- Pan Marcin zachował się po bohatersku - mówi Marta Rosołowicz, mieszkanka wieżowca przy ul. Chłopickiego nieopodal Szkoły Podstawowej nr 13 w Gorzowie. Wczoraj wspominała nam dzielną akcję ratunkową, jaką 3 lutego zeszłego roku przeprowadził listonosz Marcin Masternak. Gdy zobaczył, że w bloku, do którego codziennie doręczał listy i przesyłki pali się mieszkanie na trzecim piętrze, szybko zadzwonił po straż pożarną, a sam pobiegł ratować mieszkającą tam panią Marię. - Wiedział, że mieszka sama, dlatego nie wahał się ani chwili i uratował jej życie - wspomina dalej M. Rosołowicz. Przekazuje nam przy okazji smutną informację: - Po tym wypadku sąsiadka pożyła jeszcze kilka miesięcy, ale zmarła na początku tego roku - mówi. W bloku przy Chłopickiego listów nie roznosi także 32-letni dziś listonosz. - Jego region stał się za duży, więc odciążono go trochę. Teraz do nas przychodzi już ktoś inny. Jest tak samo grzeczny i miły jak poprzednik, ale musimy się do niego przyzwyczaić.
Z serdecznością na ustach o pracy listonosza wypowiada się także Danuta Szczepańska z Sikorskiego. - Do mnie przychodzi pani Ewa. Lubię ją, bo to przemiła osoba - mówi naszej gazecie. Gdy wspominamy mieszkance centrum, że właśnie wystartował plebiscyt "Mój listonosz", od razu stwierdza, że powinna zostać do niego zgłoszona także pani Ewa. Dlaczego? - Nikt tak nie zasługuje na dowartościowanie, jak właśnie doręczyciele. Żebyśmy mogli dostać list, oni muszą nosić w torbie wiele kilogramów. Ile? - Torba listonosza nie może przekroczyć 10 kg - wyjaśnia Stanisław Kisiel, dyrektor oddziału rejonowego Poczty Polskiej w Gorzowie. W ciągu dnia listonosz ma jednak do doręczenia znacznie więcej. By nie musiał wracać do urzędu po kolejną partię listów, pocztowcy w kilku miejscach mają tzw. punkty kontaktowe.
Listonosze to nie tylko jednak doręczyciele listów czy przekazów pocztowych. - Czasami spełniamy też funkcję GPS-a. Z prośbami o wskazanie konkretnego adresu spotykam się dosyć często - mówi Grzegorz Wiciński, listonosz z Urzędu Pocztowego nr 16 na gorzowskim Manhattanie. W zawodzie pracuje od sześciu lat, zdążył już więc poznać mieszkańców swego rejonu. - Wiem, że do niektórych muszę zapukać, a do niektórych zadzwonić - mówi listonosz. A czy dzwoni do nich, jak mawia powiedzenie, dwa razy? - To zależy. Z niektórymi osobami mam konkretne sygnały - odpowiada G. Wiciński. Zdradza też, że z mieszkańcami rejonu, w którym pracuje ma nawet kontakt telefoniczny. Zdarza mu się odbierać telefony czy SMS-y z pytaniami o to, czy nadeszła już emerytura czy renta.
Dwukrotnie w ciągu dnia potrafi jednak zadzwonić listonosz do pani Barbary, mieszkającej przy ul. Mieszka I. - Czasem listonosz nie zastaje mnie w domu do południa. Gdy więc wraca pod koniec pracy do urzędu, sprawdza, czy wróciłam i nie musi zostawiać awiza w skrzynce.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?