W Gądkowie jezioro miejscowi nazywają po prostu Gądkowskim, a w Garbiczu - jezioro Garbicz. Skąd się wzięło określenie Wielicko? Tego nie udało się nam ustalić. Pytaliśmy o to leśników, regionalistów i najstarszych mieszkańców obu wsi, ale nikt nie potrafił nam odpowiedzieć. Dla ludzi są to po prostu ich jeziora, a na nazwy na mapie nie zwracają uwagi. Postanowiliśmy sprawdzić, czy oprócz wspólnej nazwy, coś jeszcze łączy te akweny. Dzień spędzony nad brzegami obu jezior przekonał nas, że każde z nich jest po prostu wyjątkowe i niepowtarzalne...
Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od jeziora w Gądkowie. Nie mieliśmy trudności z dojazdem, bo droga prowadząca do wsi jest nowa i dobrze oznakowana. Wystarczy odbić w Torzymiu z krajowej dwójki na Dębrznice, a potem Gądków. To razem jakieś 15 kilometrów. Gorzej z dojazdem do jeziora. Nad wodę zaprowadził nas leśniczy Ireneusz Gacka, z synem Radosławem, który interesuje się historią okolicy. Trzeba było jeszcze pokonać jakiś kilometr drogi przez sosnowy las.- Tutaj żyje bardzo dużo zwierzyny- mówił nam I. Gacka.
- Nie trudno spotkać jelenia, dzika, sarnę, lisa, zająca, a nawet wilka - opowiadał. Kiedy dojeżdżaliśmy do jeziora las iglasty zamienił się w liściasty, z przewagą olbrzymich dębów, olsz i leszczyn. - To prawdziwy raj dla grzybiarzy i zbieraczy owoców leśnych. Tak pysznych i dorodnych malin, jagód, borówek oraz jeżyn nie ma nigdzie - zapewniał leśniczy. Tafla wody, którą wkrótce ujrzeliśmy, okazał się większa, niż sobie wyobrażaliśmy.
- Jezioro ma ponad 103 ha i bardzo rozbudowaną linię brzegową. W jednym miejscu utworzył się nawet 50 metrowy przesmyk - usłyszeliśmy od naszego przewodnika. Nie jest ono polodowcowe, jak większość w okolicy, ale stworzone przez ludzi na przełomie XVII i XVIII wieku, kiedy przy wsiach budowano najwięcej młynów. Powstało ze spiętrzenia rzeki Pliszki, w miejscu zwanym dawniej Starym Młynem.
To bardzo płytkie jezioro, bo głębokość rzadko przekracza 2 metry. Wygląd wody raczej nie zachęca do kąpieli, bo nie jest zbyt przeźroczysta. Wiejące z zachodu wiatry tworzą fale, które podrywają osady z dna. Za to od widoku całej reszty nie można oderwać wzroku. - To sam środek Puszczy Rzepińskiej i serce Pliszki - mówił I. Gacka.
- Najbardziej dziewicza przyroda jest tam, gdzie rzeka wpływa i odpływa z jeziora - dodał. Jeśli już ktoś zdecyduje się obejść je na piechotę, musi zabrać ze sobą kalosze, bo będzie szedł po podmokłym terenie. Do akwenu uchodzą cztery śródleśne rowy, a w części północnej wpływa struga Łękoszka, na której jest stary młyn wodny. W jednym miejscu jeziora widać wyraźnie wyodrębnioną zatokę. - Kiedyś było to osobne jezioro, z czyściutką, przejrzystą wodą. Zresztą woda jest taka do dzisiaj - opowiada R. Gacka.
Przy ujściu Pliszki swoje gniazda mają łabędzie, a nad całym akwenem można spotkać mnóstwo ptaków. Są czaple siwe, bociany białe, krzyżówki, nurogęsi, rybołowy, cyranki, a od czasu do czasu przyleci bielik. Choć występuje tu stosunkowo niewiele roślinności podwodnej, w jeziorze żyje wiele gatunków ryb.
- Kto zarzuci tu wędkę, raczej nie wróci do domu z pustymi rękami - zapewnia leśniczy. - U nas ryby są duże i jest ich sporo. Są sandacze, węgorze, szczupaki, liny, okonie. Dzięki zarybianiu jeziora przez Państwowy Związek Wędkarstwa w Zielonej Górze, pojawiły się też karpie. Niektóre z nich to prawdziwe okazy, ważące 12-14 kg. Brzegi jeziora to królestwo bobrów.
Gdziekolwiek się nie spojrzy, ani żywej duszy. Bo nad jeziorem nie ma plaż, barów i ośrodków wypoczynkowych. Kiedyś był jeden, duży, ale teraz zostały po nim tylko ruiny. - Życie tętniło tutaj w latach 80-tych i 90-tych, kiedy ośrodek należał do zielonogórskich kolejarzy - mówi R. Gacka. - Wiele się tu działo przed wojną - opowiada młody historyk.
- Pociągiem przyjeżdżało nad jezioro wielu turystów z Berlina - wyjaśnia. Na akwenie przygotowywali się niemieccy sportowcy do olimpiady w Berlinie w 1936 roku. Nad gądkowskie jezioro powinien się wybrać ktoś zmęczony miejskim zgiełkiem, bo tu znajdzie święty spokój. A jeśli komuś znudzi się bezczynność, zawsze może wypożyczyć kajak i popływać po Pliszce.
Z jeziora w Gądkowie odjeżdżamy w stronę Garbicza. Wracamy na krajową dwójkę, przejeżdżając przez Mierczany i Lubin. W tej drugiej miejscowości zatrzymujemy się na chwilę, żeby obejrzeć kościół z XV wieku i siedemnastowieczny klasycystyczny dwór. W Boczowie skręcamy w prawo i do celu dzieli nas już tylko 5 kilometrów. Garbicz to typowa wieś letniskowa.
- Wiele domów wybudowali lub odremontowali miastowi, którzy tutaj zamieszkali albo przyjeżdżają na weekendy - opowiadała nam Elżbieta Simonienko, która ma domki dla letników. - Jak ktoś raz przyjedzie do Garbicza na pewno tu wróci, bo jezioro i okolica to magiczne miejsca - dodała. We wsi jest pałac klasycystyczny z przełomu XVIII i XIX w., gdzie działa ośrodek wypoczynkowy, kościół neogotycki z XIX w., są gospodarstwa agroturystyczne, kwatery prywatne, mała gastronomia, sklep i stadnina koni.
Nie brakuje też turystów. Nic dziwnego. Woda w tym jeziorze ma najwyższą klasę czystości i jest przejrzysta na 5-6 metrów. Dowodem na to jest przede wszystkim sielawa, która żyje w akwenie. Ta ryba występuje bardzo rzadko, tylko w najczystszych zbiornikach. Są też okonie, płocie liny, leszcze, szczupaki, węgorze i karpie. Jezioro jest polodowcowe i bardzo głębokie. Miejscowi mówią, że są miejsca, gdzie głębina sięga nawet 46 m.
To, pod tym względem, czwarty akwen w Lubuskiem. Amatorom słonecznych kąpieli musi jednak wystarczyć jedna dzika plaża w północno-wschodniej części jeziora, bo cały brzeg jest praktycznie w rękach prywatnych.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?