Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czatowanie przy drzwiach

ANDRZEJ FLÜGEL [email protected] (68) 324 88 06
Czy można sobie wyobrazić zielonogórski basket bez Czesława Protasewicza, nazywanego przez kolegów Maćkiem? Raczej nie, bo jest z nim związany prawie 50 lat.

Od początku był zakochany w koszykówce. Na pierwsze treningi przyszedł do MKS-u Zryw jesienią 1956 r., kiedy wypatrzył go były koszykarz Lechii Kazimierz Sodoma. Nie musiał specjalnie przekonywać młodego Protasewicza. Z racji wzrostu jego pozycja na boisku mogła być tylko jedna - rozgrywający.

Czatowanie przy drzwiach

Zanim rozpoczął karierę przychodził na mecze, trzecioligowej wtedy, Lechii do hali przy Chopina. Ciężko było się tam dostać, bo na widowni przygotowano tylko kilkadziesiąt miejsc. Kiedyś wpadł na pomysł i czatował przy wejściu na Zenona Matysika, późniejszego zawodnika Śląska i reprezentanta Polski. Kiedy ten się pojawił, Protasewicz zaatakował: - Panie Zenku czy mogę ponieść panu torbę? - zagaił. - Czemu? - zapytał koszykarz. - Bo bardzo chcę wejść na mecz - odparł szczerze. - Chodź, ja cię wprowadzę - powiedział zawodnik i weszli.

Marzenie o ekstraklasie

Dwutaktu nauczył się już w podstawówce, pod okiem Lecha Birgfellnera. Pięć lat grał w Zrywie, a następnie w Lubuszance, Lechii i wreszcie w Zastalu. Karierę zakończył w 1973 r., ale został w klubie i objął stanowisko kierownika sekcji. Później ukończył zaocznie AWF w Warszawie i ma za sobą epizod trenerski. Jak sam przyznaje, nie nadawał się do tej roboty i szybko zrezygnował. Jego marzeniem była gra w ekstraklasie. Niestety, dla jego pokolenia niespełnionym.

Paczki i dobre kontakty

Po rzuceniu trenerki wrócił na stanowisko etatowego kierownika sekcji. W 1979 r. został dyrektorem klubu, a pięć lat później Zastal po raz pierwszy awansował do ekstraklasy. Przez lata poznał na wylot środowisko koszykarskie w kraju. Często jego kontakty bardzo się przydawały. Byli zawodnicy do dziś wspominają jak w trudnych czasach drugiej połowy lat 80., dyrektor Protasewicz załatwiał dla nich paczki żywnościowe, nowe buty i inne dobra spod sklepowej lady. Dobrze znał też środowisko sędziowskie i potrafił te dobre kontakty wykorzystać dla klubu.

Sprawa Bińkowskiego

Dyrektorem przestał być po słynnej sprawie z byłym reprezentantem Polski Jerzym Bińkowskim, którego ściągnięto przed sezonem 1995/96. Znany koszykarz trenował z Zastalem i choć kontrakt był od dawna przygotowany, zwlekano z jego podpisaniem. Plotka mówiła, że działo się tak, bo dyrektor ciągle usiłował coś z tego kontraktu uszczknąć dla klubu. W końcu Bińkowski został zawodnikiem Śląska, a Protasewicz przestał być dyrektorem. Wtedy wydawało się, że winę ponosi tylko on. Dziś nie jest to takie oczywiste. Podobno zawodnik dostał do ręki kontrakt od jednego z ówczesnych członków zarządu, pokazał we Wrocławiu, ile dają mu w Zielonej Górze i od ręki uzyskał więcej.

Wydeptywanie ścieżek

Protasewicz był bardzo rozgoryczony. Usunął się w cień i zajął młodzieżą. Robi to z powodzeniem do dziś. To on wymyślił Stowarzyszenie Koszykówki Młodzieżowej Zastal i od lat wydeptuje ścieżki do różnych urzędów, by juniorski basket w Zielonej Górze stale był na topie. I jest.
Protasewicz mówi, że jest człowiekiem od czarnej roboty, że woli być z boku, a nie na świeczniku. Nawet jeśli tak jest, to czy można sobie wyobrazić Zastal bez Protasewicza?
Chyba nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska