Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy lustracja nas wyzwoli?

Redakcja
Jarosław Nanowski, dawny lider zielonogórskiej Solidarności Rolników Indywidualnych po 22 latach wrócił z emigracji w Ameryce. Po to, by rozliczyć się z przeszłością. Dostał z IPN swoją teczkę i wtedy przeżył gorycz zdrady jednego ze swych dawnych przyjaciół.
Jarosław Nanowski, dawny lider zielonogórskiej Solidarności Rolników Indywidualnych po 22 latach wrócił z emigracji w Ameryce. Po to, by rozliczyć się z przeszłością. Dostał z IPN swoją teczkę i wtedy przeżył gorycz zdrady jednego ze swych dawnych przyjaciół. fot. Tomasz GAwałkiewicz
Wskazać palcem i napiętnować. Kogo? Współpracownika komunistycznej bezpieki. Jak? Za pomocą przyjętej właśnie ustawy lustracyjnej. Kiedy? Jak najprędzej.

Wskazać palcem i napiętnować. Kogo? Współpracownika komunistycznej bezpieki. Jak? Za pomocą przyjętej właśnie ustawy lustracyjnej. Kiedy? Jak najprędzej.

Po co? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Są tylko spory. I będą.

Przemknęła niemal niezauważalnie. W ferworze agenturalnych oskarżeń z raportu Antoniego Macierewicza, nowa ustawa lustracyjna nie budzi emocji. Wydaje się, że to - używając słownictwa wicepremiera Leppera - mały pikuś. Bo co dziś może jeszcze wstrząsnąć opinią publiczną? Jeśli o współpracę z KGB zostali już oskarżeni wszyscy byli ministrowie spraw zagranicznych, jeśli kłamcą lustracyjnym miał być były premier i marszałek Sejmu, to czy fakt, że np. Jaś Kowalski podpisał w 1970 r. zobowiązanie do współpracy z SB na kimkolwiek zrobi wrażenie? Wydaje się, że nie.

Ale tylko wydaje się. Bo dla Zosi Kowalskiej większym wstrząsem będzie agentura kolegi Jasia, niż agentura premiera. A że Zoś i Jasiów Kowalskich są miliony, to można przypuszczać, że dzięki ustawie lustracyjnej, agenturalna lawina spłynie ze szczytów władzy na doliny ludu pracującego miast i wsi. Zacznie się sąsiedzkie wytykanie palcami, piętnowanie.

Czy o to rządzącym chodzi? Jedno wiadomo od dawna: łatwiej rządzić ludem podzielonym, niż społeczeństwem obywatelskim, świadomym swych praw. I świadomym tego, że zadaniem władzy wcale nie jest dzielenie ludzi.

Teczki warte świeczki

Jarosław Nanowski patrzy na to inaczej. Uważa, że lustracja jest potrzebna, ma głęboki sens, nawet jeśli boli. Tak jak w jego przypadku. Nanowski w 1980 r. zakładał "Solidarność" Rolników Indywidualnych. Najpierw struktury krajowe, potem zielonogórskie. Był za to szykanowany, a w stanie wojennym internowany.

W barakach dla internowanych w Głogowie spędził całą zimę 1981/82. Przyznaje, że wystraszył się represji, brutalnych prześladowań. I w połowie lat 80. wyemigrował do Ameryki. W USA spędził 22 lata. Teraz przyjechał do kraju. M.in. po to, by rozliczyć się z przeszłością. Skorzystał z zapisów starej ustawy lustracyjnej, w myśl której Instytut Pamięci Narodowej w grudniu 2006 r. nadał mu status pokrzywdzonego.

Pan Jarosław dostał kopię swojej teczki z całą zawartością kwitów, jakie zbierała na niego PRL-owska bezpieka. I wtedy zaczęło boleć. - Nigdy bym nie przypuszczał, że mój bliski przyjaciel z tamtych lat napisał na mnie paszkwil do SB - mówi. - Nie mogę dojść do siebie po tym, co przeczytałem.

W teczce pana Jarosława znajdujemy urzędowe pisma o internowaniu, wycinki z gazet z 1981 r., a także rzecz najważniejszą: obszerne maszynopisy notatek opatrzonych nagłówkiem "tajne, specjalnego znaczenia". Informatorzy bezpieki (tajni współpracownicy) brali udział w posiedzeniach związku, przyjaźnili się z działaczami. A potem szczegółowo donosili o planach związku, cytowali wypowiedzi swoich kolegów podczas narad.

Autor paszkwilu na pana Jarosława już nie żyje. Jak pewnie i wielu innych tajnych współpracowników. Czy więc warto sięgać dziś do pożółkłych teczek? - Koniecznie trzeba to uczynić - uważa pan Jarosław. - Kto w tamtych czasach się nie narażał, ten tego nie zrozumie. To nie były żarty. Całkiem poważnie baliśmy się o swoje życie i o swoich bliskich.

Śladem listy Wildsteina

Również zdaniem młodej autorki pracy doktorskiej na temat lustracji, politolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego Agnieszki Opalińskiej, lustracja jest potrzebna, choć i tak jest spóźniona o 15 lat. Bo jeśli nie rozliczymy się z przeszłością, to następne pokolenia zaczną tę przeszłość gloryfikować. Tak jak niepełne rozliczenie się Niemców z nazistowską przeszłością może być powodem popularności ruchów neofaszystowskich. - Ale to powinno załatwić pokolenie dzisiejszych 50- i 60-latków, wśród których są zarówno ludzie z tamtego aparatu ucisku, jak i ówcześni opozycjoniści - uzasadnia politolog. - Nie chcę, by oni zrzucali to na nasze pokolenie.

Opalińska zagrożenia też widzi. - Na pewno będą ofiary, czyli osoby niesłusznie oskarżane - mówi. - Będą osoby, które w momencie słabości podpisały współpracę, następnego dnia ją zerwały, a ślad w aktach pozostał.

Poruszyła mnie sprawa Małgorzaty Niezabitowskiej, oskarżanej o współpracę, która potem w sądzie udowodniła, że jest niewinna. Ale ona miała większe możliwości gromadzenia dokumentów, niż przeciętny człowiek. Wielu oskarżanych ludzi nie będzie w stanie dowieść swojej niewinności w sądzie lustracyjnym.

Do tej pory królowała dzika lustracja. Zwykle wyglądało to tak: pokrzywdzony dostawał swoją teczkę, a w niej listy donosicieli ze swego otoczenia. Jeśli chciał, ujawniał ich nazwiska. Ci wówczas zaprzeczali, tłumaczyli się, albo przepraszali. A zaczęło się od listy Wildsteina (dzisiejszego prezesa TVP), który wyniósł z IPN i upublicznił katalogi instytutu. Znaleźli się tam wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób figurowali w archiwach - zarówno kaci, jak i ofiary. Zaczęła się zawierucha, a jej efektem jest obecna nowa ustawa, która miała ucywilizować lustrację.

Prawda nie jest własnością

Czy ucywilizuje? - Absolutnie nie - uważa Julia Pitera, posłanka PO, która pracowała w komisji przygotowującej ustawę lustracyjną. - W sporach między ludźmi zacznie się oczernianie, wyciąganie brudów, wykorzystywanie papierów IPN do szantażu...

Zdaniem Pitery, żaden sąd lustracyjny nie ma prawa wystawiać cenzurki w kontekście historycznym, a tak będzie się właśnie działo. - IPN zamiast archiwizować dokumenty, zajmie się pracą czysto policyjną, a sąd będzie miał stwierdzić czy ktoś szkodził, czy nie szkodził - mówi posłanka. - A historia jest niejednoznaczna, żadna biografia nie jest jednoznaczna, nie ma dwóch takich samych przypadków. Kiedyś broniłam Wildsteina, bo sądziłam, że to, co on zrobił, doprowadzi do pełnego otwarcia i ujawnienia akt IPN. A, niestety, tak się nie stało.

Posłanka uważa, że jedyną receptą na ucywilizowanie lustracji jest ujawnienie wszystkich akt. Tak, by każdy kogo to interesuje, miał wgląd do archiwów IPN, czytał, sprawdzał i weryfikował. Tak jak czyta się książkę historyczną. - Wtedy nie byłoby przy tym emocji, ani podejrzeń, że ktoś coś próbuje zakamuflować, czymś zamanipulować - dodaje. - Małość polityków, którzy do tego doprowadzili polega na tym, że wycofali się ze swoich deklaracji, kiedy zaistniała obawa, że lustracja może uderzyć także w ludzi z ich otoczenia.

Pozostaje też problem prawdy. Zwolennicy lustracji mówią, że prawda nas wyzwoli. Ale warto dodać, że prawda nie jest niczyją własnością: ani polityka, ani historyka, ani sądu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska