Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

12-letni Damian jest poważnie chory. Możesz mu pomóc

Marta Gniadek 667 959 248 [email protected]
Damian Pytiak jest podopiecznym fundacji Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową. Jeśli chcesz pomóc 12-latkowi z Gubina, możesz wpłacić pieniądze na konto fundacji, nr rachunku 11 1160 2202 0000 0001 0214 2867, z dopiskiem "Damian Pytiak”.
Damian Pytiak jest podopiecznym fundacji Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową. Jeśli chcesz pomóc 12-latkowi z Gubina, możesz wpłacić pieniądze na konto fundacji, nr rachunku 11 1160 2202 0000 0001 0214 2867, z dopiskiem "Damian Pytiak”. Marta Gniadek
- Włosy powyciągałem sobie sam. Te, co zostały, wygoliła mi pielęgniarka. Miałem 16, może 20 chemii. Najwięcej tych białych, a raz czy dwa dostałem czerwoną. Mówili, że jak się wyleje, to może popalić skórę. Bałem się - opowiada Damian.

Przeczytaj też: Grozi mu amputacja, a termin pilnego badania wyznaczono na luty!

Damian Pytiak z Gubina ma 12 lat. - Kiedy przyjechałem tam, do kliniki, to miałem zajęty ośrodkowy układ nerwowy, dlatego czasami nie odróżniałem kolorów. Jak grałem w chińczyka z mamą i przybranym tatą Michałem, to chwytałem nie za ten pionek. I ciągle pytałem o godzinę - pamięta.

Monika Pytiak, mama chłopca, niechętnie wspomina sierpniowe wydarzenia. - To stało się rano, 3 sierpnia. Damian wstał z powiększonymi węzłami chłonnymi. Poszliśmy do lekarza. Stwierdzono anginę ropną. Dostał antybiotyk. Po krótkim czasie większą część ciała pokryły wybroczyny. Lekarz skierował nas na badania. Syn trafił do szpitala do Krosna Odrzańskiego. Poinformowano nas, że we krwi znajduje się 200 tysięcy leukocytów. Kiedy jechałam go odwiedzić, dostałam telefon od doktor Strońskiej, żebym pakowała rzeczy swoje i syna, bo wywożą nas do kliniki do Wrocławia. Tam ustalono, że jest to ostra białaczka limfoblastyczna T - komórkowa z zajęciem ośrodkowego układu nerwowego.
Kiedy Damian dowiedział się, że jest śmiertelnie chory, zapytał jedynie, dlaczego właśnie on. Nie lubi rozmawiać o tym, co go spotkało. Drażni go też zbyt częste przypominanie, że ma być dzielny. Z irytacją odpowiada wtedy, że doskonale wie, co ma robić, bo wie, dla kogo ma to robić. - Nie myślę o tym - stwierdza. - Najgorsze jest właśnie to, jak człowiek się przejmuje i planuje. Można się łatwo rozczarować. Niczego nie da się przewidzieć.

Chłopiec dobrze się uczy. Jak sam mówi, dla zabicia czasu po szkole gra na skrzypcach, ogląda programy naukowe, wojenne, chodził nawet na tańce. - Kiedyś z biologicznym tatą byliśmy w muzeum wojska, ale nie pamiętam, gdzie to było. W sumie to nieważne, nieważnych rzeczy się nie pamięta, ale te ważne warto zapamiętać. Oglądaliśmy tam mundury i broń. Najbardziej lubię M4A1, nową wersję, i M16. Chciałbym sobie kiedyś postrzelać - zdradza.

Przeczytaj też: Otwórzmy serca dla Weroniki
Wśród swoich pasji na pierwszym miejscu stawia muzykę. Najbardziej lubi grać utwory smutne, bo według niego są najładniejsze. - Jak jeszcze chodziłem do szkoły (teraz uczą mnie w szpitalu), to pojechałem na Powiatowy Przegląd Muzyki Polskiej do Krosna Odrzańskiego - wspomina z dumą. - Chciałbym brać skrzypce ze sobą, ale mamy za mało miejsca w samochodzie. Niedawno dostałem cukrzycy posterydowej i pobierali mi krew z palców, przez co nie miałem czucia w opuszkach. Ostatnio w szpitalu gram w gry. Mam jedną, trochę bezsensowną, bo zamiast walczyć z zombiakami, trzeba uciekać. A ja wolę walczyć niż uciekać.
- Wyjazd do kliniki kosztuje nas 200 złotych - wylicza mama. - Jeździmy dwa-trzy razy w tygodniu. Wspiera nas rodzina i znajomi. Biologiczny ojciec Damiana nie interesuje się nim od 2006 roku. Nie mamy własnego samochodu. Nie lubię prosić o pieniądze, ale ostatnio dostaję je wtedy, kiedy są naprawdę potrzebne. Gdyby nie pomoc szkół i pracowników zakładu Tekra, byłoby ciężko.

Dwa tygodnie temu rodzina powiększyła się o córeczkę i siostrzyczkę Jagodę. Michał Firlej, ojciec dziewczynki: - Długo czekaliśmy na Jagodę. Teraz nie mogę się doczekać, kiedy zakończymy leczenie Damiana i będziemy wszyscy razem. Jestem przekonany, że wszystko pójdzie pomyślnie. Tylko nie można za dużo myśleć.
Największym marzeniem mamy jest powrót do normalności. - Często muszę się powstrzymywać, żeby nie płakać - wyznaje pani Monika. - Są dni, że już nie mogę. Szkoda mi zostawiać Jagodę w domu w Gubinie, bez pokarmu, ale chciałabym być również z Damianem we Wrocławiu. Pierwsza moja myśl jak wstaję: czy już nie śpi, co robi, jaki ma nastrój, jak wyniki.
- Z mamą mam dobry kontakt - mówi Damian. - Ale czasami przychodzi do mnie smutna. Wtedy ja również smutnieję. Jeśli ktoś obok nie jest wesoły, to byłoby to niedobre, gdybym ja się cieszył. W szpitalu czuję się troszeczkę samotny. Nie myślę jednak o tym, co mnie przeraża. Ale chyba najbardziej traumatycznym przeżyciem była pierwsza punkcja, czyli wkłucie w kręgosłup na odcinku lędźwi. Nie było znieczulenia, tylko lekarze posmarowali morfiną ten fragment skóry, gdzie wbijali. Czułem, jak mi tam grzebali, aż w końcu zemdlałem z bólu. Ale wie pani, moje samopoczucie poprawia się, kiedy patrzę na niektórych w klinice. Oni mają zastałe mięśnie i jeżdżą na wózkach. Ja chodzę o własnych siłach. Czasem tylko się potknę.

Damianowi zostały jeszcze dwa lata wyjazdów do kliniki i pięć dawek chemii. - Ja wyzdrowieję - przekonuje chłopiec. - Dobrze znoszę chemię. Niektórzy po niej wymiotują, a ja nie mam żadnych powikłań. I ilu ludzi mnie odwiedziło! Szkoda tylko, że z takiego powodu. Dziękuję mojej klasie i wszystkim tym, którzy mi pomagają. Bo wie pani, ta choroba to w sumie jak grypa, tylko że dwuletnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska