Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

AZS AWF Gorzów pokonał Reflex Miedź 96 Legnica

Paweł Tracz 0 95 722 69 37 [email protected]
Wszystkie chwyty dozwolone - goście nie przebierali w środkach, by zatrzymać gorzowianina Krzysztofa Kubillasa (nr 4)
Wszystkie chwyty dozwolone - goście nie przebierali w środkach, by zatrzymać gorzowianina Krzysztofa Kubillasa (nr 4) fot. Kazimierz Ligocki
- Gdy 15 sekund przed końcem stanąłem na siódmym metrze, pomyślałem o Arku Bosym. Czy, nie daj Bóg, znów nie rozpieprzył kolana - przyznał bohater meczu Tomasz Jagła.

Gdyby wówczas zawodnikowi AZS-u AWF-u zadrżała ręka i po kontrze decydującego gola zdobyli goście, cały wysiłek, który gorzowianie włożyli w mecz, poszedłby na marne. Ale Jagła zachował się tak, jak na kapitana przystało.

Najpierw zamarkował rzut, a następnie potężnie uderzył tuż przy słupku. Gościom zostało ledwie kilka sekund na doprowadzenie do remisu. Nie dali rady, choć już po czasie Radosław Fabiszewski miał dodatkową szansę z wolnego. Odetchnęliśmy z ulgą, bo wygrana Miedzi byłaby wielką niesprawiedliwością.
Czemu? Bo w sobotę znów zobaczyliśmy to, na co czekaliśmy z utęsknieniem od dawna.

Pełną halę, twardy charakter naszych chłopaków i kolejne ważne zwycięstwo. Tak walczących i wierzących w sukces gospodarzy, chcielibyśmy oglądać zawsze! Fakt, że do końca drżeliśmy o wynik, idzie w tym momencie w niepamięć.

Akademicy rozpoczęli znakomicie, bo jeszcze w 13 min prowadzili 6:4. Ale potem dopadła ich strzelecka niemoc i przyjezdni zdobyli pięć goli z rzędu. Dobrze, że nasi jeszcze przed przerwą doprowadzili do remisu.
Po zmianie stron wynik długo był na styku. Pierwsi przełamali się gorzowianie i od 40 min zaczęli dyktować warunki. Było tak, jak być powinno. Po twardej obronie, w ataku rywale nie nadążali za naszymi i w ciągu kilkudziesięciu sekund AZS AWF odskoczył na 24:20.

W 51 min było już 28:23. Gdy wydawało się, że wybiliśmy rywalowi szczypiorniaka z głowy, ten znów wrócił do gry. Ale tylko dlatego, że sami przywróciliśmy mu ochotę do walki. Grzechów było sporo. A to, zamiast do pustej bramki, nasi trafili w bramkarza, a to zgubili piłkę w ataku pozycyjnym. No i zgotowaliśmy sobie nerwową końcówkę, w której liczył się każdy błąd i udana akcja. Emocje sięgnęły zenitu, gdy Tomasz Góreczny wyrównał na 29:29. Ale potem był faul na Arkadiuszu Bosym i wspomniany karny, który uratował nam skórę.

Teraz fakt, że na kilka minut przed końcem "koncertowo" roztrwoniliśmy wyraźną przewagę, jest jednak bez znaczenia. Bo dziś już nieważne, czy zdobycie pięciu punktów w czterech ostatnich meczach to zasługa ultimatum, które miesiąc temu postawił zawodnikom zarząd.

Nieważne, czy ten dorobek to efekt powrotu do gry kontuzjowanych zawodników, dzięki czemu trener Michał Kaniowski ma w kim wybierać. To wszystko nieważne. Ważne jest to, że w sobotę w Gorzowie znów odżyły nadzieje na rychłe opuszczenie strefy spadkowej!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska