Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okupacja sowiecka w Łucku

Tadeusz Marcinkowski, Zielona Góra
Szczęśliwy okres dzieciństwa przerwał wybuch II wojny światowej. Wrzesień 1939 roku - to miał być dla mnie bardzo ważny czas.

Zaopatrzony w ciekawe opowieści starszych kolegów oraz kupione u Żyda ciepłe, granatowe palto, które później towarzyszyło mi na Syberii, z niecierpliwością oczekiwałem, kiedy wreszcie pójdę do szkoły. Tymczasem zamiast spodziewanej radości czekały mnie daleko cięższe przeżycia.
Przeraźliwe wycie syren długo unosiło się nad miastem, zapowiadając kolejne bombardowania. Zazwyczaj uciekaliśmy na porośnięte krzakami łąki nad rzeką.

Raz, ponieważ poprzednie naloty koncentrowały się na dworcu, daleko od naszego miejsca zamieszkania, zlekceważyłem takie wezwanie do ukrycia się. Niestety, właśnie wtedy celem nalotu było centrum Łucka, a zwłaszcza okolice zamku Lubarta. Ojciec, zaangażowany w obronę przeciwlotniczą miasta, był akurat nieobecny w domu. Gdy pierwsze samoloty pojawiły się nad zamkiem, zamarłem z przerażenia. To był straszny moment! Nigdy nie zapomnę tej chwili! Biegłem jak najszybciej. Obok wybuchały bomby. Rozlegały się strzały. Wszyscy byli już ukryci. Przez pustą łąkę biegłem tylko ja. Ostatkiem sił dopadłem miejsca, gdzie chowała się nasza rodzina. Rozległa się ogłuszająca detonacja. Eksplodująca bomba przysypała nas mokrą gliną i wodą.

Kolejnym wstrząsającym przeżyciem było aresztowanie ojca. Gdy wracaliśmy do Łucka z Teremnego, gdzie schroniliśmy się przed nalotami, widziałem wkraczających do miasta Rosjan z karabinami na sznurkach, w charakterystycznych wysokich czapkach "budionnówkach". Jechali na zachód. Tą samą ulicą, ale w przeciwnym kierunku zmierzali Polacy. Kiedy żołnierze polscy przystawali, rozdawali wszystkim suchary. Gdy przejeżdżaliśmy koło Urzędu Wojewódzkiego, sowieckich żołnierzy hałaśliwie witała ludność żydowska. Tak rozpoczął się dla nas nowy okres - okupacja sowiecka.

Ojciec jako uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, oficer rezerwy, działacz Związku Strzeleckiego wiedział, że wkrótce może zostać aresztowany. Przeszedł przez "zieloną granicę" i zatrzymał się w Warszawie. Zaczęła się ciężka okupacyjna codzienność. Mama przestała pracować już w 1934 roku, straciła też pracę starsza siostra, która była zatrudniona jako sekretarka w Związku Szlachty Zagrodowej. Nie mieliśmy pieniędzy, więc mama zaczęła wyprzedawać nasze meble i ubrania. Ze smutkiem patrzyłem jak Rosjanie kupują dosłownie wszystko, jak powoli rozpada się mój dawny, bezpieczny świat. Nie pochodziłem też długo do pierwszej klasy. I w domu, i w szkole brakowało opału.
Zachorowałem na zapalenie płuc. Niespodziewanie wrócił ojciec. Tak bardzo ucieszyłem się z jego obecności! Przyjechał do domu 9 grudnia rano. Po gorącym powitaniu z mamą tulił nas i całował.

Mówił, jak bardzo za nami tęsknił. Długo opowiadał o swoim pobycie w Warszawie. Później poszedł do znajomych i wrócił dopiero, gdy zasypiałem. Pocałował mnie na dobranoc i tak spokojnie zasnąłem. Obudziło mnie głośne walenie do drzwi. Do mieszkania weszli enkawudziści w obecności świadków, którymi byli sąsiedzi. Kazali ojcu wstać i ubrać się. Rozpoczęli rewizję, przeszukując wszystkie szafy, komody, łóżka, kanapę, zaglądali pod piec, a w pokojach, gdzie nie palono - do pieców. Tu znaleziono odznaczenia ojca i jakieś dokumenty.

Po sporządzeniu protokołu rewizji, którego kopię wręczono mamie, kazano ojcu ubrać płaszcz. Przestraszony leżałem cały czas w łóżeczku i udawałem, że śpię. Nie otworzyłem też oczu, gdy pochylił się nade mną i pocałował mnie w czoło. Wtedy widziałem go ostatni raz. Początkowo został osadzony w więzieniu w Łucku, następnie przewieziono go do Kijowa, gdzie - jak dowiedzieliśmy się później - został rozstrzelany.

Rok 1940 był bardzo ciężki. Do troski o ojca dołączyły się rosnące kłopoty z zaopatrzeniem. Mama i siostra wychodziły o świcie, by dostać cokolwiek. Po cukier i chleb stało się godzinami w długich kolejkach. Na półkach były tylko sól i nafta. We wrześniu tego roku, ze względu na chorobę po raz drugi, poszedłem do pierwszej klasy i ukończyłem ją z wyróżnieniem. Wiosną 1941 roku, w związku z niebezpieczeństwem kolejnych wywózek na Sybir (wcześniej były już trzy: w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 roku), nie przestrzegając roczników, rozpoczęto przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej. Uroczystość odbyła się w katedrze. Każdy z nas miał białą komżę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska