MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy Chełmicy lubią, kiedy coś się u nich dzieje

Aleksandra Łuczyńska
Wioletta Krzeszowska przyjechała do Chełmicy kilka lat temu. - Nie żałuję tego - zapewnia.
Wioletta Krzeszowska przyjechała do Chełmicy kilka lat temu. - Nie żałuję tego - zapewnia. fot. Aleksandra Łuczyńska
Chełmica to jedna z największych wsi w gminie Tuplice. 70 domów i ponad 200 mieszkańców. Autobusów jak na lekarstwo, jeden sklep, stara świetlica...

Wydaje się, że życie tu zamarło, ale to nieprawda. Dzieje się sporo, głównie dzięki młodzieży.

- To fakt, że kiedyś ludzie więcej wspólnie działali, spotykali się codziennie, rozmawiali dużo. Dziś już nie ma takich zwyczajów. Większość zaszywa się w domach i najlepiej nic by nie robiła - mówi Janek Kilian, a po chwili dodaje. - Całe szczęście, że u nas sporo młodych jest. Oni naprawdę chcą coś robić, dla siebie i dla innych.

- Bo być, żeby być, to za mało. Trzeba coś robić, bo prędzej czy później pozasypiamy w tych naszych domach. Nieważne czy to w dużym mieście, czy na wsi - musi się coś dziać - dodaje Wioletta Krzeszowska, prowadząc energicznie wózek z małą Anią.

- A tak, dobrze, że do nas Wiolettka przyjechała. Dzięki niej coś się w tej wiosce ruszyło. Bo wcześniej tak nie za bardzo, a ona młodzież tak zachęciła do pracy - mówi pan Janek. - A dzieci to akurat w naszej wiosce nie brakuje. Z 70 jest w wieku szkolnym. Może dlatego, że często prądu u nas nie było... - śmieje się J. Kilian - My sami z żoną mamy trzech chłopaków, ale przydałaby się jakaś córka...

- Na razie wystarczy - kwituje Marzena Kilian, patrząc na męża i dodaje. - Nasza młodzież działa tu najwięcej, a my wszystko co robimy, to właśnie dla nich, żeby lepiej im się tu żyło.

Wszystko w rękach młodych

A pracy w Chełmicy nie brakuje. Najbardziej wszystkim zależy na świetlicy. Stara sala z odrapanymi ścianami i brzydką podłogą straszy swoim wyglądem. Remont planowany jest od dawna, ale ciągle brakuje pieniędzy. Dlatego kilka razy w roku trzeba zorganizować imprezę, z której dochód ma być przeznaczony na remont. Tu inicjatywę przejęła młodzież.

- Byli tacy, co się ociągali - opowiada Beata. - Szybko udało nam się ich namówić. Wystarczy rzucić hasło, że potrzebni są młodzi i już się zbiera cała ekipa. Po co to robimy? Żeby atmosfera była, żeby nikt bezczynnie w domu nie siedział. Mamy świetlicę taką, to trzeba coś z nią zrobić.

- Działamy dla siebie, bo nie chcemy w chlewie się bawić - mówią bracia, Jaś i Kamil. - To nie tylko świetlica ma ładnie wyglądać. Sprzątamy w całej wsi, przystanek i wszystko co się da.

To właśnie na przystanku Wioletta pierwszy raz poprosiła młodych o pomoc.
- Poszłam tam, bo nie chciałam, żeby czas marnowali na bezczynne siedzenie. Nie trzeba było ich długo namawiać. Wiadomo, że jak coś robią, to dla siebie - wyjaśnia kobieta i opowiada jak trafiła do Chełmicy.

- Jestem z Gorzowa, a tam zawsze coś się działo. Jak nie w młodzieżowej radzie miasta, to gdzie indziej, ale musiałam być aktywna. Tutaj przyjechałam przez przypadek - mówi uśmiechając się tajemniczo. - Znałam Bogdana, ale tylko przez telefon, bo tak poznał nas jego szwagier. Po miesiącu chcieliśmy się zobaczyć na żywo, więc wsiadłam w autobus i przyjechałam do Chełmicy. Miałam zostać tylko na kilka dni, ale jak widać spodobało mi się tutaj. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła mieszkać gdzie indziej, chociaż pochodzę z dużego miasta i czasem jest tu nudno, to nie wyjadę stąd nigdy.

Wioletta na co dzień zajmuje się wychowaniem Piotra, Sandry, Julity i Ani. Pierwsza trójka to dzieci Bogdana z poprzedniego związku.
- Mama je zostawiła dawno temu. To długa historia, można by całą książkę o tym napisać - mówi Wioletta.

Kazio z Londynu zadzwonił

W ubiegłym roku okazało się, że ktoś pilnie jej szuka. Z Londynu zadzwonił sam Kazimierz Marcinkiewicz, którego znała od wielu lat. Była potrzebna, bo kompletowano chętnych do Akademii Kobiet Aktywnych, i jak się okazało, tylko były premier mógł się z nią skontaktować. Tak Wioletta została jedną z 40 w całym województwie, tzw. kobiet aktywnych. Jej zadaniem jest głównie zachęcanie lokalnej społeczności do aktywności.

Pierwszy projekt ma już za sobą, napisała go sama. Już wkrótce na jego podstawie zostanie ogłoszony konkurs dla osób, które w całej gminie robią najwięcej na rzecz innych.

- Czasu na to za wiele nie mam, zwłaszcza przy dzieciach, ale ja chcę to robić. To wstyd tak siedzieć w domu i tylko o sobie myśleć - przyznaje Wioletta.
Gdy pierwszy raz zorganizowała imprezę z okazji Dnia Dziecka, przyszły tłumy ludzi. Wszystkim się podobało.

- Wcześniej też mieliśmy zabawy, tylko mało tego było. Na szczęście sponsorów mamy dobrych, sołtysowa zawsze coś dorzuci. Prowadzi sklep z córką i zawsze jak trzeba, to słodycze da dzieciakom i inne potrzebne rzeczy. Właściciel tartaku też o nas pamięta, to dobrzy ludzie - mówi M. Kilian. - Tu wszyscy są dobrzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska