Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opłaca się zbierać grzyby. Można zarobić nawet 120 złotych

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
- Ja wybieram takie mechate miejsca - zdradza Sebastian Weber. - Tam kurki lubią siedzieć. I prawdziwki (fot. Paweł Janczaruk)
- Ja wybieram takie mechate miejsca - zdradza Sebastian Weber. - Tam kurki lubią siedzieć. I prawdziwki (fot. Paweł Janczaruk)
Pierwsza fala grzybiarzy pojawia się około południa. To ci, którzy do lasu wyszli bladym świtem. Żeby dotrzeć do „swoich” miejsc, wielu przemierzyło kilometry. Ale opłaca się. Bo dziennie można zarobić nawet 120 złotych.

- Za duży węborek wzięłam - kręci głową Zofia Grzelak z Borowca, pokazując wiadro w trzech czwartych zapełnione podgrzybkami. - Ładne, malutkie. Ale na prawdziwki szłam. Na darmo taki kawał.

 

Gdyby nie ten las...

 

Od kilku dni życie Borowca w gminie Siedlisko kręci się wokół punktu skupu. Jak opowiadają kolejni goście, wieś budzi się właśnie z trwającego miesiącami letargu. Wchodzi do gry. Bo i w jaki inny sposób emeryci, renciści ze steranym zdrowiem, młodzi bezrobotni i ci już bez prawa do zasiłku mogą poczuć, że są przy forsie?

- Miesiącami siedzimy zamknięci w chałupach i czekamy na listonosza, który grosz przyniesie - pan Marian stara się schować za plecami dziwną, plastikową, pękatą butelkę. - Bo tutaj życia nie ma. Tych, którzy pracują, na palcach ręki... No, raptem dwóch zliczę. Gdyby nie ten las...

Sebastian Weber też z grzybami do skupu przyszedł. Z kurkami.

- Ja wybieram takie mechate miejsca - zdradza. - Tam kurki lubią siedzieć. I prawdziwki. Wstyd przyznać, ale prawie wszystko, co zarobię na tych grzybach, na przepał idzie. Te przeklęte fajury. Resztę daję mamie na jedzenie. Przecież nie mogę jak ten darmozjad cały rok siedzieć.

 

Skup jest w niewielkiej stodole, w dawnej pegeerowskiej części Borowca. Czworak, dwa domy na krzyż i niewielki blok. Wspomnienie po PGR.

- Gdyby nie ten las, ludzie tutaj by przepadli - mówi Ewa Grabias, szefowa skupu. - Codziennie przychodzi do mnie ze 30, czasem i więcej osób. Wczoraj miałam do odstawienia 200 kilo grzybów.

Kobieta w słusznym wieku nie chce nam się zwierzać. Szybko zwija banknoty w dłoni. Wychodzi. Niepełnosprawny mąż, rencina, o której trudno nawet powiedzieć, że chuda. Dziennie dzięki grzybom wpada i 120 złotych. No jak można taki grosz wypuścić?

- Ale ludzie nie wiedzą, że to dziesięć, dwanaście godzin łażenia po lesie - opowiada kobieta. - Wieczorem, jak człowiek do wyrka się kładzie, to ani nóg, ani d... nie czuje. A jak oczy zamknie, to tylko te grzyby widzi. A jutro, jak tylko szaro się robi, trzeba za wiadro chwytać. Ale i tak Bóg dał, że w tym lesie żyjemy. Gdyby jego nie było...

 

Kurki się przejadły

 

W środę w Borowcu za kilogram borowików można było dostać 15 złotych. Podgrzybków mnóstwo, śliczne, malutkie... Po 6 złotych na kilo. Kurki po 8. Problem ze zbytem, odbiorcom się przejadły.

- Ludzie specjalnie urlopy biorą, żeby trochę dorobić - dodaje Grabias. - I zdziwicie się, ale też ci ze Śląska, Wrocławia siedzą w Radzyniu i Sławie i zbierają grzyby na sprzedaż. Na sposób się wzięli.

 

Na co idą pieniądze z grzybów? Co człowiek, to inna historia. Na buty i książki dla dzieciaków do szkoły. Dlatego uczniowie z okolicznych wsi mają przybory wówczas, gdy grzyby się wysypią.

Na opał...

- Pieniądze z lasu wracają do lasu - gorzko żartuje pan Marian.

Na lekarstwa, doktora, na gorzałkę i buty, na wesela i komunie.

- Właśnie czyszczę zeszyt - sklepowa z jedynego sklepu w Borowcu nie kryje zadowolenia. - Ludziom po 200, a nawet 500 złotych się uzbiera, a na kredyt tylko chleb i najpotrzebniejsze rzeczy daję. Szkoda tylko, że jak pieniądz wpada, to po zakupy do Siedliska jadą. A jak bieda, to u mnie proszą. Ale cóż, takie życie...

Dodaje, że przed południem sklep mogłaby zamknąć, ani żywego ducha. Wszyscy na grzybach. A później ruch.

Grabias opowiada o swoim ojcu w słusznym wieku, który nagle wskakuje na rower i mówi, że żyje. Cały rok na to czeka. O mężu sąsiadki, który ledwie nogami powłóczy, ale i tak do lasu się doczłapie i trochę grzybów przyniesie.

- Niech pan nazwiska nie pisze, ale ja w lesie pracuję - tłumaczy następny klient. - To przecież żal się nie schylić, nie podnieść, a pieniądz lepszy niż z robienia piłą.

 

U nas krótsze korzonki

 

Przed sklepem stoją dwa białe busy z wielkopolskimi numerami rejestracyjnymi. Oni też po grzyby, ale ani im w głowie iść do lasu.

- My tutaj skupujemy - mówi Daniel Machowina z okolicy Wronek. - Dla nas nie trzeba grzybów przebierać i wybierać, bierzemy wszystko po średniej cenie. Ale na razie musimy sprawdzić, czy w tej wsi będzie na całego busa lub dwa towaru. U nas też wysyp, ale nasze grzyby na takich długich nogach stoją. Te tutaj ładniejsze.

Grzyby trafiają na giełdę. Jeśli nie uda się sprzedać, idą na suszenie albo na śmietnik.

- To handel jak każdy inny, obciążony ryzykiem - dodaje mężczyzna z drugiego samochodu. - Jak dobry dzień, to i tysiąc złotych można zarobić. Gdy słabszy... Cóż, nie zawsze ma się szczęście.

Grzyby, które skupują, wędrują na Śląsk i do Łodzi. Te z oficjalnych skupów - głównie do Bawarii i Austrii. Zbieracze aż kręcą głowami, gdy słyszą, jaki kawał świata ich borowiki i czarne łebki przejadą. I dziękują losowi, że Niemcy i Austriacy zbyt leniwi są, żeby po lesie z kozikiem chodzić.

 

Gorzej już z polskimi miastowymi. Ich samochodami oblepione są wszystkie pobocza, parkingi. Niektórzy jeżdżą po lesie, jakby myśleli, że grzyby same będą do aut wskakiwać.

- To naprawdę niszczycielska stonka - przyznaje Grabias. - Tak często między sobą o tym rozmawiamy. Mówią, że my to wiocha, wieśniacy, a oni to miastowi. Ale pójdźcie zobaczyć, jak ta miejska kultura w lesie wygląda.

Miejską kulturę widać po styropianowych piknikowych tackach, plastikowych butelkach, puszkach. Niektórzy w Borowcu do lasu chodzą z workiem i koszykiem. Do koszyka grzyby, do worka puszki po piwie. I na złom. A już najgorzej, jak opowiada jedna ze zbieraczek, gdy taki jeden za drugim zacznie za tobą iść. Znaczy wierzy, że doprowadzisz ich do grzybnego lasu.

- Niedoczekanie! Przecież te nasze miejsca to tak jak konto w banku - śmieje się kobieta. - To co, ja mam im jeszcze grzyby w ręce wkładać? Niech też sobie pochodzą.

To takie know how. Bo miejscowi las znają i kochają. Nie ma niszczenia grzybni. Grzyba trzeba delikatnie wykręcić. Przecież tutaj wrócą, przecież będę chcieli jeszcze tutaj trochę grosza znaleźć.

 

Kochają deszcz

Obok przystanku autobusowego drugi punkt skupu, prowadzony przez panią Bronisławę. Właśnie płot maluje i grzybiarzy wygląda. Ale niezależnie od tego, czy ruch duży, czy nie i tak cieszy się z tych grzybów. Bo gdy las obrodzi, wieś budzi się, odżywa. Ludzie tacy jacyś radośniejsi chodzą.

- I po tym widać, czy rok jest dobry - podkreśla. - Grzybny.

Bo w Borowcu kochają deszcz. I jak noc jest ciepła. Bo wtedy to przez otwarte okna słychać, jak grzyby rosną.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska