Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olkusz, Racławice. Piła w tartaku odcięła jej dłoń. Dziś może ruszać ręką

Katarzyna Sipika-Ponikowska
Katarzyna Sipika-Ponikowska
Małgorzata Kościelniak z Racławic
Małgorzata Kościelniak z Racławic Katarzyna Ponikowska
W styczniu 2015 r. olkuski lekarz Jacek Osuch podjął się przyszycia odciętej dłoni pacjentki. Sprawdziliśmy, jak 15 miesięcy po operacji sprawuje się ręka Małgorzaty Kościelniak.

- Gdyby nie pan doktor, to nie miałabym ręki. Jest mu za co dziękować. 200 lat niech żyje - powtarza co chwilę Małgorzata Kościelniak z Racławic (gmina Jerzmanowice - Przeginia), której lekarz Jacek Osuch z Nowego Szpitala w Olkuszu uratował odciętą rękę.

Krew tryskała z rany
Wypadek wydarzył się 16 stycznia 2015 r. w tartaku przy ul. Sikorka w Olkuszu. Tej daty pani Małgorzata nigdy nie zapomni. Było po godz. 12. Obsługiwała piłę. Co się potem wydarzyło? Nie pamięta. Ocknęła się na podłodze, kiedy na miejscu było już pogotowie. - Po wypadku odeszłam jeszcze jakiś metr od piły. Potem zemdlałam. Gdy obudziłam się, zobaczyłam wiszącą rękę na kawałku skóry. Pomyślałam: „koniec ze mną” i się rozpłakałam - wspomina pani Małgorzata.

Kiedy o tym opowiada, nie może powstrzymać łez. - Ja naprawdę myślałam, że nie przeżyję. Mimo szoku czułam przeszywający ból. Byłam przerażona - szlocha nasza rozmówczyni. - Podobno wszędzie dookoła było pełno krwi. Aż tryskała z rany...

Pogotowie przetransportowało ją do Nowego Szpitala w Olkuszu. - Próbowali mnie na początku przewieźć na Śląsk, ale tam się nie zgodzili mnie przyjąć - mówi kobieta. Wtedy zapadła szybka decyzja - operacja zostanie przeprowadzona na miejscu, w Olkuszu. Na bloku operacyjnym była przytomna. - Wszystko widziałam. Chciałam to widzieć! Co jakiś czas kazali mi ruszać palcami - wspomina pani Małgorzata. - To trwało bardzo długo. Jakieś osiem czy dziewięć godzin. Tyle się doktor ze mną mordował...

Potem rozpoczęła się żmudna rehabilitacja. - Przez dwa miesiące nie mogłam nic w domu robić. Za to dzień w dzień jeździłam do szpitala. Ciągłe zabiegi, bolesne zastrzyki - wspomina okres rekonwalescencji pani Małgorzata. - Na początku w ogóle nie mogłam zgiąć palców, ale musiałam próbować. To tak bardzo bolało. Nie do opisania - wzdycha kobieta.

Jak żyć bez ręki?
Siedzimy na kanapie w domu rodziny Kościelniaków w Racławicach. Pani Małgorzata podaje kawę. Przynosi filiżanki pojedynczo. - Prawą ręką - zaznacza. - Lewą boję się, że nie utrzymam. Ile to już razy wylałam kawę czy zupę... Na razie nic ciężkiego nie mogę złapać. Ale potrafię wykonywać nią prostsze czynności - odkurzać, zmyć naczynia. Wcześniej to nawet ziemniaka nie dało się obrać. Okropnie było ze mną - przyznaje pani Małgorzata.

Mieszkanka Racławic zawsze była samodzielna. Woli wszystko zrobić sama, niż się na kogokolwiek oglądać. Tym bardziej doskwierało jej to, że po operacji mąż i syn musieli jej we wszystkim pomagać. Teraz też siedzi w domu. Do lipca ma zasiłek rehabilitacyjny. Nie wie, co dalej, bo jak twierdzi, ZUS nie chce przyznać jej renty. - Mówią, że z taką ręką można pracować. Jak? Skoro ja nawet filiżanki z kawą nie mogę utrzymać - zastanawia się. - Ja bym wolała jednak pracować, niż siedzieć bezczynnie w domu. Tylko, kto mnie teraz przyjmie?

Zaznacza, że nigdy pracy się nie bała. Przez 17 lat pracowała w OFNE. Kilka razy ją zwalniali. Ostatni raz w maju 2014 r. Kilka miesięcy nie pracowała. W końcu zatrudnili ją w tartaku. - Robota przy pile automatycznej była bardzo ciężka - przyznaje pani Małgorzata. - Ale wyjścia nie było. Coś trzeba przecież robić. Wkrótce po zatrudnieniu doszło do wypadku. Do tej pory z tartaku nie dostała ani grosza odszkodowania. Ale cieszy się, że żyje i wciąż ma rękę.

- Jakby doktor nie podjął się tej operacji, byłoby po mnie - zapewnia. - Życie bym sobie prędzej odebrała, niż miała się plątać skazana na pomoc innych.

Rozmowa z lek. med. Jackiem Piotrem Osuchem
Rozmowa z lek. med. Jackiem Piotrem Osuchem, specjalistą ortopedii i traumatologii z Oddziału Urazowo-Ortopedycznego w Nowym Szpitalu w Olkuszu, który operował rękę Małgorzaty Kościelniak.

Dlaczego zdecydowaliście się na operowanie pacjentki w Olkuszu, a nie odesłaliście kobiety do większego, specjalizującego się w takich rzeczach ośrodka?
- Chcieliśmy odesłać pacjentkę do Trzebnicy (dolnośląskie), gdzie znajduje się świetny ośrodek chirurgii ręki. Niestety, odmówiono nam jej przyjęcia. Mieli już na stole operacyjnym pacjenta przywiezionego z Opola. To była robota na kilka godzin. Kraków nie chciał wtedy za bardzo przyjmować tego typu przypadków. Dopiero kilka miesięcy temu znów zasłynął z chirurgii kończyn, kiedy dr Anna Chrapusta przyszyła 24-latkowi dwie ręce obcięte gilotyną. Dlatego postanowiłem operować pacjentkę w Olkuszu. Tym bardziej że większość takich uszkodzeń staramy się zwykle szyć na miejscu.

Często macie takie przypadki?
- Na szczęście nie często. Zdarza nam się szyć ścięgna, ale rozległość obrażeń jest zwykle mniejsza. Tu pacjentka praktycznie nie miała ręki. Ale jednocześnie miała to szczęście, że rana była cięta równo. To dawało szansę na uratowanie kończyny. Gdyby mięśnie były porozrywane na różnych poziomach, ciężko byłoby to pozszywać i ręka nadawałaby się raczej do amputacji.

Gdy pan patrzył na tę odciętą rękę, co pan myślał: że się uda, czy że są małe szanse?
- W takich sytuacjach nie ma czasu na tego typu kalkulacje. Trzeba po prostu ratować kończynę. Próbować zrobić to jak najlepiej.

Liczył się czas...
- Ma on w takich przypadkach bardzo duże znaczenie. Operację rozpoczęliśmy wkrótce po tym, gdy kobieta została przyjęta do szpitala.

To była trudna operacja?
- Na pewno czasochłonna. Operowaliśmy osiem godzin. Zaczęliśmy po godz. 15. Skończyliśmy po godz. 23.

Pacjentka była przytomna?
- Miała znieczulenie miejscowe. W tego typu operacji trzeba szukać ścięgien, które się zszywa. Pacjentka musiała ruszać palcami.

Kiedy było wiadomo, że się udało?
- Już po operacji było wiadomo, że funkcje ręki są zachowane. Ale zawsze można się po operacji spodziewać powikłań. Żeby nie utrzymywać unieruchomienia, pacjentka cały czas delikatnie ćwiczyła ruch palcami. Wydaje mi się, że przy takiej rozległości obrażeń, efekt, który ostatecznie osiągnęliśmy, jest dobry.

Lekarze czynią „cuda”
* Do jednego z takich przypadków doszło w sobotę tydzień temu (9 kwietnia). 17-latek został zaatakowany maczetą w Skawinie. Jeden z ciosów był na tyle silny, że dłoń została zgilotynowana. 17-latek trafił do szpitala dziecięcego w Prokocimiu. Stamtąd został przetransportowany do Ortopedyczno-Rehabilitacyjnego Szpitala Klinicznego im. Wiktora Wegi w Poznaniu. Tam lekarze przyszyli mu dłoń, ale na razie nie wiadomo jeszcze, czy ręka będzie w pełni sprawna.
* Bardzo głośna była historia operacji przeprowadzonej przez lekarkę Annę Chrapustę w Szpitalu Specjalistycznym im. L. Rydygiera w Krakowie. W listopadzie 2015 r. 24-latek stracił obie dłonie. Zostały odcięte na wysokości nadgarstków przez maszynę do cięcia blachy. Operacja trwała 10 godzin. Pacjent po operacji zaczął ruszać palcami. Dochodzi teraz do sprawności.
* „Wigilijnym cudem” nazwano operację, którą wykonano w grudniu 2013 r. Na Podhalu 56-latkowi piła tarczowa odcięła dłoń, która została zamrożona w śniegu. Następnie, razem z pacjentem została przetransportowana helikopterem do Szpitala im L. Rydygiera w Krakowie. Operacja trwała ponad 11 godzin. Też przeprowadziła ją lek. Anna Chrapusta. Również z powodzeniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska