Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kocham maratony

Przemysław Piotrowski 0 68 324 88 69 [email protected]
Rozmowa ze ZDZISŁAWEM SALMANOWICZEM, zielonogórzaninem, który przebiegł 42 maratony

- Kiedy zaczął pan biegać?

- Pewnie wielu się zdziwi, ale dopiero w wieku 45 lat. Powód miałem bardzo prozaiczny. Chciałem rzucić palenie. Pamiętam, że kiedyś wracałem do domu z miasta i poczułem i w domu bolą mnie nogi. Zdecydowałem, że czas wziąć się za siebie i poprawić kondycję. To było dokładnie 1 lutego 1996 roku, gdy zrobiłem pierwszą przebieżkę. Myślałem, że nie będzie tak źle, ale okazało się, że powrót to był obraz nędzy i rozpaczy. Prawie płuca wyplułem. Autentycznie umierałem. Na kanapie przed telewizorem powiedziałem sobie, że albo będę żył, albo gnił.

- Co pan robił wcześniej?

- Gdy byłem młody, trenowałem boks. Mogę się nawet pochwalić, że byłem brązowym medalistą mistrzostw Polski. Później miałem trudniejszy okres i robiłem rzeczy, którymi nie ma się co chwalić.

- Kiedy pan pobiegł w pierwszym maratonie?

- W październiku 1996. Wziąłem udział w maratonie w Berlinie i dotarłem do mety. Byłem z siebie dumny, a przyznam, że wykręciłem czas poniżej czterech godzin. Od tej pory zakochałem się w tym pięknym dystansie 42,195 km.

- Może pan wytłumaczyć, co jest w tym takiego pięknego. Wielu ludzi uważa bieganie za nudne, a do tego bardzo wyczerpujące.

- Absolutnie nie zgadzam się z tym, że jest nudne. Na stadionie tak jest, ale gdy się biega po lasach, górach, gdzie są piękne widoki, to zupełnie inna sprawa.

- Co pan czuje, gdy mija metę maratonu?

- W pierwszej chwili wielkie zadowolenie, że to już koniec. Sam bieg jest potwornie ciężki i przyjemność raczej średnia, ale po wszystkim... Tego uczucie nie da się opisać. To jest magiczne, cudowne. Kocham maratony.

- Mówi pan, że to średnia przyjemność. To bardzo bolesny sport i jak pan sobie radzi, gdy ma już "nogi z waty"?

- Kryzysy są, a maratony tak naprawdę zaczynają się po 30 km. Ale siłą serca można to zwalczyć. Czasem, gdy już nie mam mocy, zwolnię i trochę podreptam. Wtedy siły wracają i można ruszyć dalej. Ja mam jedno najważniejsze motto. Gdy ruszam ze startu, muszę dobiec do mety. Nieważne, ile to ma trwać, ale nigdy nie można się poddawać.

- Ostatnio osiągnął pan największy sukces. Zdobył pan Koronę Maratonów Polskich.

- To dla mnie wisienka na torcie mojej małej prywatnej kariery. To wyróżnienie przyznaje się za ukończenie pięciu największych maratonów w Polsce w przeciągu dwóch lat. Ja zrobiłem to w osiem miesięcy. I do tego jestem pierwszym zielonogórzaninem, który tego dokonał.

- Ma pan jeszcze jakieś marzenia?

- Zdobyć Koronę Maratonów Świata, czyli Berlin, Londyn, Nowy York, Chicago i Boston. Ale na to trzeba dużo pieniędzy. Może kiedyś...

- Tego panu życzę. Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska