MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego Marek Cieślak jest o 1 cm krótszy?

Marcin Łada 68 324 88 14 [email protected]
Marek Cieślak, trener Falubazu
Marek Cieślak, trener Falubazu fot. Tomasz Gawałkiewicz
Na koncie ma 13 medali drużynowych mistrzostw Polski i chce tę liczbę zaokrąglić. Trener Falubazu Zielona Góra Marek Cieślak to jedna z barwniejszych postaci polskiego sportu. Jaki naprawdę jest? Kto wołał za nim "Sernik"?

Anglia. Jeździłem tam. 1977, 1978 w White City. Zdobyłem drużynowe mistrzostwo Anglii i chyba przez 20 lat byłem jedynym Polakiem, któremu to się udało. Fajne czasy, choć trzeba było szybko nauczyć się zawodowstwa i języka. Pojechałem do Londynu razem z Edwardem Jancarzem. On walczył w Wimbledonie. Dwa kluby, ale wynajmowały nam jedno mieszkanie. Mieliśmy też wspólny warsztat po Tommym Janssonie, który zginął rok wcześniej. Spaliśmy z Edkiem w małżeńskim łóżku, bo było zimno. Gospodarze nie zaplanowali centralnego ogrzewania, a załatwili jedynie malutkie elektryczne grzejniczki.

Barbara. Żona Barbara, mama Barbara i wnuczka Barbara, a tylko jedna dziewczyna bardzo mnie lubi - Landryna. To suka, terier szkocki. A wracając do żony, to 3 kwietnia będziemy obchodzili 40-lecie małżeństwa. Nie myślałem, żeby zmieniać czy sobie polepszać, bo niezdrowo i drogo.

Częstochowa. Moje miasto. Cały czas jeździłem dla Włókniarza, debiutowałem w 1968 roku w meczu z Polonią Bydgoszcz, a później byłem trenerem. Przez 13 ostatnich lat jakoś drogi nam się rozchodzą i nie wiadomo, kiedy się zejdą. A przeszłość? Raczej przyszłość mnie interesuje. Wiadomo, że było kilku zawodników, którzy wyróżnili się w historii klubu, a ja wśród nich. Kiedyś, gdy już będę na emeryturze, powspominam sobie dawne czasy. Jeśli w ogóle będę cokolwiek pamiętał.

Dzieci. Mam dwóch synów. Żaden nie odziedziczył po mnie chęci i talentu. Obaj są kibicami Włókniarza. Szczególnie młodszy Kajtek. Wynikały z tego śmieszne sytuacje. On w szaliku i czapce Włókniarza, a ja przyjeżdżałem z Atlasem na mecz. Jeśli Wrocław wygrał, to się później przez dwa dni do mnie nie odzywał.

Ekstraliga. Staram się nie wypowiadać na jej temat, bo można sobie narobić problemów. Od lat zaskakuje nas zmianami regulaminu. Czasem trudno się zorientować, który punkt jest jeszcze ważny, a który już nie.

Falubaz. Od ponad 40 lat utrzymuję kontakty z zielonogórskimi zawodnikami. Moja pierwsza impreza przy Wrocławskiej to Srebrny Kask w 1969 roku. Padał deszcz, wygrał Szczakiel, a ja byłem drugi. Jeździłem z Mendyką, znałem Heńka Ciorgę. Kontakty mieliśmy ciągle. Z Falubazem łączyła mnie też osoba mechanika. Podczas najlepszych lat reprezentacyjnych pracowałem z Tadkiem Tumiłowiczem, który później przyszedł do Zielonej Góry i tu zmarł.

Gdybym był bogaty... To zależy, co rozumiemy pod pojęciem "bogactwa". Mam na chleb, ładny dom i samochód, jestem zdrowy, a do tego mogę robić co lubię. Jednego cieszy to, a innego tamto. Mnie cieszy, że mogę pojeździć na rowerze, wyjść z psami czy - ostatnio się zaraziłem - pobiegać na nartach. Polecę w las, a obok piękne trasy i myślę: kurdę, człowiek ma to szczęście od Boga, że może sobie być z naturą tak za pan brat. Ale najważniejsze jest zdrowie.

