(fot. fot. Dariusz Brożek)
Stoję na skraju leśnego parowu gdzieś pod Kęszycą. Z jednej strony zaśnieżone drzewa, z drugiej pole pokryte całunem białego puchu, w którym odbija się słońce. Aż oczy bolą. Przez zaspy przedziera się kilkunastu wojskowych. Mają ciemnozielone mundury, są doskonale widoczni na tle śnieżnobiałej przesieki. Dlaczego nie założyli maskujących strojów? - Zimowy kamuflaż stosują tylko zwiadowcy - tłumaczy st. chor. sztab. Jan Sabiło z 17. WBZ.
Znów mnie zastrzelą
Żołnierze planują zasadzkę na samochód rebeliantów, który ma przejeżdżać drogą. Chcą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zlikwidować patrol przeciwnika, a przy okazji zdobyć żywność i amunicję. Po krótkiej naradzie znikają w lesie. Chowają się za drzewami wzdłuż przesieki. Po chwili od strony Kęszycy nadjeżdża zielona furgonetka. Żaden mercedes czy hummer. Zwyczajny honker, czyli wojskowa wersja tarpana. Z wyciem silnika forsuje kolejne zaspy, ślizga się na boki. Mija pierwsze stanowiska ukrytych żołnierzy, gdy warkot zagłuszają serie wystrzałów.
Samochód zatrzymuje się, wyskakuje z niego kilku mężczyzn z karabinkami beryl. Strzelają w kierunku drzew, po chwili padają na śnieg, "ścięci" seriami. Przy aucie pojawia się kilku żołnierzy. Sprawdzają "trupy" rebeliantów, zabierają im broń i dokumenty. Później wyciągają z furgonetki skrzynie z jedzeniem i znikają w lesie. Jeden z "zastrzelonych" mężczyzn wstaje i otrzepuje się ze śniegu. - To jakiś cud. Byłem martwy, ale ożyłem. Ale nie na długo, bo zaraz znowu mnie zastrzelą. Taka dola pozoranta - mówi.
Kilkunastu dowódców drużyn uczestniczy w tzw. kursie liderów. Zasadzka to tylko jeden z przerywników w marszu na dystansie 44 km. W zaspach śniegu, z bronią i plecakami ważącymi ponad 20 kg. Przed nimi kolejne zasadzki, przeprawa przez potok i bieg. Ale to przysłowiowy pikuś w porównaniu z patrolami, w których będą uczestniczyli za kilkanaście miesięcy.
Łatwo nie będzie
Ponad tysiąc żołnierzy z Międzyrzecza i Wędrzyna poleci do Afganistanu. Misja rozpocznie się wiosną, dlatego białe mundury będą zbędne. Wojskowi trafią na najgorszy okres, gdy rośnie aktywność talibów i islamskich najemników. - Łatwo nie będzie. Dlatego musimy być odpowiednio przygotowani - podkreślają.
Już jesienią tego roku do Afganistanu polecą pancerniacy ze Świętoszowa. Właśnie rozpoczęli przygotowania, m.in. testują rosomaki, które dostali od kolegów z Międzyrzecza. Ale tylko do szkolenia, bo afgańskie wersje tych transporterów są lepiej opancerzone.
- W Świętoszowie odbyła się konferencja, podczas której omawiano różne aspekty formowania ósmej zmiany Polskich Sił Zadaniowych w Afganistanie. Przygotowania do misji to obecnie najważniejsze zadanie, które stoi przed nami - informuje kpt. Szczepan Głuszczak, rzecznik dowódcy 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej.
Chłopcy z Czarnej Dywizji mają obstawiać dwie kolejne zmiany. Na ósmą polecą wojskowi z 10. Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa, na dziewiątą ich koledzy z Międzyrzecza i Wędrzyna. Mają służyć w liczących po 800 żołnierzy zgrupowaniach bojowych Alfa i Bravo, które będą filarem Polskich Sił Zadaniowych. Ich tarczą i mieczem.
Razem z nimi na misje wyruszą dowódcy: z "dziesiątą" gen. bryg. Andrzej Reudowicz, a z "siedemnastą" gen. bryg. Sławomir Wojciechowski. Prawdopodobnie będą dyrygowali kontyngentami "misjonarzy". Niewykluczone, że wyleci też gen. dyw. Mirosław Różański. Ma za wysoki stopień i stanowisko na dowódcę kontyngentu, ale - według naszych ustaleń - mógłby pracować w międzynarodowych siłach ISAF.
Oczy i uszy armii
Nie wiadomo jeszcze, ilu lubuskich żołnierzy weźmie udział w obu misjach. Prawdopodobnie kontyngenty zostaną zwiększone do 2,6 tys. osób, a zgrupowania bojowe mają liczyć po 1,6 tys. szturmanów. Łatwo więc obliczyć, że do Afganistanu może polecieć ponad 3 tys. naszych chłopców.
W języku sztabowców Afganistan to wciąż misja stabilizacyjna, choć wojskowi doskonale wiedzą, że wyruszą na wojnę. Zapewniają, że ich przysłowiowy pazur będzie większy i ostrzejszy niż poprzedników. Nowością mają być cztery bezzałogowe samoloty zwiadowcze, które Ministerstwo Obrony Narodowej zamierza kupić od izraelskiej firmy Aeronautics Defence. Zapłaci 89 mln zł. Czy warto inwestować tyle pieniędzy w bezpilotowce, jak żołnierze nazywają te maszyny?
Zapytaliśmy o to Różańskiego, który zatknął się z nimi w 2007 r., kiedy dowodził Brygadową Grupą Bojową podczas ósmej zmiany w Iraku. W trakcie operacji antyrebelianckich naszych wojskowych wspierali Rumuni wyposażeni w takie środki rozpoznania. Dzięki nim, dowódcy znali położenie przeciwnika i zaoszczędzili sporo żołnierskiej krwi. - Te samoloty to oczy i uszy armii, które widzą na kilkadziesiąt kilometrów. Poprawią bezpieczeństwo naszych żołnierzy, a to rzecz bezcenna - zapewnił Różański.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?