Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mundial 2010: Loew już może dłubać w nosie

Z Kapsztadu Robert Gorbat [email protected]
Argentyńczycy i Niemcy podczas prezentacji drużyn. Po spotkaniu pierwsi szybko uciekli do szatni.
Argentyńczycy i Niemcy podczas prezentacji drużyn. Po spotkaniu pierwsi szybko uciekli do szatni. fot. Robert Gorbat
- Widzicie, że te kaktusy się do nas uśmiechają? - mówiła przed meczem Manuela z Ludwigshafen, robiąc sobie z przyjaciółmi zdjęcia na tle alwynów. Symbole Eastern Cape rzeczywiście przyniosły Niemcom szczęście.

To była zwariowana sobota. Po piątkowym triumfie Holendrów nad Brazylijczykami, tłumy Niemców świętowały z ,,Oranje'' awans do półfinału. A potem, pędząc 750 km po autostradzie z Port Elizabeth do Kapsztadu, pojechali wspierać Miroslava Klose i spółkę. Uwierzycie, że na czas mundialu zawiązała się holendersko-niemiecka koalicja?!

Z kupnem wejściówek nie było większych problemów. I argentyńscy, i niemieccy fani sprzedawali je przed Green Point Stadium po 10, najwyżej 20 dolarów. - W pierwszej fazie mistrzostw wiedzieliśmy doskonale, gdzie i kiedy zagramy - usłyszałem od Matthiasa z Berlina. - Ale potem trzeba było improwizować. Z Anglią walczyliśmy w Bloemfontein, a z Argentyną mamy się zmierzyć w odległym o ponad tysiąc kilometrów Kapsztadzie. Biletów lotniczych dawno już nie ma, nie wszystkim chce się spędzać w samochodach po kilkanaście godzin dziennie, są trudności z rezerwacjami miejsc w hotelach. No to oddajemy karty wstępu za pół darmo, by choć częściowo zrekompensować sobie wydatki.

Kilka godzin przed meczem Niemcy i Argentyńczycy stoczyli w centrum Kapsztadu, na prowadzącej do stadionu autostradzie, pojedynek na okrzyki i przyśpiewki. Wszyscy stanęli w korku, nie było gdzie zjechać. Po lewej stronie drogę zagradzała ogromna Góra Stołowa, a po prawej potężne fale od spotykających się tutaj oceanów Indyjskiego i Atlantyckiego. Ludzie trochę więc pokrzyczeli. Europejczycy wyszli z samochodów, przystrojeni w oryginalne malunki na twarzach i peruki. Przybysze z Południowej Ameryki owinęli się biało-niebieskimi flagami. W sumie wyszło remisowo - i w strojach, i w głośności dopingu.

W loży honorowej full wypas: prezydent RPA Jacob Zuma, kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent FIFA Sepp Blater i szef UEFA Michel Platini. Nie mogło być inaczej, bo pojedynek Argentyna - Niemcy to hit hitów. Przed sobotnim ćwierćfinałem drużyny zagrały ze sobą aż 18 razy, w tym dwukrotnie w finałach MŚ. W 1986 r. 3:2 triumfowali ,,La Albiceleste'', a cztery lata później 1:0 zwyciężył ,,Die Nationalmannschft''. W poprzednim mundialu w Niemczech gospodarze na tym samym szczeblu rozgrywek wyeliminowali Argentyńczyków rzutami karnymi, remisując po dogrywce 1:1.

Ceremonia odegrania hymnów była wspaniała. Kibice z Południowej Ameryki cały czas podskakiwali w rytm swojej melodii, zaś nasi zachodni sąsiedzi utworzyli na trybunach ogromną, czarno-czerwono-żółtą flagę z wcześniej przygotowanych kartonów. Znów wyszło remisowo. - Czyżby miało to być zapowiedzią kolejnego remisu, dogrywki i serii rzutów karnych? - zastanawiał się siedzący obok mnie redaktor Andrzej Gowarzewski.

Nic z tych rzeczy. Do przerwy Thomas Mueller, a po zmianie stron boiska dwukrotnie Klose i raz Arne Friedrich z dziecinną łatwością trafili do bramki rywali. Niemcy zdeklasowali przeciwników. Zupełnie wyłączyli z gry Lionela Messiego, w środku boiska niepodzielnie panował Bastian Schweinsteiger (wybrany późnej piłkarzem meczu), a napastnicy w czarnych strojach co chwilę zagrażali ,,świątyni'' Sergio Romero. ,,Jak tak dalej pójdzie, to argentyński bramkarz będzie sobie musiał sprawić pas ciężarowców, by się nie podźwignąć od wyjmowania piłki z siatki'' - pomyślałem w końcówce spotkania.

- Przegraliśmy z kretesem, bo przeciwnicy byli dziś dużo lepsi - ze smutkiem przyznał po spotkaniu Juan z Buenos Aires, wychodzący ze stadionu z dwoma synami. - Nie mam pretensji do Maradony za ustawienie składu. Postawił na najlepszych. Ale nie da się wygrać, jeśli napastnicy klasy Messiego, Higuaina czy Teveza nie potrafią zdobyć żadnej bramki.

- A my się już nikogo po tym meczu nie boimy! - zapewnił Philipp z Moguncji. - Przez kilka dni śmialiśmy się z naszego selekcjonera Joachima Loewa, którego brazylijska telewizja przyłapała na dłubaniu w nosie. Teraz jest nam to obojętne. Niech sobie dłubie, ile chce, byle tylko drużyna grała w takim stylu do końca mistrzostw!

ARGENTYNA - NIEMCY 0:4 (0:1)

Bramki: Mueller (3), Klose 2 (68 i 89) oraz Friedrich (74).

ARGENTYNA: Romero - Otamendi (od 70 min Pastore), Demichelis, Burdisso, Heinze - M. Rodriguez, Mascherano, Di Maria (od 75 min Aguero) - Higuain, Messi, Tevez.

NIEMCY: Neuer - Lahm, Mertesacker, Friedrich, Boateng (od 72 min Jansen) - Khedira (od 77 min Kroos), Schweinsteiger - Mueller (od 84 min Trochowski), Oezil, Podolski - Klose.

Żółte kartki: Otamendi, Macherano - Mueller. Sędziował: Rawszan Irmatow (Uzbekistan). Widzów: 64.100.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska