Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żużlowe szkiełko: Żużlowy poker

Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz archiwum GL
Miałem nadzieję, że ten felieton - po półfinałach Speedway Ekstraligi - będzie felietonem pozytywnym. Chciałem zachwycać się wspaniałymi widowiskami i dramaturgią wydarzeń godną mistrza Alfreda Hitchcocka. Nic z tego. Polski żużel nadal jest tylko polskim żużlem. Kopalnią tematów, dla ewentualnych twórców scenariusza filmu rodzimej produkcji "Żużlowy poker".

W Toruniu, kilkadziesiąt minut po ogłoszeniu decyzji o walkowerze, okazało się, że mecz trzeba będzie powtórzyć. Przecież właśnie taką scenę, z której do dziś śmieje się cała Polska, ukazał w filmie Janusz Zaorski. Tamta produkcja dotyczyła kulisów polskiej piłki, teraz wiemy, że nasz żużel od tamtej piłki dzieli niewiele, a właściwie to nic. Korzenie takiej, a nie innej decyzji - oficjalnie centrala poinformowała o niej wczoraj - są wprawdzie inne, ale cała otoczka "brzydko pachnie". Winny jest mistrz świata, winny jest klub z Tarnowa to nie ulega wątpliwości. Mnie jednak boli coś innego. Kompromitacja dyscypliny, która jeszcze nie tak dawno brylowała na salonach. To był wzór do naśladowania, dziś po latach prosperity polskiego żużla pozostało tylko wspomnienie.

W toruńskiej kompromitacji ważną rolę odegrał także sędzia. Piotr Lis z Lublina popełnił kardynalny błąd. Któż jednak ich nie popełnia? Zastanawia to, że na stadionie, na trybunach zasiadał nawet wszystkich prezesów Ryszard Kowalski - nikt nie potrafił właściwie odczytać przepisów. Dziwne? Raczej nie. Zbiór żużlowych przepisów to wieża Babel i śmiem przypuszczać, że nie ma jednego mądrego, który byłby w stanie wszystkie bez wyjątku właściwie zinterpretować i stosować.

Wyobraźnia żużlowych działaczy pozwoliła w ostatnich latach - to główny powód dzisiejszych skandali - na produkcję różnych regulaminowych idiotyzmów. Wystarczy wspomnieć tylko zakaz wchodzenia na tor, żółte linie w parkingu. To tylko te o których zrobiło się głośno, bo trzeba było je zastosować. Podobnie stało się w niedzielę w Toruniu. Przepis o fizycznej obecności zawodnika o godzinie rozpoczęcia meczu był, ale jak podejrzewam ani strona toruńska, ani tym bardziej tarnowska o niej nie wiedziały. Zresztą wystarczy wczytać się w dziesiątki stron przepisów by dojść do wniosku, że Greg Hancock w myśl obowiązującego prawa w naszej lidze spóźnił się nie sześć, a pięćdziesiąt jeden minut. Wszystko zależy bowiem od interpretacji artykułów.

Tutaj dochodzimy do całkiem sensownego wniosku, że nad tym wszystkim musi czuwać jury. Z tego pomysłu skorzystali zielonogórzanie. Z jednej strony instytucja jury jest wyśmiewana, ale gdyby poważny zaciąg działaczy w granatowych marynarkach był także obecny w Toruniu to pewnie któryś z mądrych wspomógłby sędziego Lisa i mecz - oczywiście bez Hancocka - mógłby zostać rozegrany. Skandal byłby mniejszy, a i rozgrywki toczyłyby się zgodnie z terminarzem. A tak mamy skandal, wzajemne podejrzenia i przesunięcie całej rundy finałowej o tydzień. Taka jest smutna rzeczywistość i nikt, i nic nie jest jej w stanie zmienić. Szkoda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska