Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

One zmieniły mi świat

Beata Igielska
Jeszcze rok temu Maria Materna mieszkała z trójką dzieci, zięciami i wnukiem. Dziś w komplecie zbierają się przy okazji rodzinnych spotkań. A te zdarzają się często. Maria Materna ma 48 lat. Pracuje jako pedagog szkolny w Zespole Edukacyjnym w Skwierzynie. Pasjonuje ją sztuka i projektowanie wnętrz.
Jeszcze rok temu Maria Materna mieszkała z trójką dzieci, zięciami i wnukiem. Dziś w komplecie zbierają się przy okazji rodzinnych spotkań. A te zdarzają się często. Maria Materna ma 48 lat. Pracuje jako pedagog szkolny w Zespole Edukacyjnym w Skwierzynie. Pasjonuje ją sztuka i projektowanie wnętrz. fot. Beata Igielska
Rozmowa z Marią Materną ze Skwierzyny, mamą dwóch córek i syna

- Czym jest dla pani macierzyństwo? - To wielka radość każdego dnia. Gdy na świecie pojawia się mały, rozkrzyczany człowiek, nagle ten świat się zmienia. Pierwszą córkę, Karolinę, urodziłam 24 lata temu, ale pamiętam tę chwilę, jakby zdarzyła się wczoraj.

- Bała się pani porodu? - Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie miałam czasu się przestraszyć. Karolina urodziła się kilka tygodni przed terminem, ale nie martwiłam się. Wolałam wyobrażać sobie, na kogo wyrośnie i do kogo jest podobna.

- A kogo przypominała? - Od pierwszego spojrzenia była podobna do męża. To było jak dar miłości ode mnie dla Krzysztofa.
- Mówi pani o samych przyjemnościach. Ale są przecież obawy i obowiązki… - Rzeczywiście, gdy zaszłam w ciążę z Oliwią, bałam się, że jej nie donoszę. Jestem z optymistką, więc myślałam o przyjemnościach. Najspokojniej przeżywałam narodziny i pierwsze lata trzeciego dziecka.

- Dlaczego? - Może dlatego, że Kacper to dziecko rozsądku. Z przerażeniem patrzyłam, jak dziewczynki szybko rosną. Bałam się pustego gniazda. Miałam 36 lat Ostatni dzwonek, by zostać mamą. Rok później Kacper był na świecie. Przyznam, że miałam do niego więcej cierpliwości niż do córek. Późne macierzyństwo ma swoje uroki. Jest się wtedy bardziej opanowaną i zdystansowaną do różnych problemów.

- Jak córki przyjęły brata? - Najpierw były wściekłe, potem zazdrosne. To normalne, bo miały po 13 i 12 lat. Potem była wojna o imię. Oliwia uparła się na Kacpra, na cześć dobrego duszka z kreskówki. Gdy zaproponowaliśmy z mężem Zygmunta, zrobiła awanturę. Ustąpiliśmy. Szybko oszalały na punkcie brata. Każda chciała go kąpać i przewijać, zabierały go na spacer, żeby pochwalić się koleżankom.

- Miała pani wtedy chwilę wytchnienia… - Nie zmęczyłam się przy Kacprze tak, jak przy córkach, bo urlop wychowawczy wziął mąż. Ze względu na pracę zawodową, było to dla nas lepsze wyjście. Krzysztof miał okazję przekonać się, co to znaczy zajmować się maluchem przez kilka godzin bez przerwy. Może dlatego moje chłopaki nadają zawsze ma tych samych falach. Myślę, że to wzmocniło też pod względem partnerskim moje małżeństwo.

- Nadąża pani za rozbrykanym nastolatkiem? - Kacper wymaga życia na wysokich obrotach, a to mobilizuje. Zamiast siedzieć w fotelu z gazetą, jeżdżę na rowerze, gram w piłkę. Nie pozwala mi się starzeć.

- Córki wciąż z wami mieszkają? - Powychodziły za mąż i się wyprowadziły, ale wciąż wpadają na dobre jedzonko i pogadać. Jakiś czas mieszkaliśmy z zięciami i wnukiem. Potem poszli na swoje, ale ja i tak gotowałam dla ośmiu, a nie trzech osób. Długo nie mogłam się przestawić z wielkich garów na małe rondle.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska