- Z KSSSE AZS PWSZ odeszłaś prawie dwa lata temu. Obecnie grasz w Krakowie. Jak oceniasz swój pobyt w Wiśle?
- Przychodząc do tego klubu liczyłam na najlepszy sezon w karierze. Marzyłam o triumfie w Pucharze Polski, grze w finałowym turnieju Euroligi i oczywiście mistrzostwie kraju. Zwłaszcza tego ostatniego wciąż brakuje w mojej kolekcji. Mam z gorzowskim zespołem dwa srebra i dwa brązy, ale na złoto czekam już dość długo. Tytuł wciąż jest realny, ale pod warunkiem, że powalczymy o niego pełnym składem.
- Na mistrza idzie jednak zespól z Polkowic.
- Różnica między Wisłą a CCC wynika z tego, że rywalki trenują i grają ze sobą od początku w pełnym składzie. Szczęśliwie omijają je większe kontuzje. Są znakomicie zgrane, a kolejne mecze, również w europejskich pucharach, zadziałały na ich korzyść. Natomiast do nas od początku przykleił się pech. Nieszczęśliwym układem był już udział w finale amerykańskiej ligi Katie Douglas i Tiny Charles, przez co do Polski przyleciały dopiero w trakcie sezonu. Potem okazało się, że ta pierwsza ma kontuzję, więc jednak nie zagra.
- I w Wiśle pojawiły się nerwy.
- Dokładnie tak. Byłyśmy już głęboko zaangażowani w sezon. Na jakieś dobre kadrowe ruchy trudno było liczyć, bo mieliśmy listopad. Na szczęście dołączyła do nas Alana Beard. I znów pech, bo doznała urazu kostki. Ledwo go wyleczyła, dało znać o sobie kolano. A na koniec rozgrywająca Cristina Ouvina pauzowała miesiąc przez staw skokowy. Gdy w ostatnim meczu z gorzowiankami na parkiet upadła Erin Philips i złapała się za kolano, to wszystkie jęknęłyśmy "no nie, ileż można...". Praktycznie koszykarki, które miały być w pierwszej piątce są, a jakby ich nie było. Walczymy z własnym cieniem, wewnętrznymi słabościami i dlatego ten sezon nie jest dla nas zbyt udany.
- Jak czujesz się pod Wawelem?
- Bardzo dobrze. Podoba się mi tu praktycznie wszystko. Moim ulubionym miejscem jest Rynek. Tam zapominam o obowiązkach, relaksuję się, czuję się wspaniale. Tak, jakbym była nie w trakcie ciężkiego sezonu, ale na wakacjach. Co ciekawe, gdy byłam dzieckiem, powiedziałam, że kiedyś będę mieszkała w Krakowie na stałe.
- Do Gorzowa już nie wrócisz?
- Życie sportowca trudno tak do końca zaplanować. Kiedyś wydawało się mi, że nie ma lepszego miejsca na Ziemi niż Gorzów, w końcu temu miastu wiele zawdzięczam. Niestety, życie przyniosło rozstanie, do którego nie przyczynił się ani klub, ani ja. Do dziś czuję wielki sentyment, bo miałam tu właściwie wszystko. Tutaj zaczynałam przygodę z profesjonalną koszykówką, dorastałam wraz z klubem, a on ze mną. W Gorzowie spędziłam szmat czasu. Skończyłam szkołę średnią, studiowałam, poznałam wiele osób. Liczył się nie tylko basket. Może kiedyś nasze drogi znów się zejdą?
- Jak z boku oceniasz tegoroczny sezon akademiczek?
- Liga już dawno nie była aż tak podzielona. Są trzy bardzo mocne zespoły, potem solidny środek i zespoły, które walczą o przetrwanie. W Gorzowie dużą rolę zawsze odgrywała praca z młodzieżą i dzięki temu AZS PWSZ nie podzielił losu choćby Rybnika czy Łodzi. Chyba na więcej niż szóste miejsce gorzowskiej drużyny nie było stać. Powyżej tej pozycji rywalki były i silniejsze kadrowo, i przede wszystkim bogatsze. Dlatego chwała dziewczynom, że spisały się tak dobrze.
- Byłaś zaskoczona tym, co działo się w przerwie meczu z akademiczkami w Gorzowie?
- Prawie 300 dzieciaczków na parkiecie zrobiło wrażenie. Super, naprawdę świetna sprawa! To właściwy kierunek na odbudowanie potęgi klubu. Projektowi "Nauka, Sport, Przyszłość" mocno kibicuję i obiecuję, że będę obserwowała, jak będzie się rozwijał. Bo o tym, że tak się stanie, jestem głęboko przekonana. Znam determinację i zaangażowanie trenera Dariusza Maciejewskiego, więc o przyszłość drużyny kibice nie muszą się martwić.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?