Holder i inne odkrycia. Miałem szczęście, że znalazłem kilku zawodników i ściągnąłem do Wrocławia. Powinni mi procent płacić (śmiech - dop. red.). Holder i Madsen przyjechali w trampkach. Nie swoimi busami, w których mieli motocykle, ale zupełnie bez niczego. Holder zjawiał się dosłownie w pepegach i z plecaczkiem. Z kolei Madsen przywiózł sprzęt, który nadawał się tylko do wyrzucenia.

Idole. Cenię wszystkich, którzy coś znaczą w swej dziedzinie. Nie wyłącznie w żużlu, bo nie tylko on istnieje na świecie. Ale źle się dzieje, bo kiedy ja byłem młody każdy miał idola. Teraz coraz trudniej znaleźć kogoś, do kogo można równać, brać go za wzór.

Jaskrów. To miejscowość pod Częstochową, w której mieszkam. Koło domu zaczyna mi się Jura Krakowsko-Częstochowska, więc nie narzekam na brak dobrego powietrza. Pod koniec lat 70. kupiłem tam działkę. Kolega powiedział, że stracił pieniądze, bo dał zadatek, a miejsce nie spodobało się rodzinie. Przechodziła nad nią najdłuższa kolej linowa w Polsce, która woziła żużel z Huty Częstochowa do Cementowni Rudniki. Akurat na tej działce stał słup i przejeżdżające wózki łupały niczym wielki dzwon. Dodatkowo miejscowi wspinali się czasem na wieżę, odczepiali specjalny zamek, a z wysypanego materiału robili pustaki. Mimo wszystko spodobało mi się tam, a przy tym było tanio. Kolejka pochodziła jeszcze dwa lata, a później złom został dokładnie wyczyszczony. Udało mi się.

Kadra. Chyba ze trzy razy klub nie chciał się zgodzić, żebym ją prowadził. W pewnym momencie zapowiedziałem, że zerwę kontrakt, a wezmę reprezentację. Wreszcie przejąłem kadrę, ale to nie był najlepszy moment. Ludzie szeptali: po co ci to? Będzie kompromitacja. A wyszło dobrze: cztery lata i trzy Puchary Świata, jedno drugie miejsce. Z juniorami trzy mistrzostwa świata i brązowy medal.

Lewy podpis. Kiedy chciałem zapisać się do szkółki było tak, że trenerowi przynosiło się karteczkę z pozwoleniem od rodziców. No to podpisałem i dałem.

Łycha czy wyborowa? Nie jestem abstynentem, ale nie jestem też pijakiem. W dobrym towarzystwie, kiedy jest na to czas lubię wypić "łychę" czy... wyborową raczej nie.

Motory Świderskiego. Miałem duże pretensje do mechanika Świderskiego, kierownika drużyny i samego siebie. Nie powinno się pozwolić, by w takim meczu stracić punkty przez nieprzepisowe wyprowadzenie motocykli. Cały sezon pracowaliśmy na to spotkanie. Gdyby nie ta afera, rewanż we Wrocławiu wyglądałby zupełnie inaczej. A tak w klubie zrobiło się piekło. Wyszły gorzkie żale, a przy tym ostro pojechałem po współpracownikach. Nie mogli mi przebaczyć, a ja wcale tego nie potrzebowałem, bo byli ewidentnie winni.

Narodowy, Bąbel, Shrek, Polewaczkowy i inne pseudonimy. Najczęściej wymyślają je zawodnicy. Narodowy? To nie wiem, ale Shrekiem nazwał mnie Drabik. Z kolei Bąbel to przez faceta, który uczył nas w Krynicy jeździć na nartach. Był jakiś saneczkarz, który się tak nazywał. I on do mnie: - Ej, ty Bąbel!
- Ja nie jestem Bąbel!
- Taki podobny. Myślałem, że Bąbel - i zostałem Bąblem. A w Anglii wołali na mnie "Cheesecake" - Sernik, bo ciężko było im wymówić Cieślak.

Order od prezydenta. Mam Order Odrodzenia Polski, ale ja wiem czy zasłużyłem? Niech sobie leży i jak już nie będę żył, to sobie będą inni oglądali. Wnuki powiedzą: Ooo! Dziadek miał ordery... (śmiech - dop. red.)

Psy. Absorbują głównie moją żonę, a mnie tak przy okazji. Lubię je, ale nie mam czasu, by zajmować się hodowlą. To duże czarne teriery rosyjskie, dlatego dla przeciwwagi kupiłem sobie Landrynę. Kiedy wyjeżdżam, patrzy za mną aż zniknę za bramą. A żona tego nie umie.

Rower. Regularnie jeżdżę od 16 lat. Zaczynałem na "góralu", a później przeniosłem się na szosę. Kiedyś wydawało mi się, że 100 kilometrów to wyczyn. Dziś już tak nie uważam. We Wrocławiu jeździłem i tu też będę, tylko muszę sobie skombinować mapkę.

Socjalizm. Za 15 punktów w ekstraklasie płacili 1.200 złotych. Samochód? Pierwszego trabanta kupiłem z odszkodowania za złamany kręgosłup. Używany, a kosztował więcej niż nowy. Zresztą nowe były na talony, które mieli sekretarze. Rozdawali znajomym. Kiedy ja poszedłem, to zawsze słyszałem: - Gdybyś przyszedł wczoraj...

Tor i przepis na jego przygotowanie. Jeśli drużyna lubiła przyczepny, to taki robiłem. W minionym roku przygotowywałem twardy, bo Crumpa bolała ręka, a Madsen na innym nie potrafił jeździć. Tor powinien sprzyjać walce. Niestety, u nas - i ja też tak robiłem - zbyt duży nacisk kładzie się na przygotowanie wszystkiego pod własny zespół. Liczy się zwycięstwo za wszelką cenę. Z drugiej strony trzeba wygrywać u siebie. Może po latach trochę inaczej myślę i bardziej cenię zdrowie zawodników.

Ulubiony film. Wymagam od kina, żeby mnie nie denerwowało. Bardzo lubię filmy z Clintem Eastwoodem. Rzadko trafia się nieudany. Bardzo cenię także Alla Pacino.

Wrocław. Spędziłem tam dziesięć lat, a myślałem, że idę na pół roku. Wytrzymałem dychę, mogłem dłużej, ale byłem już zmęczony. Na koniec zrobili mi niespodziankę i wybrali trenerem dekady. To dla "obcego" spore wyróżnienie. Fajnie tam było, a złotych medali mogliśmy mieć więcej. Choćby wtedy, gdy Greg nie dojechał, bo strajkowała obsługa lotniska. Albo finał, kiedy Tarnów pojechał z Gollobem i Rickardssonem, a my w piątkę i przed wyścigami nominowanymi był remis. Cóż, w ostatnich latach wszystkim we Wrocławiu bardziej zależało już nie na wyniku, a na przetrwaniu.

Złamany kręgosłup. Kiedyś było tak, że mistrzostwa Polski par rozgrywano w formule dwóch biegów po meczu ligowym. W Bydgoszczy zrobili nam ciężki tor i trzeba było jeszcze odjechać te dwa wyścigi. Prowadziłem, po trzech kółkach przewróciłem się na dziurze i przejechał po mnie Stasiu Kasa. Później okazało się, że zmiażdżył mi krąg lędźwiowy. Jestem przez to centymetr krótszy. Pół roku leżałem w gipsie. Pierwszy mecz po powrocie miałem w Poznaniu z Falubazem i zrobiłem komplet...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska