Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wpuścili fotografa

SYLWIA MALCHER-NOWAK (68) 324 88 70 [email protected] MICHAŁ IWANOWSKI (68) 324 88 35 [email protected]
Rumuński żandarm trzyma gęś przeznaczoną do spalenia. W Delcie Dunaju w dwóch wioskach potwierdzono obecność wirusa ptasiej grypy.
Rumuński żandarm trzyma gęś przeznaczoną do spalenia. W Delcie Dunaju w dwóch wioskach potwierdzono obecność wirusa ptasiej grypy. FotoRzepa
Wybuchła panika. Ludzie znoszą do weterynarzy każdego zdechłego gołębia, kurę czy kaczkę, bo myślą, że padły na ptasią grypę. A hodowcy płaczą, bo sklepy sprzedają coraz mniej drobiu.

Władysław Kłoczaniuk z Kiełcza koło Nowej Soli hoduje brojlery. Lada dzień zawiezie do ubojni całe stado. Wie jednak, że nie zarobi na nim tyle, ile by zarobił jeszcze kilka tygodni temu. - Ludzie przestali jeść kurczaki - mówi załamany. - Boją się ptasiej grypy. To jakaś psychoza.
Kłoczaniuk twierdzi, że sam się nie boi. Jest optymistą i nie wierzy w to, że wirus zaatakuje stada, a co dopiero ludzi. Czy wprowadził dodatkowy reżim sanitarny? - Maty i środki dezynfekujący dla aut wjeżdżających na teren fermy - mówi. - Co innego mogę zrobić?
Ptasiej grypy nie obawia się także Władysław Piasecki, prezes firmy Bomadek z Trzebiechowa, który na co dzień ma do czynienia z tysiącami indyków. - Bardziej boję się histerii wokół niej, niż samego wirusa - mówi.
Zdaniem prezesa, jeśli wirus ma zagrażać, to na pewno nie wielkim fermom, gdzie ptaki trzymane są w izolacji. - Ćródłem zakażenia mogą być najwyżej wolno chodzące kury i kaczki na wiejskich podwórzach, które mogą mieć styczność z migrującymi ptakami - dodaje.

Nie wpuścili fotografa

Do ubojni Bomadeku w Trzebiechowie byle kto nie wejdzie. Piasecki nie wpuścił tam nawet naszego fotoreportera, bo nie miał przy sobie świadectwa lekarskiego o braku nosicielstwa wirusów. Do rzeźni wejdzie tylko pracownik, który ma takie świadectwo, po założeniu odzieży ochronnej, maski i po gruntownej dezynfekcji. - Ale to normalny reżim sanitarny, który obowiązuje od dawna, bez względu na histerię wokół ptasiej grypy - zapewnia prezes. - Dlatego nie jesteśmy tak narażeni na epidemię jak kraje azjatyckie.
Piasecki był w Azji. - Tam na każdym balkonie ktoś hoduje kury, ptaki zarzynane są na poczekaniu, bez jakiejkolwiek kontroli epidemicznej - wspomina. - Dlatego właśnie tam pojawiła się "skrzydlata grypa".

Biją na potęgę

Mimo że większość drobiarzy podchodzi do problemu z dużą rezerwą, ubojnie pracują na pełnych obrotach. Są już nawet kolejki oczekujących, bo fermy biją ptactwo domowe na potęgę. Boją się, że jak choroba zaatakuje, to stracą całe stada.
- Coraz trudniej sprzedać mięso drobiowe - żali się Lech Frankowski, szef ubojni z Targoszyna koło Jawora. - Jest coraz mniej chętnych. I pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu kilogram żywego kurczaka kosztował więcej, niż obecnie kilogram gotowego mięsa.
Teraz hodowcy dostają za kilogram drobiu o złotówkę mniej (zamiast 3,50 zł 2,50 zł). Mimo to biją stada. - Niektórzy nawet postanawiają nie zakładać nowego stada, dopóki sprawa nie ucichnie - twierdzi Frankowski. - Efekt może być taki, że za dwa miesiące, gdy panika minie, na rynku będzie brakować drobiu. I ceny pójdą w górę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska