Zaczęło się w listopadowy wieczór 2006. Ten telefon wywołał w dziale sportowym "GL" małą burzę. W środę około 22.00 fan Falubazu poprosił o zamieszczenie w czwartkowej gazecie jednego, ale bardzo ważnego zdania: "Dziś Piotr Protasiewicz podejmie decyzję, czy zostaje w Bydgoszczy, czy też będzie jeździć w ZKŻ Kronopol". Po co?
W nocy kibice wysłali jeszcze ciepły egzemplarz gazety, równie świeży chleb, wino, winogrona i konfitury do Bydgoszczy. Specjalnie wynajęty taksówkarz gnał przez pół Polski, żeby wahający się "PePe" zjadł zielonogórskie śniadanie i podjął słuszną decyzję. Paczka nie trafiła do adresata. Jakieś 20 minut wcześniej, o 6.00, Protasiewicz wyjechał do Zielonej Góry. Jak się skończyło? "PePe" wrócił - jak chciało wielu kibiców - i podpisał trzyletnią umowę z zielonogórskim klubem. Wychowanek nie został klasycznym najemnikiem. Razem z nim wróciła żona i dzieci. Pan Piotr do dziś wspomina, że postawił wtedy życie rodzinne na głowie. Cóż, w Bydgoszczy został dom i firma, którą prowadził poza torem.
Jak bardzo "PePe" zrósł się z miastem, które zrobiło z niego żużlowca, i z fanami? Odpowiedź mieliśmy w grudniu 2009. Protasiewicz parafował wtedy z Falubazem najdłuższą dozwoloną przez regulamin, sześcioletnią umowę. - Podpisałem najdłuższy kontrakt, a rozmowy okazały się najkrótsze - ocenił wówczas. - Jasno się określiłem: skończę karierę w Zielonej Górze. Chciałbym w ten sposób rozwiać wątpliwości dotyczące mojej przyszłości. Wiążę z tym miastem sportowe i prywatne plany.
Miało być spokojne przygotowywanie się do kolejnych sezonów, walka, wyścigi, medale... Komplementowany za "stałość w uczuciach" zawodnik dostał strzał z najmniej spodziewanej strony. Stabilny kontrakt w Zielonej Górze i awans do Grand Prix 2012 okazały się w skutkach karą, a nie nagrodą dla solidnego żużlowca. W myśl zmienionego regulaminu ekstraligi, "PePe" został postawiony w absurdalnej sytuacji: wybieraj klub albo mistrzostwa świata. Oba miejsca zapewnił sobie uczciwą i ciężką pracą, a teraz miał rezygnować?
Kibice dyskutowali i spekulowali, jak w listopadzie 2006, ale zielonogórskiego śniadania nikt panu Piotrowi nie wysyłał. Nie było takiej potrzeby, bo nie puścił steru. Wygląda na to, że jeśli zejdzie z pokładu, to jak każdy solidny kapitan - ostatni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?