Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje psy konały w mękach

Małgorzata Trzcionkowska 518 135 502 [email protected]
Małgorzata Trzcionkowska
Moris, Sonia oraz szczeniaki Mimi i Dorka zostały otrute na posesji Grażyny i Ryszarda Sępów. Najdłużej walczyły maluchy. - Nie pomogły kroplówki, okładanie mokrymi ręcznikami - płacze pani Grażyna.
Moje psy konały w mękach
Małgorzata Trzcionkowska

(fot. Małgorzata Trzcionkowska)

Tydzień temu w piątek podobny do labradora Moris wybiegł z domu. Wyrwał się "na miasto". Wrócił po 30 minutach, mocno zziajany. - Przywiązaliśmy go za karę do budy i pojechaliśmy na zakupy - wspomina Ola, córka pani Grażyny. - Gdy wróciliśmy, wokół budy były ślady wymiotów, a Moris zachowywał się, jakby bolała go noga. Widać było, że się źle czuje.

Ryszard Sęp jest lekarzem weterynarii. Przypuszczał, że podczas eskapady psa ukąsiła żmija. Moris dostał zastrzyk odczulający, ale nie było poprawy. Po godzinie wymiotowała też Sonia i dwa szczeniaki. Sępowie zaczęli podejrzewać, że ktoś otruł ich zwierzęta. Wymiociny były jaskrawożółte i gęste. Ola pojechała do apteki po antidotum, ale ten lek również nie zadziałał. - Psy miały tak wysoką temperaturę, że brakowało skali na termometrze - denerwuje się kobieta. - Próbowaliśmy je chłodzić mokrymi ręcznikami, ale to im przyniosło niewielką ulgę.

W sobotę rano do Szprotawy przyjechała zaprzyjaźniona lekarka weterynarii z Jeleniej Góry, z zestawem kroplówek i nowoczesnych leków. Nie pomogły. Moris i Sonia skonały w mękach przed południem. Najdłużej walczyły szczeniaki, którym lekarka podała kroplówki. Ale i one zdechły około 13.00. Śmierć psów widziała Oliwka, starsza wnuczka pani Grażyny, a także dwuletnia Wiktoria. Dziewczynki bardzo to przeżyły. - Oliwka stara się być twarda - mówi babcia. - Ale pani w przedszkolu powiedziała nam, że zaczęła często płakać. To był dla niej wielki szok. Wiktoria jest jeszcze malutka, ale ciągle woła swoje pieski.

Sonia i Moris były przybłędami, które ktoś wyrzucił na ulicę. Znalazły dom na posesji Sępów. Z ogrodem i ładnym, zamkniętym podwórzem. Teraz w domu został tylko kaleki Mikuś, którego znaleźli znajomi weterynarzy. Piesek miał oderwaną łapkę i miał zostać uśpiony. Ale popatrzył na pana Ryszarda prawie człowieczym wzrokiem i stał się kolejnym domownikiem. - Przeżył, bo prawie nie wychodzi z domu, a reszta psów była na podwórzu - wyjaśnia pani Grażyna.

Rodzina podejrzewa, że ktoś musiał wrzucić truciznę przez furtkę. To jedyne łatwo dostępne miejsce. Przy płocie rosną drzewa i krzewy. - Przesłaliśmy próbki do Akademii Weterynaryjnej i czekamy na wyniki - dodaje pan Ryszard. - Z pewnością nie była to trutka na szczury, bo objawy zatrucia występują znacznie później i mają innych charakter.

Moje psy konały w mękach
Małgorzata Trzcionkowska

(fot. Małgorzata Trzcionkowska)

Emerytowany lekarz weterynarii zaznacza, że dostęp do tak silnej trucizny jest ograniczony. Mogą go mieć farmaceuci, lekarze, weterynarze bądź osoby pracujące w gabinetach lub aptekach. Z pewnością toksyny nie mógł zdobyć człowiek z ulicy. - Zgłosiliśmy sprawę policji - nie ukrywa pan Grzegorz. - Na razie czekamy na wyniki badań. Gdy zostanie ustalony rodzaj trucizny podany moim psom, będzie można zawęzić krąg osób, które miały do niej dostęp.

Rodzina zastrzega, że z nikim się nie kłóciła. Nie ma też wrogów, którzy mogliby zrobić coś tak strasznego. Ale najwyraźniej ktoś musiał obserwować domowników i rzucić coś psom, gdy na podwórzu nie było samochodu Oli ani pani Grażyny. Dom jest trochę na uboczu i osoba kręcąca się koło furtki zwróciłaby na siebie uwagę. - To musiała być spora dawka - stwierdza pan Ryszard. - Moris ważył około 40 kilo. Sonia też była dużym psem.

Taką ilością toksyn można by otruć człowieka albo nawet rodzinę. - Przeszukaliśmy całą posesję, bo w domu jest przecież mała Wiktoria, która też wychodzi na podwórze i bierze do buzi różne przedmioty - podkreśla pani Grażyna. - Tego, kto to zrobił, trudno nazwać człowiekiem. Bo mógł też doprowadzić do śmierci dziecka. Nie odpuścimy mu do końca życia. Jeśli nie zostanie znaleziony przez policję, to jesteśmy gotowi wynająć prywatnego detektywa. Ktoś, kto zrobił tak straszną rzecz, powinien ponieść karę.
Sępowie podkreślają, że ich psy nie były agresywne. Nie biegały luzem i nie przeszkadzały innym ludziom. Tylko spryciarz Moris czasami wymykał się na eskapady. Ich straszna śmierć jest szokiem, z którego nie potrafią się otrząsnąć.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska