Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ich codziennością jest ratowanie życia

Alicja Kucharska
Bożena Bień
Bożena Bień Alicja Kucharska
Po dobrze wykonanej pracy rzadko słyszą „dziękuję”. Niedoceniony zawód? Ratownicy medyczni w szczerej rozmowie o swojej pracy. Przeczytaj!

Praca trudna, wymagająca, bazująca na dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Presja czasu, krytyka, odpowiedzialność, bo przecież w ich rękach jest życie innej osoby.

Bożena Bień, Anna Biernacka, Bartosz Batura, Arkadiusz Han, Mieczysław Małek i Antoni Popielewski - załogi karetek podstawowych. Jak twierdzą świebodzińscy ratownicy medyczni przy formowaniu koncepcji tego zawodu, założenia były inne, niż pokazuje to rzeczywistość. – Praca wygląda inaczej niż mówi literatura. Wśród działań, które podejmujemy tak naprawdę jest tylko 10 % przypadków, do których jesteśmy stworzeni. Jesteśmy traktowani jak lekarze rodzinni, co może wynikać poniekąd z nieświadomości społecznej – ocenia Bartosz Batura, a Bożena Bień dodaje: podsumowanie roczne dało nam liczbę 4,5 tysiąca wyjazdów, jednakże interwencji typowych dla załogi karetki pogotowia, do których jesteśmy powołani było około 2 tysięcy.

Jesteśmy tylko ludźmi
Jak twierdzą nasi rozmówcy osoby wzywające karetkę często zakłamują stan faktyczny, np. mówią o dusznościach, bólu w klatce piersiowej, a po przyjedzie na miejsce okazuje się, mają problem z bolącym barkiem. Każdorazowo jednak pogotowie na zgłoszenie musi odpowiedzieć. – Ludzie nie zdają sobie sprawy, że ktoś może nas w tym momencie naprawdę potrzebować, bo nie walczy z bolącym barkiem, ale walczy o życie!

Ocena i krytyka jest wpisana w zawód ratownika medycznego. Nagle wszyscy stają się lekarzami – specjalistami, którzy tłumnie zgromadzeni na podstawie wiedzy filmowej, pouczają ratowników. – Żałujemy tylko, że często jesteśmy oceniani na podstawie jednego przypadku, w którym nie udało nam się wygrać walki o czyjeś życie. Nikt nie bierze pod uwagę pozostałych kilkunastu czy kilkudziesięciu osób, którym pomogliśmy. My też jesteśmy tylko ludźmi – wyjaśnia Arkadiusz Han.

Nie tylko zapomina się o pacjentach, którym udało się pomóc, ale też słowa „dziękuję” jest przez nich rzadko słyszane. Jak wyjaśniają zapewne wynika to z tego, że są pierwszym ogniwem, któremu towarzyszy adrenalina, szok i strach. – Świadomość pacjent odzyskuje na oddziale, naszych działań nie widział albo też nie zapamiętał z racji zdarzenia – podkreślają.

Z pewnością pracy nie ułatwia fakt, że wiele osób błędnie pojmuje kompetencje załogi karetki pogotowia. Są po to, by pomóc w sytuacji zagrażającej życiu ludzkiemu. Przypadków, do których nawet nie powinni wyjeżdżać jest wiele i co dziwi, polski system nie przewiduje nawet kar za nieuzasadnione wezwanie. - Wiedza społeczeństwa jest kluczowa, powinno potrafić ocenić przypadek czy wymagana jest natychmiastowa pomoc medyczna czy też nie. Nauka pierwszej pomocy jest też coraz bardziej powszechna, bo pamiętajmy, że w przypadku zatrzymania krążenia ważne są pierwsze minuty – stwierdza Bożena Bień.

Presja czasu i otoczenia

Co jest najtrudniejsze w ich pracy? Presja czasu, odpowiedzialność, wymóg podejmowania szybkich decyzji w sytuacjach patowych, a co za tym idzie olbrzymi stres. Niewątpliwie jest to grupa zawodowa, od której wymaga się bardzo dużo. W naszym powiecie jednocześnie stacjonują 3 karetki, dwie podstawowe, gdzie dwuosobowa załoga składa się z ratowników medycznych i specjalistyczna, w której jest lekarz. Jeśli ta podejmuje akurat inną akcję ratunkową, to teren zabezpiecza zespół podstawowy, a od ratownika medycznego wymaga się tych samych działań. Wymagania co do zespołu podstawowego są takie same, co do specjalistycznego, a jest o lekarza mniej. - Charakter wyjazdów ma taką specyfikę, że nie mamy czasu na konsultacje czy czas do namysłu. Szybkość podejmowania decyzji opiera się na natychmiastowej analizie, doświadczeniu, wiedzy i praktyce. Wezwanie mówi, że jedziemy do osoby ze złamaną nogą, a na miejscu zastajemy poważnie poturbowanego człowieka, gdzie widoczne są kości. Zwykle to, z czym spotykamy się na miejscu nie mieści się w jakichkolwiek ramach i teorii podręcznikowej dodaje Arkadiusz Han.

Liczy się każda sekunda

Zgłaszający nierzadko nie dostarcza dyspozytorowi niezbędnych informacji, co może utrudniać podjęcie akcji ratunkowej. - Potrzebujemy kilku sekund, by system zadziałał. Dyspozytor wysyła karetkę po pierwszej informacji, a w trakcie informujemy załogę o szczegółach przez radio. Szczegóły są dla nas ważne, by na przykład szybciej dotrzeć na miejsce zdarzenia, wiedzieć, ile jest osób poszkodowanych, czy jak się przygotować – podkreśla.

Jak sami mówią najtrudniejsze w ich pracy są przypadki dotyczące dzieci, ale też wszelkiego rodzaju wypadki. – Tego jest mnóstwo, bo pamiętajmy, że nie jeździmy do ludzi zdrowych: na każdym kroku są to zdarzenia dotyczące nieszczęścia ludzkiego, wypadków, chorób, do tego nie da się przyzwyczaić – wspomina Arkadiusz Han.

Niestety o wiele gorzej jest z zapleczem pomocowym, np. psychologa. Czasem przegrywają walkę o ludzkie życie, ale ta sytuacja nie kończy się na wyjeździe: analizują, komentują, nierzadko płaczą.

Dyżur ratownika medycznego rozpoczyna się od sprawdzenia stanu technicznego pojazdu, sprawdzenia sprzętu, apteczki i lekarstw. Niczego nie może zabraknąć, bo tu nie ma miejsca na pomyłki. Ich praca nie ogranicza się do przyjazdu i zabrania pacjenta, to rzesza dodatkowych czynności wykonywanych pod presją czasu. Po otrzymaniu zgłoszenia muszą szybko dotrzeć na miejsce, niezależnie od panujących warunków atmosferycznych. Po przyjeździe, zakładając, że jest dwóch ratowników muszą wnieść na górę sprzęt: 30 kilogramowy plecak ze sprzętem, 12 kilogramową torbę tlenową i 15 kilogramowy defibrylator. Po szybkiej ocenie sytuacji podejmują odpowiednie działania. Gdy pacjent wymaga hospitalizacji muszą znieść go do ambulansu, razem z całym sprzętem. W ambulansie dalej prowadzą swoje czynności. - W momencie, gdy przekażemy pacjenta specjalistom SOR karetka wygląda tak jakby zamknęło się drzwi i do środka wrzuciło granat. Wtedy musimy wszystko zdezynfekować i przygotować pojazd do kolejnego wyjazdu, który może być za kilka sekund – zaznaczają.

Ratownik medyczny – zawód niedoceniany, również pod względem finansowym. Większość z nich zatrudnionych jest na umowach kontraktowych, co daje możliwość dorobienia w pogotowiach zlokalizowanych w innych miastach, oczywiście kosztem dni wolnych, weekendów i świąt. Jeżeli stawkę, którą mają przełożyć na system godzinowy i pełen etat to po odliczeniu opłat zarabiają niewiele więcej niż najniższa krajowa. Dyżury trwają od 12 do 24 godzin.

Trudy i chwile zwątpienia rekompensują im jednak chwile, w których pomogą pacjentowi. – Do pomocy jesteśmy stworzeni. To jest największa nagroda, mimo, że zdarzają się chwile zwątpienia – podsumowują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska