatrudnienia. To trudne decyzje, ale konieczne. Osiem lat temu musieliśmy zwolnić pracowników. Jednocześnie szukaliśmy nowych rozwiązań. Zdecydowaliśmy o wejściu na rynki Bliskiego Wschodu. I udało się.
Żeby przetrwać potrzebny jest także dobry... nos! – Trzeba śledzić rynek i potrafić przewidzieć, co może się jeszcze wydarzyć. Trzeba posiadać umiejętność realnej oceny głębokości ryzyka. Bo każdy biznes wiąże się z ryzykiem – dodaje Wtorkowski.
Dziś LUG Light Factory to nowoczesny obiekt na miarę XXI wieku. Na powierzchni hektara znajduje się biurowiec, magazyn, hale produkcyjne. Firma zatrudnia 300 osób, w tym młodą kadrę inżynierów, projektantów i handlowców. Ma najnowocześniejszą linię do produkcji obudów metalowych. – Przyjeżdżają kontrahenci z całego świata i nadziwić się nie mogą, że mamy tak nowoczesna fabrykę – cieszy się R. Wtorkowski, właściciel i prezes w jednym.
Prawie rok temu LUG wszedł na giełdę. Na swoim koncie ma wiele prestiżowych nagród, min. „Gazelę Biznesu 2008” i „Diament Forbesa 2009”.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?