Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autostopem po Europie (cz. 6): Freiburg - Frankfurt

Paweł Wita
fot. archiwum Autora
Od naszego gospodarza z Freiburga wynosimy się dość szybko jak na nasze przyzwyczajenia, bo już o 9. Musi iść do pracy, a zatem my również zaczynamy naszą podróż szybciej.
Autostopem po Europie (cz. 6): Freiburg - Frankfurt
fot. archiwum Autora

(fot. fot. archiwum Autora)

Jest okropny upał, termometry wskazują 30 stopni. Do tego niesiemy ze sobą plecaki obładowane naszymi rzeczami. Dosłownie się z nas leje, co gorsza nie wiemy dokładnie gdzie stanąć. Na moment zachodzimy do katedry na starym mieście. Jej chłód ratuje nam życie.

Po obejściu całego miasta w końcu docieramy na wylotówkę w stronę autostrady na Mannheim. Nie ma tu żadnej możliwości ukrycia się przed słońcem, a więc stoimy jak na patelni. Co gorsza, najdogodniejsze miejsca zajęte są przez dwóch innych autostopowiczów. Pierwszy raz widzimy na drodze ludzi, podróżujących w ten sam sposób co my.

Mimo przeciwieństw nie tracimy kreatywności. Rozkładamy parasol i pod nim chronimy się przed słońcem. Wywołujemy tym rozbawienie wśród przejeżdżających kierowców. To dobry znak.

W chwilę później zabrani zostają autostopowicze, którzy przyszli tu przed nami. Zajmujemy ich miejsca i sami w chwilę później wyruszamy.

Zabiera nas człowiek będący w moim wieku. W zasadzie nie mówi po angielsku ale ratuje się gestykulacją. To dość niebezpieczne w trakcie jazdy. Niestety, wysadza nas w miejscu o wiele mniej dogodnym. Stoimy teraz na wjeździe na tę samą autostradę, ale nie wiemy skąd ten wjazd prowadzi. Ruch jest znikomy.

A jednak po około 30 minutach zatrzymuje się pan w średnim wieku. Poważny biznesmen. Jedzie dokładnie w kierunku, który jest nam potrzebny. Wsiadamy. Rozmowy z naszymi kierowcami są do siebie dość podobne: A skąd to, a jak to, a dokąd. Pan zmierza do Norymbergii, my zaś do Heidelbergu. Nieźle mówi po angielsku, do tego stopnia, że rozmawiamy o meandrach niemieckiej sceny politycznej. Wesoło.

Wysadza nas na stacji benzynowej w pobliżu zjazdu z autostrady. Stacje benzynowe są o tyle dogodnym miejscem do łapania stopa, że mamy więcej czasu na zrobienie dobrego wrażenia na potencjalnym kierowcy.

Na stacji benzynowej mamy z Olą sprzeczkę. Staram się o tym nie pisać, ale coraz częściej idą iskry. Rozmijamy się w priorytetach naszej podróży. Ja chcę zdążyć do Kostrzyna na Woodstock, Ola zobaczyć kilka miasteczek w środkowych Niemczech.

Po tej wymianie zdań decydujemy się na lekką korektę naszego planu. Zamiast Heidelbergu decydujemy się dostać na przedmieścia Frankfurtu, do miasteczka w którym żyje ciotka Oli. To miasto jest o tyle dogodne, że znajduje się w samym pępku świata i bardzo łatwo robić zeń wypady do innych miast.

A zatem jedziemy na Frankfurt. Na stacji benzynowej dosiadamy się do bodaj najdziwniejszego ze wszystkich naszych kierowców. Nasz dobroczyńca pochodzi z Kazachstanu. Oczywiście nic w tym złego, więcej nawet - samo dobro. Zawsze to jakieś nowe i nie niemieckie spojrzenie na świat.

Autostopem po Europie (cz. 6): Freiburg - Frankfurt
fot. archiwum Autora

(fot. fot. archiwum Autora)

Niestety pan pomimo posiadania pięknego mercedesa nie pachnie zbyt dobrze. Powiedzmy sobie wprost, śmierdzi. Z tym jednak da się żyć. Niestety oprócz tego, przez całą drogę słucha rosyjskiego disco-polo, a co moment pyta czy rozumiemy.

A jednak abstrahując od zapachów i muzycznego gustu, to jednak ciekawi mnie kim jest człowiek, który z tak biednego kraju jak Kazachstan wyrabia się na mercedesa w Niemczech. Jaką drogą osiąga się taki sukces. Niestety nie mam okazji zapytać. Pan nie mówi po angielsku.

Zostawia nas w miejscu z którego na piechotę dochodzimy do naszego miasteczka. Nie mamy daleko a i upał zelżał.

U rodziny Oli dostajemy wreszcie normalne jedzenie. Normalne to znaczy, że wreszcie nie jest to żaden fast food, ani hipermarket, tylko swojska kolacja.

Następnego dnia ruszamy do Frankfurtu nad Menem. Jest to o tyle karkołomne, że musimy przejechać po drodze kilka wiosek. Co gorsza nikt nie jedzie bezpośrednio, a zatem często zmieniamy kierowców.

A są to ciekawi ludzie: Taksówkarz podrzucający nas za darmo nie zamieniwszy z nami ani słowa, matka wioząca dziecko na plac zabaw, murzyn, który twierdzi, że nikt nie docenia Polski, czy wreszcie Turek, który choć siedzi w Niemczech 35 lat to mówi tylko nieco lepiej po niemiecku ode mnie.

Autostopem po Europie (cz. 6): Freiburg - Frankfurt
fot. archiwum Autora

(fot. fot. archiwum Autora)

Ale tak, w końcu dojeżdżamy. Panorama Frankfurtu robi wrażenie amerykańskiej metropolii. Mnóstwo tu szklanych wieżowców i drapaczy chmur. Chodząc pomiędzy nimi można się pogubić.

Decydujemy się wjechać na punkt widokowy na jednym z nich. 190 metrów wysokości. To naprawdę robi wrażenie.

Potem jednak kierujemy się w stronę starego miasta. Po drodze zaś trafiamy do muzeum Goethego. Oprócz eksponatów w postaci portretów, rzeźb czy listów, jest też tu dostępny do zwiedzenia cały jego dom.

Przyznam, że nigdy nie zrozumiem po co komuś aż 3 piętra pełne pokoi, ale jeśli to dzięki nim - powstał dajmy na t o - "Faust", to nie mam nic przeciwko temu.

Na starym mieście odwiedzamy kolejny kościół. Nie robi na mnie wrażenia tak jak te poprzednie. Chyba przywykłem.

Do domu wracamy znów z wieloma kierowcami. Być może na tym polega urok jazdy autostopem przez małe miasteczka. Jest to jednak bardzo dobra okazja by poznawać kolejnych ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska