Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jędrzejczak: Jestem szeryfem (wideo)

Tomasz Nieciecki Tomasz Rusek
Gorzowianin, rocznik 1955 r. Absolwent Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze. Był posłem I, II i III kadencji i radnym sejmiku. Prezydentem jest trzecią kadencję. Zawiesił członkostwo w SLD, gdy wybuchła głośna afera budowlana PBI. Prokuratura zarzuciła mu działanie na szkodę miasta i gorzowskich firm budowlanych, on mówi, że jest niewinny. Skarży się na brak czasu wolnego. Ale jeśli go ma, lubi kosić trawę przed swoim domem. - Mam traktorek spalinowy, którym chętnie jeżdżę - śmieje się. Z ulubionych przysmaków wymienia wiśnie w czekoladzie.
Gorzowianin, rocznik 1955 r. Absolwent Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze. Był posłem I, II i III kadencji i radnym sejmiku. Prezydentem jest trzecią kadencję. Zawiesił członkostwo w SLD, gdy wybuchła głośna afera budowlana PBI. Prokuratura zarzuciła mu działanie na szkodę miasta i gorzowskich firm budowlanych, on mówi, że jest niewinny. Skarży się na brak czasu wolnego. Ale jeśli go ma, lubi kosić trawę przed swoim domem. - Mam traktorek spalinowy, którym chętnie jeżdżę - śmieje się. Z ulubionych przysmaków wymienia wiśnie w czekoladzie. Aleksander Majdański
Wywiad z Tadeuszem Jędrzejczakiem, od dziesięciu lat prezydentem Gorzowa - Z czego jest pan najbardziej dumny w życiu? - Z rodziny. Mam dwie wspaniałe córki, wybudowaliśmy z żoną niezły dom w Chwalęcicach, dobrze nam się tam mieszka. Powiodło mi się. Miałem też szczęście w życiu zawodowym. Wygrałem wszystkie wybory, w których kiedykolwiek startowałem, od radnego, poprzez posła aż do prezydenta.

- Jak długo chce pan być jeszcze prezydentem, czy nigdy nie miał pan ochoty tego rzucić?
- Nie wiem, jak długo jeszcze tu zostanę, ale wielokrotnie miałem dosyć. Powtarzałem sobie, że czas to rzucić i odejść. Najbardziej boli, gdy człowieka atakują, choć ma słuszność. Ale momenty zwątpienia są chyba normalne na każdym stanowisku...

- Co zalicza pan do swoich największych sukcesów i porażek minionej dekady?
- Największym sukcesem jest to, że bardzo podniósł się poziom życia mieszkańców. Gorzów z miasta przaśnego zmienił się w rozwojowe, o którym się w Polsce mówi, że tu warto inwestować. Najmilszym okresem spośród tych dziesięciu lat prezydentury były dla mnie obchody 750-lecia, kiedy, będąc wśród tysięcy ludzi, poczułem, że gorzowianie stali się dumni z miasta i się z nim utożsamiają. Sukcesem jest także drastyczny spadek bezrobocia.
- Ale czy to pana zasługa?
- Złożyło się na to wiele czynników, głównym było stworzenie wielu miejsc pracy. A nie ma ani jednego przedsiębiorstwa czy obiektu, które by powstały bez współpracy z urzędem czy bez mojego zaangażowania. Po to były zwolnienia podatkowe, po to były dziesiątki spotkań. W przypadku Chińczyków trwało to ponad dwa lata. Jestem też dumny, że udało się doprowadzić do otwarcia zachodniej obwodnicy. W grudniu 1998 r. podpisałem umowę na projektowanie tej drogi. To była moja pierwsza ważna decyzja. Atakowano mnie wtedy za to i ośmieszano. Sukcesem jest też przebudowa układu komunikacyjnego miasta. Powstało również parę ładnych dużych obiektów: Słowianka, Askana, buduje się Nova Park... Ja nie potrafię za dużo opowiadać o sukcesach...

-To może porozmawiajmy o porażkach?
- Największa to nieumiejętność ułożenia sobie stosunków z mediami i niekończący się konflikt z Radą Miasta. Bez przerwy mamy zatargi. Z mediami sobie nie poradzę, z radą muszę pracować. Dobrze by jednak było, gdybyśmy mogli rozmawiać na argumenty merytoryczne, a nie polityczne.

- Wśród porażek nie wymienił pan procesu karnego...
- ... bo on się dopiero zacznie 3 listopada.

- Choć do momentu prawomocnego skazania obowiązuje zasada domniemania niewinności, to sam fakt, że zasiądzie pan na ławie oskarżonych jako osoba działająca na szkodę miasta i firm budowlanych, jest naszym zdaniem pana olbrzymią porażką...
- To nie jest porażka... To klęska! Za to, że byłem uczciwym, niezłym prezydentem i wypowiedziałem umowę firmie, która nie była w stanie wywiązać się z umów, zostałem pomówiony i trafiłem do aresztu. To zniszczyło mi życie i zdrowie.

- Jak pan się czuje przed procesem?
- A jak mam się czuć?! W życiu nie siedziałem na ławie oskarżonych, nigdy nie byłem karany... Mam nadzieję, że proces będzie merytoryczny i się z tego wszystkiego wybronię.

- A co pan czuł w areszcie?
- Jak ABW przyszło do mnie rano do domu, usłyszałem, że chcą mnie zawieźć na przesłuchanie do Szczecina. O żadnym aresztowaniu nie było mowy. Dopiero w samochodzie z radia dowiedziałem się, po co mnie tam wiozą. Zapytałem panów z ABW, za co mają mi postawić zarzuty. Odpowiedzieli, że oni wiedzą. Pomyślałem, że wróciły czasy Stalina.

- Ma pan sobie cokolwiek do zarzucenia w tej sprawie?
- Niepotrzebnie przyjmowałem i słuchałem ludzi, którzy wydawali mi się wiarygodnymi, bo współpracowali z miastem na bardzo dużą skalę finansową. Nikt mnie nie ostrzegł, że to łapownicy i złodzieje. Zobaczymy, jak będzie. Ale gdy słyszę zarzut, że działałem na szkodę miasta, to mi ręce opadają.
- Wśród porażek inwestycyjnych jest niedoszła budowa Centrum Edukacji Artystycznej...
- Mam nadzieję, że lada dzień rozstrzygniemy przetarg na CEA. Fakt, to najbardziej pechowa inwestycja. Nie udaje się jej rozpocząć od czterech lat.

- Dlaczego miasto ułożyło się z firmą Interbud West, która odstąpiła od budowy, i darowało jej 6 mln zł kary?
- Umowa działa w dwie strony. Gdy przywoływaliśmy konsorcjum do rozpoczęcia budowy, w ustawie był zapis, dziś już uchylony jako niekonstytucyjny, że zamawiający inwestycję ma obowiązek przedstawienia wykonawcy, iż ma wszystkie pieniądze na nią. Firma zażądała pokazania tych funduszy w ciągu 40 dni. Nie było nawet czasu, żeby zorganizować przetarg dla banków. Wtedy konsorcjum wypowiedziało umowę i zażądało 6 mln zł. Na szczęście sprawę rozsądziła polubownie Krajowa Izba Gospodarcza.

- Nie jest pan wkurzony, że gorzowska firma tak postąpiła z miastem.
- Strasznie. Mam o to pretensję do Interbud Westu. Wykorzystali kruczek prawny, żeby odstąpić od budowy, która przestała im się opłacać.

- Nie widzi pan nic złego w tym, że prezydent koleguje się z prezesem klubu żużlowego i szefem dużej firmy budowlanej? Jędrzejczak daje na żużel, Komarnicki robi w inwestycjach i wygrywa niektóre przetargi...
- Znamy się ponad dwadzieścia lat. Można by było domniemywać, że są układy, gdyby Komarnicki wygrywał coś bez przetargu. A tak nie jest. Powiem więcej, ani razu nie zmieniłem wyniku przetargu i nigdy nie byłem w komisji przetargowej. Mam unieważnić wynik, bo kogoś znam? Znam też szefa Strabaga na Polskę. I co?

- Tyle że zwykły Kowalski, wiedząc o takiej zażyłości, choćby sprawę tych 6 mln zł za CEA widzi tak: dogadali się. Na mieście tak się mówi: dogadał się prezio z Komarem!
- Zdaję sobie sprawę z tego. Ale Gorzów to nie Nowy Jork. Skoro Biznes Speedway Club ma ponad 100 członków, to trudno, bym nie znał ludzi. Koleguję się nie tylko z Komarnickim, ale jakoś innych znajomości nikt się nie czepia. Komarnickiemu powiodło się w żużlu. Niektórych to boli.

- Dlaczego miasto tyle pieniędzy wydaje na żużel? Czy nie kupuje pan sobie tym głosów w wyborach? Stadion kibiców to kilkanaście tysięcy potencjalnych wyborców...
- Absolutnie nie, klub w Zielonej jest jeszcze bardziej faworyzowany. Wydali na stadion więcej od nas, tylko my remont zrobiliśmy z większą głową i nowocześniej. I nadal będziemy inwestować w żużel.

- Gdy ostatnio w Askanie podpisywano kontrakty z gwiazdami żużlowymi, prezes Komarnicki mówił, że gorzowski żużel wszystko zawdzięcza panu.
- Władek chciał się po prostu odwdzięczyć za dobrą współpracę, ale przed wyborami nie będę chodził na mecze ściskać rąk kibicom... Ja po prostu lubię żużel. Chodziłem na niego jako dziecko. Matka i ojciec pracowali w Ursusie, więc nie mogło być inaczej. Miałem tylko zakaz chodzenia na mecze Stilonu, bo to dla ursusowców był wrogi klub i zakład...
- Dlaczego nie układa się panu współpraca z radnymi? Czy to nie wynika z pana charakteru? Jest pan nerwowy, reaguje impulsywnie...
- To dziwne, że mi nerwy puszczają? Zapraszam na sesję specjalistów, gości, naukowców, radni ich obrażają, a potem ja muszę przepraszać. Konflikty wynikają też z tego, że radni mnożą cele. Ustalamy plan inwestycyjny, a potem rada się zbiera, klepie budżet i nagle wymyśla kolejne sprawy, próbuje wymuszać pieniądze.

- Radny Rawa powiedział o panu, że ,,mieszkańcy są jak klucz gęsi i gęś Jędrzejczak jako pierwsza daleko przed kluczem frunie''.
- Od tego jestem prezydentem, żebym był liderem lokalnym, po to mnie ludzie wybierają.

- Ma pan poczucie, że jest takim miejskim szeryfem?
- Pewnie, że tak. Ale to nie znaczy, że nie mam do siebie dystansu. Nie jestem człowiekiem, który mówi, że wszystko jest znakomicie i genialnie, a ja jestem najlepszy. Jak każdy popełniam błędy. W końcu kim ma być prezydent? Ostatnią gęsią w kluczu? Nie mieć pomysłów? Czy to moja wina, że je mam, a pewni panowie nie mają, poza opluwaniem i wymyślaniem różnych rzeczy?

- Marzy się panu dyktatura w mieście? Bo ma się wrażenie, że radni i dziennikarze tylko panu przeszkadzają...
- E, nie. Gdyby ktoś dostał jednoosobową władzę, byłoby źle. To nie tak, że uważam, że jak mnie ludzie wybrali, to mi wszystko wolno. Nie mam natury dyktatora.

- Jakie ma pan największe słabości?
- Największą moją słabością są papierosy. Palę dużo. Jak jest sesja, to idzie paczka. I jestem popędliwy. Czasami szybciej gadam, niż myślę. Coś pieprznę, za przeproszeniem, wychodzi z tego kalambur, sprawa ciągnie się tygodniami i ktoś tam jest obrażony. Jestem nerwus, gadam za dużo, potem mnie dziennikarze obsmarowują.

- Jeśli nie zostanie pan skazany, stanie pan do następnych wyborów?
- Nie wiem.

- I tak wiemy, że pan by stanął. Ale załóżmy, że wychodzi pan z tego gabinetu definitywnie. Gdzie pan się widzi w życiu? W jakiej roli?
- Nie mam majątku, oszczędności. Będę musiał szukać pracy. Ale po tylu latach do szkoły bym nie wrócił...

- Może wyższa uczelnia? Zarobki wyższe, większy prestiż...
- Na pewno mógłbym wiele studentów nauczyć o samorządzie i administracji... Jedno wiem, jestem za młody, by być emerytem. I będę czegoś musiał szukać. Na razie nie mam pomysłu, co robić potem. Na pewno wiele osób wykreśli mnie ze swoich komórek. Nie będę dostawał sms-ów na imieniny, nikt nie będzie mi życzeń noworocznych składać.

- Jest pan na to gotowy?
- Oczywiście. Widziałem wiele upadków karier... Kiedyś, jak nie miałem pracy, sprzedawałem garnki i żyłem z tego lepiej niż dziś jako prezydent. Gdybym tego nie przerwał, pewnie bym był bogaty, bo lubię ludzi, jestem pracowity i potrafię sobie pracę ułożyć.

- Dziękujemy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska