Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ma 30 lat i robi karierę w Hollywood

Wojciech Wyszogrodzki, 95 722 53 62, [email protected]
Tomasz Jakub Opałka ma 30 lat. Pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego. Jest absolwentem Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, tam też w tym roku obronił doktorat. Zdobywca wielu nagród na konkursach kompozytorskich. Jest autorem 19 partytur filmowych. Stypendysta m.in. ministra kultury (trzykrotny) i Towarzystwa im. Witolda Lutosławskiego. Jeden z trzech tegorocznych kompozytorów-rezydentów w Polsce, którym projekty dofinansował Instytut Muzyki i Tańca.
Tomasz Jakub Opałka ma 30 lat. Pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego. Jest absolwentem Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, tam też w tym roku obronił doktorat. Zdobywca wielu nagród na konkursach kompozytorskich. Jest autorem 19 partytur filmowych. Stypendysta m.in. ministra kultury (trzykrotny) i Towarzystwa im. Witolda Lutosławskiego. Jeden z trzech tegorocznych kompozytorów-rezydentów w Polsce, którym projekty dofinansował Instytut Muzyki i Tańca. Filharmonia Gorzowska – IGG
Obiecuje, że u nas nie będzie rzucać fortepianem, a z naszą orkiestrą nagra muzykę do filmu. Takie plany ma dr Tomasz Jakub Opałka, kompozytor-rezydent gorzowskiej filharmonii.

- Kompozytor-rezydent kojarzy się z kimś zamkniętym w celi, przykutym do kaloryfera, by pracować na rzecz swego chlebodawcy…
- W domu, owszem, siedzę - co prawda nie jestem przykuty, ale wychodzi na to samo, bo widzę jedynie pory roku przelatujące za oknem (śmiech). Ciągle nad czymś pracuję. To taka samotna, czasochłonna praca. Dopiero kiedy zaczynamy próby, mam kontakt z dyrygentem czy wykonawcami.

- W Polsce to chyba coś nowego?
- Owszem, mamy dopiero trzecią edycję programu "Kompozytor-rezydent" prowadzonego przez Instytut Muzyki i Tańca. Na świecie to powszechny zwyczaj. W ramach rezydentury wybrane filharmonie czy orkiestry goszczą kompozytorów. Nie trzeba mieszkać w danym mieście. Po prostu utwory kompozytora są w jednym miejscu wykonywane przez jeden lub kilka sezonów. Program instytutu ma mobilizować twórców do aktywności, a orkiestry do wykonywania istniejących dzieł oraz zamawiania nowych. Pozwala więc tej najnowszej muzyce zaistnieć. Młodzi czy mniej znani kompozytorzy zazwyczaj długo muszą dobijać się do filharmonii. Znam takich, którym nigdy się nie udało.

- To co w tej pracy jest przyjemnego? Siedzi pan sam i patrzy na przemijający czas za oknem - takie zajęcie dla samotników?
- Trochę tak. A najprzyjemniejszy jest sam akt tworzenia. Żeby pisać muzykę, trzeba ją gdzieś tam czuć. Zazwyczaj tworzy się kilka miesięcy. Bywa tak, że zamawiający chce utwór orkiestrowy bardzo szybko - np. w cztery tygodnie - ale rzadko kiedy są chętni, by podjąć się takiego wyzwania. Ja należę do kompozytorów, którzy wolą pisać szybko, bo po dłuższym czasie nie utożsamiam się z takim materiałem, czuję się nim zmęczony, zaczynam coś zmieniać i cały proces się znów wydłuża. Oczywiście, wszystko zależy od obsady: czy jest to kwartet smyczkowy, czy 100-osobowa orkiestra; ważna jest również długość zamawianego utworu. Staram się pisać około minuty muzyki dziennie. To jest dużo. Kiedy skończę utwór, wracam do niego, uzupełniam instrumentację.

- Zapewne słucha pan też innych twórców - czasami ich pan naśladuje?
- Ambicją kompozytora jest stworzenie czegoś oryginalnego. Wymaga to często tygodni rozmyślań, mnie bardzo inspiruje otoczenie, dzisiejsza rzeczywistość. Ktoś kiedyś powiedział, że w mojej muzyce słyszy melodie "jak z filmów akcji". Coś w tym musi być, bo przecież taka jest dzisiejsza, szybko zmieniająca się rzeczywistość.

- Kompozytorom zdarzają się plagiaty?
- Na pewno. Ostatnio kolega na festiwalu muzyki filmowej w Krakowie powiedział mi, że tak mu się spodobał początek z "Quadry", że po prostu go wziął. Dawniej kompozytorzy nagminnie korzystali z pracy kolegów, ale dzisiaj można już ścigać za takie zachowanie. W tym przypadku nie robiłem problemu. W sumie to przyjemne, że jestem w stanie kogoś zainspirować.

- Jest pan kolejnym kompozytorem wynajmowanym, by stworzyć coś dla Gorzowa. Parę lat temu miasto było mecenasem Piotra Rubika i opłaciło oratorium. Zdarzają się panu i takie zamówienia?
- Kiedyś napisałem jeden utwór na chór i orkiestrę dla Centrum Myśli Jana Pawła II. Pamiętam, że powiedziano mi, że powinna być to "muzyka dla ludzi, taka bardziej komunikatywna, ale nie aż tak, jak u Piotra Rubika". To było trudne zadanie, ponieważ musiałem pilnować się, by nie pisać "zbyt łatwo" lub "zbyt skomplikowanie". Z reguły stronię od tego typu zamówień, bo pewne rzeczy, kiedy nie czuję, że mnie rozwijają mnie nie interesują.

- Czyli nie bierze pan wszystkiego?
- Nie, aczkolwiek jestem otwarty na propozycje. Tamten utwór powstał, gdy byłem na pierwszym roku studiów. To było marzenie dla kompozytora: mieć do dyspozycji chór, orkiestrę, solistów. Jednocześnie była to wspaniała lekcja instrumentacji, formy, pracy z bardzo trudnym w ujęciu muzycznym tekstem, który nie był banalną rymowanką. To z takich właśnie sytuacji wynosi się najwięcej.

- A jakie zadanie ma kompozytor-rezydent w Gorzowie?
- W ciągu tego sezonu artystycznego zostaną wykonane trzy moje utwory. "Quadrę" usłyszeliśmy 11 października, 4 kwietnia będzie "D.N.A." - koncert na basklarnet i orkiestrę kameralną, a 16 maja - to inauguracja II Festiwalu Muzyki Współczesnej im. Wojciecha Kilara - zapraszam na prawykonanie zamówionego przez Filharmonię Gorzowską Koncertu fortepianowego. Szczegółów na razie nie zdradzę, powiem jedynie, że założeniem jest burzenie konwencji związanych zarówno z formą, jak i tradycyjnym zastosowaniem tego instrumentu. Od razu uspokajam: nie myślę tutaj o jakichś absurdalnych eksperymentach, np. rzucaniu fortepianem ze sceny (śmiech).

- Zdarza się panu tworzyć muzykę z myślą o danej orkiestrze czy muzyku? Przy tworzeniu scenariusza filmowego czasami pisze się role pod konkretnych aktorów…
- Muzycy w orkiestrach się zmieniają, ciężko jest więc dopasować utwór. Chyba że dostaję zamówienie pod konkretny zespół czy solistę. Tak było z Jadwigą Czarkowską, dla której pisałem "D.N.A." - ona też wystąpi w Gorzowie w kwietniu. Bardzo wymagający utwór, cały czas byliśmy w kontakcie. Z Los Angeles łączyłem się z nią przez skype'a, dostawała nuty i mi grała. Bardzo intensywnie nad tym pracowaliśmy. Napisałem dwa utwory dla Janusza Wawrowskiego, który również wystąpił w Gorzowie.

- Komponowania można nauczyć się na studiach?
- Myślę, że to musi być jakiś dzwonek w głowie, trzeba w sobie coś poczuć. Na studiach na pewno można nauczyć się warsztatu, czyli samej instrumentacji czy sposobu pisania muzyki, wyrażania pewnych kwestii przez muzykę. Wrażliwość trzeba mieć już w sobie. Na studia czasami przychodzą osoby, które mają pomysły, ale nie wiedzą, jak ująć je w całość i w tym miejscu zaczyna się rola profesora, który pomaga "narodzić się" tym utworom.

- W teatrze mamy premiery i potem przez miesiąc czy dwa aktorzy grają ten sam spektakl. W filharmonii muzycy, dyrygent i kompozytor są bohaterami jednego wieczoru. Nie jest to dołujące? Zwłaszcza gdy ten jeden raz nie wyjdzie i zła opinia długo ciągnie się za wami…
- To ważne zagadnienie. Prawykonanie jest w stanie zrujnować życie utworu na wiele lat. Dzisiaj odkrywa się polską muzykę - też taką, która dawno temu nie zebrała pozytywnych opinii. Sam miałem kilka prawykonań bardzo nieudanych, gdzie orkiestra nie dała rady. To w jakiś sposób zraża, zwłaszcza gdy komponuje się np. dziewięć miesięcy i ktoś w kilka minut niszczy ten dorobek. Oczywiście, jeśli utwór się spodoba, to nabiera życia i jest grany. Poza tym trudno przebić się muzyce współczesnej, filharmonie rzadko po nią sięgają. Częściej usłyszymy Beethovena czy Mozarta niż dzieła XX wieku.

- W Ameryce jest podobnie: słucha się tych samych nazwisk?
- Nie, np. w Los Angeles jest bardzo dużo nowej muzyki. Pamiętam pewien wtorkowy koncert składający się ze współczesnych kompozycji - pełna sala, 2 tys. osób. I nie było żadnego utworu, którym orkiestra puszczałaby oczko do publiki, np. Bolero Ravela.

- Do Gorzowa przyleciał pan prosto z Hollywood...
- Mnie zawsze fascynowała Kalifornia, marzyłem o Hollywood - myślałem o tych miejscach w kategoriach wakacji. Podczas pierwszej edycji festiwalu Transatlantyk poznałem znakomitego hollywoodzkiego kompozytora Christophera Younga. Na jednym z wykładów zapytał, czy są w sali kompozytorzy. Poprosił o nasze płyty, chciał je przesłuchać w hotelu. Na drugi dzień okazało się, że najbardziej spodobał mu się mój krążek. Poszliśmy pogadać i po prostu zaprosił mnie do Hollywood. Zaproponował pisanie muzyki do filmów. Nie brałem tego poważnie, ale gdy przeszedł do konkretów, uznałem, że jak Hollywood zaprasza, to się nie odmawia. Przez kilka miesięcy nauczyłem się tam niesamowitych rzeczy o pracy, o studiu, o myśleniu o bohaterach w kinie. Przyjechałem do Polski z kontraktem, więc niedługo wracam komponować do Ameryki.

- To w jakim filmie usłyszymy pana w najbliższym czasie?
- Obecnie w Polsce pracuję nad trailerem do filmu animowanego "Magiczna Księga Przygód". Zapowiada się wielka produkcja, na którą będziemy musieli jeszcze poczekać, bo takie obrazy powstają bardzo długo. Nie wiem, czy mogę zdradzić, ale co mi tam (śmiech). Mój plan jest taki, żeby nagrać muzykę do tego filmu z Filharmonią Gorzowską. Bo macie młody, fajny zespół. No i jest świetna sala.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska