Ponad dekadę temu pan Tadeusz jeździł polonezem. Bał się kradzieży więc przy okazji jednej z napraw w 1997 r., zlecił swemu mechanikowi z Żar zarejestrowanie auta w Ogólnopolskim Banku Ochranianych Samochodów i oznakowanie go. Mechanik miał ku temu odpowiednie uprawnienia. Wystawił mu 50-złotowy rachunek, a na polonezie znalazły się właściwe numerki ewidencji OBOS.
Zostały tylko papiery
Wyglądało na to, że cała operacja zadziałała jak w szwajcarskim zegarku. Kilka miesięcy później, czyli pod koniec 1997 r. pan Tadeusz dostał z Warszawy odpowiednie potwierdzenie wprowadzenia pojazdu do bazy oznakowanych aut. W pouczeniu było napisane czarno na białym, że dane pojazdu będą przechowywane przez okres trzech lat od chwili oznakowania.
Po trzech latach pan Tadeusz nie był już zainteresowany oznakowaniem i nie odnawiał umowy z bankiem pojazdów. Polonez stracił na wartości, a złodzieje i tak by się na niego nie połakomili. Po kolejnych kilku latach auto trafiło na złom. Po całej operacji zachowały się jedynie dokumenty i faktury. Na szczęście...
Bo oto kilka dni temu kożuchowianin dostał pismo z warszawskiej firmy C&C, posługującej się logo Ogólnopolskiego Banku Ochranianych Samochodów. Pismo ścięło go z nóg. To zawiadomienie o umieszczeniu go w ewidencji... nierzetelnych klientów. Dlaczego? Bo do firmy C&C nie wpłynęła dotąd pisemna dyspozycja od pana Tadeusza usunięcia danych z OBOS i zakończenia zlecenia.
Wykorzystanie naiwności?
Co więcej, firma powiadamia, że z uwagi na koszty przechowywania jego danych w bazie, zadłużenie pana Rybaka "przekroczyło 200 zł". W związku z tym stał się dla nich nierzetelnym klientem. A najciekawszy jest załączony do pisma blankiet wpłaty kwoty 26,50 zł na konto C&C, z nazwiskiem i adresem pana Tadeusza. Co to za kwota? To tzw. opłata polubowna za zakończenie zlecenia i usunięcie jego danych z ewidencji. Innymi słowy: wystarczy, że zapłaci 26 zł, a będzie miał święty spokój. Ale pan Tadeusz nie zapłaci. - To próba wyłudzenia pieniędzy! - bulwersuje się. - Przecież takich jak ja są pewnie w Polsce dziesiątki tysięcy. Niech każdy zapłaci 26 zł dla świętego spokoju, to ludzie z C&C mają z czego żyć.
Co na to prawnik? - Mam obawy, czy ta firma działa rzetelnie i czy nie jest to próba wykorzystania ludzkiej naiwności - mówi zielonogórski adwokat Jacek Dużyński. - Przyjmując, że była to umowa okresowa (na trzy lata), to jeśli ten pan jej nie przedłużył, ona automatycznie wygasła. Po drugie w myśl kodeksu cywilnego roszczenia z tytułu umowy okresowej przedawniają się po trzech latach. A tutaj minęło lat 12.
Pytania jak kamień w wodę
Od kilku dni bezskutecznie próbowaliśmy dodzwonić się do firmy C&C. Nie jest to takie proste. Na stronie internetowej firmy widnieje tylko numer faksu. A na numer telefonu na piśmie, jakie trafiło do pana Rybaka, odpowiada automat: - Linia abonencka uszkodzona.
Przedwczoraj rano wysłaliśmy więc do C&C faks z czterema pytaniami: 1. Skąd wzięło się zadłużenie pana Tadeusza Rybaka z Kożuchowa? 2. Na jakiej podstawie zawiadomiliście Państwo tego pana o umieszczeniu go w ewidencji nierzetelnych klientów, skoro po pierwsze: w 1997 r. zapłacił on za usługę oznakowania swojego pojazdu, po drugie: umowa na przechowywanie danych pojazdu w ewidencji obowiązywała przez trzy lata, czyli wygasła w 2000 r., a po trzecie: przedawnienie tego typu umów upływa po trzech latach? 3. W jaki sposób wyliczyliście Państwo kwotę zadłużenia pana Rybaka w wysokości "przekraczającej 200 zł"? 4. W jaki sposób wyliczyliście Państwo kwotę 26,50 zł jako "opłatę polubowną" w zamian za usunięcie pana Rybaka z ewidencji nierzetelnych klientów?
Odpowiedzi dotąd nie otrzymaliśmy. Do sprawy jeszcze wrócimy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?