Władysław Kłoczaniuk z Kiełcza koło Nowej Soli hoduje brojlery. Lada dzień zawiezie do ubojni całe stado. Wie jednak, że nie zarobi na nim tyle, ile by zarobił jeszcze kilka tygodni temu. - Ludzie przestali jeść kurczaki - mówi załamany. - Boją się ptasiej grypy. To jakaś psychoza.
Kłoczaniuk twierdzi, że sam się nie boi. Jest optymistą i nie wierzy w to, że wirus zaatakuje stada, a co dopiero ludzi. Czy wprowadził dodatkowy reżim sanitarny? - Maty i środki dezynfekujący dla aut wjeżdżających na teren fermy - mówi. - Co innego mogę zrobić?
Ptasiej grypy nie obawia się także Władysław Piasecki, prezes firmy Bomadek z Trzebiechowa, który na co dzień ma do czynienia z tysiącami indyków. - Bardziej boję się histerii wokół niej, niż samego wirusa - mówi.
Zdaniem prezesa, jeśli wirus ma zagrażać, to na pewno nie wielkim fermom, gdzie ptaki trzymane są w izolacji. - Ćródłem zakażenia mogą być najwyżej wolno chodzące kury i kaczki na wiejskich podwórzach, które mogą mieć styczność z migrującymi ptakami - dodaje.
Nie wpuścili fotografa
Do ubojni Bomadeku w Trzebiechowie byle kto nie wejdzie. Piasecki nie wpuścił tam nawet naszego fotoreportera, bo nie miał przy sobie świadectwa lekarskiego o braku nosicielstwa wirusów. Do rzeźni wejdzie tylko pracownik, który ma takie świadectwo, po założeniu odzieży ochronnej, maski i po gruntownej dezynfekcji. - Ale to normalny reżim sanitarny, który obowiązuje od dawna, bez względu na histerię wokół ptasiej grypy - zapewnia prezes. - Dlatego nie jesteśmy tak narażeni na epidemię jak kraje azjatyckie.
Piasecki był w Azji. - Tam na każdym balkonie ktoś hoduje kury, ptaki zarzynane są na poczekaniu, bez jakiejkolwiek kontroli epidemicznej - wspomina. - Dlatego właśnie tam pojawiła się "skrzydlata grypa".
Biją na potęgę
Mimo że większość drobiarzy podchodzi do problemu z dużą rezerwą, ubojnie pracują na pełnych obrotach. Są już nawet kolejki oczekujących, bo fermy biją ptactwo domowe na potęgę. Boją się, że jak choroba zaatakuje, to stracą całe stada.
- Coraz trudniej sprzedać mięso drobiowe - żali się Lech Frankowski, szef ubojni z Targoszyna koło Jawora. - Jest coraz mniej chętnych. I pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu kilogram żywego kurczaka kosztował więcej, niż obecnie kilogram gotowego mięsa.
Teraz hodowcy dostają za kilogram drobiu o złotówkę mniej (zamiast 3,50 zł 2,50 zł). Mimo to biją stada. - Niektórzy nawet postanawiają nie zakładać nowego stada, dopóki sprawa nie ucichnie - twierdzi Frankowski. - Efekt może być taki, że za dwa miesiące, gdy panika minie, na rynku będzie brakować drobiu. I ceny pójdą w górę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?