Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla nowojorczyków maraton to tygodniowe święto biegowe

Renata Zdanowicz
Renata Zdanowicz
Nasz zawodnik z numerem startowym 7815 do biegu wyruszył o godzinie 9.50 wraz z elitą biegaczy. Czas to 3;26 ‘08”, co dało 3.693 miejsce w open na ponad 50 000 biegaczy i 94 miejsce w kategorii wiekowej.

Przebiegł Pan 21 maratonów, startował w Berlinie, Hamburgu, Rotterdamie, Warszawie, Gdańsku i Poznaniu, Jak trafił Pan do Nowego Yorku?

Kolega w Szczecinie prowadzi Ruchową Akademię Zdrowia, podpisał umowę z organizatorami maratonu i przydzielono mu ok. 60 numerów startowych. Kiedy mi zaproponował, wydało się to nierealne. Decyzję podjąłem w maju. Logistycznie firma zajęła się wszystkimi sprawami, począwszy od przelotu, hotelu, dojazdu na sam start.

Bieg odbył się w niedzielę, 6 listopada.
Byliśmy w NY w piątek. Pierwsze wrażenia podczas transportu z lotniska, że to dziura jakaś, same hale, remonty na autostradzie. Jak już wjechaliśmy do centrum, zaczęły się korki o drugiej w nocy, klaksony, widzieliśmy, że miasto żyło.

Mieszkaliście na Manhattanie, przy Central Parku.
Następnego dnia był rozruch. Miałem przyjemność biegania w CP, zobaczyłem, gdzie jest meta, jaki będzie dobieg. Na maraton mieliśmy zapewniony transport organizatora. Podjechał pod hotel i zawiózł nas na miejsce startu na Long Island. Tam wszystko obstawione policją, trzy pasy zapełnione autokarami. To trwało chwilę, autokar podjeżdżał, biegacze wsiadali i wiózł na sam start.

Jak było w strefie startu?
Odprawa była taka jak na lotnisku. Amerykanie są bardzo wyczuleni na punkcie bezpieczeństwa. Mogliśmy mieć tylko przezroczyste torby, które nam zapewnił organizator, te z bagażem podręcznym i ze startowym.

Wokół byli wolontariusze.
Masa wolontariuszy. Cały czas uśmiechniętych, cały czas życzliwych, dopingujących jeszcze przed startem. Czuliśmy takie podniecenie, wszyscy nas podziwiali, że się odważyliśmy stanąć na starcie.

Na miejscu byliście już dwie godziny przed biegiem.
Most, który przebiegaliśmy po starcie był zamykany o 7.00, a start był o 9.50. Były trzy linie startu. Miałem szczęście startować z elitą, z niebieskiej linii.

Co się wtedy działo ?
Organizatorzy zapewnili ciepły posiłek, kanapki, odżywki, napoje. Nawet zadbali, byśmy się mogli zdrzemnąć, było siano, słoma porozwalane. Kilka namiotów, by się schować od wiatru.

Start - jakie to przeżycie?
Wrażenie zrobił hymn Stanów Zjednoczonych. Wokół był naprawdę cały świat: Francuzi, Duńczycy, Brazylijczycy, Meksykanie i ludzie z... Suwałk.

A kibice?
Na całej trasie stał szpaler ludzi, nie było miejsca bez kibiców. To dziwne, 42 kilometry 195 metrów non stop kibice. Grały orkiestry. Widzieliśmy, jak się dyskretnie przemieszczają na rowerach policjanci.

A na Greenpoincie...
... bardzo widoczni polscy kibice. Było specjalne stanowisko z polską wodą. Startowałem w koszulce reprezentacyjnej z napisem Polska, z daleka mnie rodacy zauważyli. Był głośny doping. Jak ktoś mnie przegapił, podbiegał za mną, dopingował, klepał po plecach, życzył powodzenia.

Przed metą stracił Pan kilka minut.
Biegło mi się wspaniale. Tak na swój 5-6 życiowy czas. W CP, jakieś 800 metrów przed metą, chciałem przyspieszyć. Na tym dystansie byłem mistrzem Polski. Przyspieszyłem i złapał mnie skurcz mięśnia dwugłowego. Musiałem się zatrzymać, porozciągać i tam z 2-3 minuty straciłem. Po obu stronach stało mnóstwo Polaków, podbiegli do mnie, pytali czy mogą pomóc. Taka miła atmosfera, a tu w człowieku taka niemoc. Ale doprowadziłem się do porządku i ruszyłem. Dobiegłem do mety, odebrałem medal. Przykrywali nas kocami termicznymi, bo robiło się zimno, choć warunki były idealne do biegu maratońskiego, 11-12 stopni ciepła.

Jak się Pan czuł na mecie?
Czułem się taki bardzo ważny, że wszyscy się nami opiekują. Nie wiem ilu wolontariuszy przypadało na jednego biegacza. Na całej trasie podawali nam napoje, owoce, słodycze. Bez tłoku można było wszystko pobrać ze stoisk. Z toalety też można było bez kolejki skorzystać.

Jak maraton w NY wypada w porównaniu z innymi?
Startowałem w Berlinie, tam miasto się budzi dopiero koło południa, a w NY zbiegaliśmy na Brooklin i już był tłum kibiców. Czułem się, jakbym w jakimś filmie grał, gdzieś już to oglądał. Nawet wynik grał drugorzędną rolę, oglądałem co się dzieje wokół. Po biegu ubrałem się i spacerkiem doszedłem do hotelu.

Gościliście w polskim konsulacie.
Pani konsul wyróżniła najlepszych. Z nami biegł dwukrotny mistrz olimpijski Robert Korzeniowski, wicemistrz świata Bogusław Mamiński starował dzień wcześniej w „piątce”.

Mieliście jeszcze trzy dni na zwiedzanie.
Początkowa konsternacja ustąpiła miejsce zachwytowi, był też strach przed wielkością. Jak już zrozumiałem organizację trzypoziomowego metra, pokochałem NY. Jako maratończycy, wszędzie spotykaliśmy się z uznaniem i podziwem nowojorczyków. Przypadkowi ludzie nas zagadywali, gratulowali. Dla nowojorczyków maraton to tygodniowe święto biegowe.

Czy to Pana ostatni start w maratonie?
Nowy York miał być tym ostatnim, lecz już się przełamuję. Są cztery najlepsze maratony na świecie: Londyn, Boston, NY i Berlin. Jeśli zdrowie by pozwoliło i finanse, jeszcze bym spróbował.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska