Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mutant pokazał pazury, ale rani niezbyt głęboko

Zdzisław Haczek
Tak wygląda Rosomak po przebudzeniu po zabiegu wszczepienia metalowego szkieletu... Film w gorzowskim Heliosie i zielonogórskim Cinema City
Tak wygląda Rosomak po przebudzeniu po zabiegu wszczepienia metalowego szkieletu... Film w gorzowskim Heliosie i zielonogórskim Cinema City fot. Imperial-Cinepix
"X-Men Geneza: Wolverine" to nie powrót do korzeni komiksowej historii na miarę Batmanowego "Mrocznego rycerza", ale jako widowisko spełnia swoją rolę.

Po "Batman: Początek", a szczególnie po "Mrocznym rycerzu" można mieć nadzieję, że powrót do jakiejś historii z komiksu rodem, zaowocuje kinem widowiskowym, ale na zupełnie przyzwoitym dramatycznym poziomie. Z krwistą (nie w sensie dosłownym) kreacją, nieprzyzwoicie (jak na gatunek) poważną fabułą. "X-Men Geneza: Wolverine" jest tego próbą i tylko próbą pozostaje.

Od początku widać, jak bardzo reżyser Gavin Hood starał się tchnąć "ducha prawdy" w szeleszczącą materię obrazkowej opowieści. W końcu reżyser z RPA ma na koncie nie tylko nasze "W pustyni i w puszczy", ale i rasowy dramat z getta w Johannesburgu (w tym mieście się Hood urodził 46 lat temu), nagrodzony Oscarem "Tsotsie".

Stąd Logan vel Rosomak vel Wolverine, grany przez Hugh Jackmana kiedy tylko schowa pazury, wygląda na zwykłego faceta, któremu nie są obce zupełnie ludzkie porywy serca a zwyczajną pracą nie gardzi. Czyż nie do twarzy mu z toporem drwala na ramieniu? Hood próbuje pogłębić też konflikt między zmutowanymi braćmi: Loganem i wilkołakowatym Victorem (niezły demoniczny uśmiech Lieva Schreibera). Ale w sumie widać, że ambicje reżysera musiały skapitulować wobec widowiskowej eksplozji śmigłowca i rozrywania murów promieniem z oczu mutanta. Nie udało mu się też uciec z właściwej takim produkcjom ckliwości w "scenach sercowych", patetycznej frazy muzycznej.

I tak film Hooda wyróżnia się na tle trzech wcześniejszych "X-Menów", które stopniowo staczały się ku odcinkom "Fantastycznej Czwórki", czyli familijnej powiastki dla młodszego widza. W "X-Men Genezie" co prawda krew zbytnio nie bryzga, ale los skazanego na samotność Logana/Wolwerine'a może chwilami zaboleć, choć bez przesady. Film przede wszystkim pokazuje, co było wcześniej: że Logan ze swoim bratem jako mutanci żyją już od wielu lat, na każdej wojnie, w której walczyli Amerykanie, bili się na pierwszej linii, aż przyszedł czas, że każdy z nich inaczej zaczął pojmować patriotyczny obowiązek. Kiedy dostali się w łapy służb specjalnych, Loganowi nie spodobało się zabijanie niewinnych. Victor natomiast pilnie wykonywał zadanie...

Od strony wizualnej "X-Men Geneza" to kawał dynamicznego kadru, w którym - prócz pazurów tnących pięciocentymetrowe stalowe drzwi czy "drapiących" blachę auta- ładnie "grają" też plenery (wodospady etc.). Obraz ma swój rozmach. Scena, gdy bracia na krawędzi ogromnego silosu swoim tradycyjnym sposobem - "plecami do siebie", walczą z przeciwnikiem, którego wyposażono w zdolności kilku mutantów, wydaje się być (czy zamierzonym?) ukłonem w stronę "Gwiezdnych wojen".

Podobny pojedynek mamy wszak w "Mrocznym widmie", gdzie Obi-Wan Kenobi i Qui-Gon Jinn ścierają się z fruwającym Darthem Maulem. I tu i tam złowrogi przeciwnik, spadając w przepaść, rozpada się na kawałki...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska