Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasi rolnicy zazdroszczą niemieckim rolnikom

Agnieszka Stawiarska 68 324 88 51 [email protected]
Eugeniusz Niparko z butelką wina gruszkowego z Verder nie może się nadziwić: - Dlaczego Niemcy myślą lepiej od nas? (fot. Agnieszka Stawiarska)
Eugeniusz Niparko z butelką wina gruszkowego z Verder nie może się nadziwić: - Dlaczego Niemcy myślą lepiej od nas? (fot. Agnieszka Stawiarska)
- Jest takie miejsce, gdzie wszystko jest prostsze i jeszcze można zarobić - rozmarzył się rolnik z Białkowa Eugeniusz Niparko. - A u nas wciąż rolnik musi działać w podziemiu. Ukrywa chleb, kiełbasę i wino też. A mógłby kogoś nakarmić i trochę zarobić.

- Jeździłem po polu traktorem i myślałem. Jak to jest? - zaczął pan Eugeniusz. - Należymy do Unii, a 50 km od mojego gospodarstwa, taki rolnik jak ja, może wykorzystać bogactwo sadu, lasu i przydrożnych drzew. My wolimy marnować owoce, niż je spożytkować. Niemcy są mądrzejsi od nas. Proszę jechać i zobaczyć.

I tak już się kręci od 130 lat

Pojechaliśmy razem do Werder, miasteczka w okolicach Poczdamu. Znane jest w Niemczech i Europie przede wszystkim przez 10 dni w roku - Święta Kwitnących Drzew, to drugi co do wielkości po Oktoberfest, festyn za Odrą. Od końca kwietnia do pierwszych dni maja zjeżdża tam nawet 500 tysięcy turystów, aby smakować wina owocowe. W miasteczku i okolicy, w sadach na porozstawianych ławach siedzą goście i próbują trunków z rabarbaru, gruszek, wiśni, tarniny, jabłek, jeżyn... Do wyboru mają nawet do dwudziestu smaków, łącznie z bananowym i z... konopi indyjskich. Szklaneczka po euro, butelka za 6-7. W każdym ogrodzie degustacja z widokiem na urokliwą okolicę: rzekę, wzgórza i kwitnące drzewa owocowe. Zagryźć można domowym ciastem, kiełbaską, miejscowymi specjałami. Turyści grzeją się w słońcu, a ja dołączam do marzeń pana Eugeniusza swoje - żeby kiedyś w ten sposób wyglądało zielonogórskie winobranie. Zamiast bud z kożuchami, stragany z ofertą miejscowych producentów. Takich jak Stefan Lindicke, z zawodu rolnik-sadownik, przerabia na wino dziesiątki ton owoców. Gospodaruje od 1995 roku. Eugeniusz Niparko przysiada się i wypytuje, a co, a jak, i za ile. - Głównym źródłem dochodu jest uprawa owoców na sprzedaż, ale to co zarabiam na festynie i na sprzedaży win w sklepie wystarczy na zapłacenie rachunków z zimy i doczekanie pieniędzy z handlu plonami - opowiada bez ogródek Lindicke. - Tradycje święta liczą sobie 130 lat. Miejscowi sadownicy zawsze wiosną zarabiali na winach ze swoich owoców, a dziś dla wielu mieszkańców stało się opłacalnym zajęciem.

Jako rolnik może produkować wino i handlować nim bez konieczności zakładania działalności gospodarczej. Warunki są dwa. Dochód z tego źródła nie może przekraczać 20 proc. wartości całej sprzedaży z gospodarstwa i handel odbywa się bez pośrednictwa sklepów. I ten akurat producent sprzedaje 90 proc. swoich trunków podczas majowego święta, czasem też turysta kupuje je bezpośrednio w gospodarstwie. - I o to chodzi - komentuje Niparko. - Bez papierów, ZUS-ów, formalności, jasno określone zasady. Umieli to sobie urządzić.

- A u was jest inaczej? - pyta sadownik z Werder. - Hmm, to dziwne. Po co większe komplikacje? Mam jeszcze sklep firmowy w mieście, ale żeby tam sprzedawać wino i nalewki, musiałem już zgłosić założenie firmy.

Czytaj też: Reaktywacja tradycji winiarskich niepodal Zaboru?

Kontrole bez upierdliwości

Rozglądamy się za kasą fiskalną. Nie ma śladu. Skąd wiadomo, że rolnik nie oszukuje państwa. - Sam deklaruję, ile sprzedaję, a urzędnik może mnie sprawdzić, ile butli mam pustych, ile cukru kupiłem hurtowo - wylicza Lindicke. - W głowie się nie mieści - załamuje ręce Niparko. - I oni sobie wierzą. Gdyby u nas byłoby tak to proste, też ludzie nie kombinowaliby.

Elke Rietz wabi gości do ogrodu kwitnących wiśni i czereśni swoim przysmakiem. Na ciasto cieńsze niż na pizzę wykłada kawałki słoniny, cebuli, polewa creme fraiche i zapieka w piecu opalanym drzewem. Jest gospodynią domową i pracuje z resztą rodziny podczas festynu. Wino latami przygotowywali teściowie, a teraz jej mąż, choć sam jest mistrzem budowy łodzi. - Za czasów NRD tradycje podupadły, ale od 20 lat znów przyjeżdżają do nas turyści, nawet z Australii, bo zawsze świętujemy w tym samym terminie - opowiada Elke Rietz. - Wszyscy to lubią, produkcja wina to najpierw hobby, potem zarobek.

Reklamą, organizacją festynu, porządkiem zajmuje się firma wynajęta przez producentów wina. - Z naszych owoców nie dalibyśmy rady wyprodukować tyle wina, ile sprzedajemy, kupujemy też owoce w Polsce - dopowiada gospodyni. Czy podczas święta nękają ich kontrolami urzędnicy? - Nie, nie są złośliwi, sprawdzają czy trunek jest odpowiednio schłodzony, czy jest u nas czysto - mówi Rietz. - Naprawdę, nikt nam nie przeszkadza.

Czytaj też: Coraz więcej osób zakłada winnice w okolicach Zielonej Góry

Wino z bławatków

Na swoje stoisko Annett Kornetzki przyciąga nietypową ofertą. Tylko tu można posmakować wina z kwiatów. - Dawniej byłam ogrodnikiem, teraz jestem florystką i moją pasją jest wymyślanie nowych smaków. Mamy wina z nagietka, bzu, ze wszystkich kwiatów jadalnych i pachnących - śmieje się producentka i sprzedawczyni w jednej roli. - Oboje z mężem zajmujemy się winami, ale to zaczęło się od hobby. Trzy lata temu, ale chyba dobrze nam idzie. Wszystko sprzedajemy. Mamy własne owoce. Nie da się z tego utrzymać, ale zawsze jakiś zastrzyk gotówki jest.

Niparko był coraz smutniejszy. - Wiedziałem, że mają łatwiej - przyznał smętnie. - I co komu szkodzi, żebym ja i inni mogli takie wina w gospodarstwie przygotować. Pełno tych konferencji z pieniędzy Unii robią na temat co już nam można, a żadnej nie ma o tym, czego nam nie wolno i kiedy to się zmieni.

Zielonogórscy winiarze świętowali dwa tygodnie temu sukces - wprowadzenie ułatwień w produkcji i sprzedaży win gronowych. Ale nie owocowych. - Gdybyśmy wmieszali w to jeszcze te trunki, latami jeszcze walczylibyśmy o ustawę, bo musielibyśmy pokonywać kolejny opór, producentów win owocowych i następne rzesze urzędników - mówi Marcin Moszkowicz z Zielonogórskiego Stowarzyszenia Winiarskiego. - Wie pani, idealnie byłoby, gdyby na nasze winobrania mogli zjeżdżać się amatorzy ze swoimi osiągnięciami i na deptaku stałyby butle, każdy próbowałby, co tam sąsiad wymyślił. Ale to wciąż niemożliwe. Myśmy walczyli o swoje, bo zrzeszamy produkujących wina z winogron. Teraz rolnicy musieliby zacząć swoją batalię.

Moszkowicz wie, że wielu z nich chciałoby częstować i sprzedawać to, co wytwarzają w małych ilościach w gospodarstwach, ale bez tych wszystkich formalności, które ma na głowie producent. Elżbieta Wiśniewska z Ośrodka Doradztwa w Kalsku podpowiada tylko, że rolnik może poczęstować swoimi wyrobami, gdy ma gospodarstwo turystyczne, ale już nie ma mowy o sprzedaży.

- A mówiłem, że wciąż czeka nas podziemie - kwituje Niparko, pokazuje piec do wypieku chleba, który sam zmajstrował i wskazuje palcem część stodoły. - A tam trzymałbym butle z winem.

Nie rezygnuje z marzeń.

Czytaj też: Czy alkohol może wypromować nasz region?

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska