Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ignacy Gogolewski: - Aktorstwo jest dla mnie wszystkim

Renata Ochwat 95 722 57 72 [email protected]
IGNACY GOGOLEWSKIWybitny polski aktor urodził się w 1931 r. w Ciechanowie. Skończył akademię teatralną w Warszawie. Niemal natychmiast sławę przyniosła mu rola Konrada - Gustawa w „Dziadach” Adama Mickiewicza w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Zagrał kilkaset różnych ról filmowych i teatralnych. Był prezesem Związku Artystów Scen Polskich. W stanie wojennym jako dyrektor Teatru Osterwy w Lublinie złamał bojkot środowiska dotyczący zakazu występu w mediach.
IGNACY GOGOLEWSKIWybitny polski aktor urodził się w 1931 r. w Ciechanowie. Skończył akademię teatralną w Warszawie. Niemal natychmiast sławę przyniosła mu rola Konrada - Gustawa w „Dziadach” Adama Mickiewicza w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Zagrał kilkaset różnych ról filmowych i teatralnych. Był prezesem Związku Artystów Scen Polskich. W stanie wojennym jako dyrektor Teatru Osterwy w Lublinie złamał bojkot środowiska dotyczący zakazu występu w mediach. fot. Bogusław Sacharczuk
- Kiedy nie będę mógł występować, to w jakiś sposób przestanę istnieć - mówi Ignacy Gogolewski. Wybitny polski aktor był gościem XXVII Spotkań Teatralnych w Gorzowie.

Z I. Gogolewskim spotykamy się po spektaklu "Diabeł w purpurze". - Owszem, bardzo chętnie porozmawiam, ale tam, gdzie można palić - zastrzega. Po chwili nerwowych gestów dyrekcja pozwala usiąść w sali lustrzanej, uchylone drzwi na patio, popielniczka gotowa. - Ach, muszę wrócić po papierosa - mówi aktor. Akceptuje jednak papierosa, którym częstuje go dziennikarka i rozmowa się zaczyna.

- Wszedł zakaz palenia papierosów. A pan nadal pali.
- Oczywiście, że tak. Będę dalej to robił. Uważam, że ten zakaz to jakiś chochlik sejmowy. Wydaje mi się, że jest kompletnym nieporozumieniem. Mam wrażenie, że prawodawcy nie zasięgnęli informacji, nie posłuchali ludzi, bo gdyby było inaczej, to nie popełniliby tego błędu. Poza tym nikt nie wziął pod uwagę, że Polacy nie lubią zakazów. Dziwi mnie taka słaba znajomość mentalności rodaków. Zresztą nie wyobrażam sobie, że po morderczym spektaklu nie mogę zapalić w teatralnym barze. Absurdalna głupota z tym zakazem.

- Wróćmy do teatru. Zagrał pan mnóstwo różnych ról, także w wielu filmach. Ale jednak na dobre przykleił się do pana Antek Boryna z "Chłopów" Władysława Stanisława Reymonta w reżyserii Jana Rybkowskiego ...
- To nie jest moja wina, że Rybkowski zrobił tak świetny serial i zaprosił znakomitych aktorów, a mnie obsadził w tym Antku. Może to zrobił na wyrost. Do roli przekonał mnie stwierdzeniem - chłopie, jeżeli masz takiego ojca jak Władysław Hańcza (zagrał Macieja Borynę - red.), to młody musi być Antek - Ignacy Gogolewski i nie opowiadaj mi, że masz wątpliwości. Tak to się właśnie dzieje, że aktor gra dziesiątki ról, a pozostaje właśnie Antek. Jestem zresztą z nim za pan brat. Darzę go ogromną sympatią. Poza tym cieszę się, że ci którzy ten serial oglądali lata temu, a także kolejne pokolenia, które go widziały, też go lubią. Cały czas zdarza się, że na ulicy mówią mi "dzień dobry, panie Antku Boryna".

- Czym dla pana jest aktorstwo?
- Wszystkim. Moim zawodem, pasją. Nic innego mi tego nie może zastąpić. Kiedy nie będę mógł występować, to w jakiś sposób przestanę istnieć. Ale dochodzę już ósemki (80 lat - red.). Dwa lata temu grałem w Gorzowie w "Grubych rybach", teraz zagrałem kardynała Mazarina. Publiczność wstała. Znaczy chyba dobrze wykonuję swoją pracę.

- Bardzo dobrze znany w Gorzowie Roman Kłosowski, filmowy Maliniak, prawie nie widzi, ale gdy wychodzi na scenę, nikt nie ma o tym pojęcia.
- I to jest magia i tajemnica sceny. Ostatnio byłem u niego. No i Gapcio, bo tak go nazywamy jeszcze od czasów szkoły aktorskiej, mówi: - No zobacz siedzę metr od telewizora. Rozumiem, słyszę wszystko, nie zawsze tylko widzę. Dobrze się trzyma, a tak się składa, że ostatnio nie robię nic innego, tylko żegnam przyjaciół. Byłem ostatnio na pogrzebie kompozytora Marka Sarta. No a potem musiałem pojechać do radia, zrobić jakieś zakupy, zwłaszcza dla naszego psa. On się nazywa Brando, wiem, wiem, że to pretensjonalne. No, ale przecież ktoś w rodzinie musi być sławny (śmiech).
- Parę razy w wywiadach mówił pan o swoim aniele stróżu. Odczepił się pan od niego?
- To niemożliwe. On mnie stale trzyma za rękę. Gdyby on mnie opuścił, to ja bym nie dojechał do Warszawy. Od momentu, kiedy wydałem pierwszy krzyk w Ciechanowie w 1931 r. towarzyszy mi. Czasem karci. Podpowiada: tam nie chodź, tu siądź, tego nie rób. Jego główną pomocnicą jest moja babcia, która mnie wychowała i bardzo powstrzymywała moje chłopięce emocje, nawet przy pomocy takiego rekwizytu, jak dyscyplina. Zresztą wisiała na drzwiach kuchni.

- Nie jest tajemnicą, że dość podejrzliwie traktuje pan telefony komórkowe. Zmieniło się coś?
- Gdybym powiedział, że teraz mam telefon wyłączony, to bym skłamał. Każda zmiana komórki, powoduje, że czuję się, jakbym próbował opanować mechanizm czterech wysoce skomplikowanych samochodów. Zresztą z tymi autami na pewno dałbym sobie znacznie lepiej radę. Natomiast w tym czorcie (telefon marki Nokia - red.), usiłuję się połapać do tej chwili. A zmieniłem już trzecią komórkę. To zawsze jest wyzwanie.

- Kto panu pomaga z tymi komórkami? Wnukowie?
- Nie, sam się muszę nauczyć. Jak sam się nie nauczę, to żadna lekcja mi nie pomoże. Ale w końcu dam sobie radę.

- Dziękuję.

Rozmowa się kończy, bo w kolejce czekają następni dziennikarze. - Może pan się jeszcze poczęstuje - dziennikarka podsuwa paczkę. - Dzięki ci kotku, bardzo chętnie - mówi uroczo uśmiechnięty aktor i widać, że papieros sprawia mu przyjemność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska