Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Protasiewicz: - Poszaleliśmy na stokach

Marcin Łada 68 324 88 14 [email protected]
Piotr Protasiewicz jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich zawodników. Wychowanek Falubazu, do którego wrócił po latach jazdy w innych ekstraligowych ośrodkach. Kapitan drużyny, z którą od 2008 jest na podium, albo tuż obok.
Piotr Protasiewicz jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich zawodników. Wychowanek Falubazu, do którego wrócił po latach jazdy w innych ekstraligowych ośrodkach. Kapitan drużyny, z którą od 2008 jest na podium, albo tuż obok. Tomasz Gawałkiewicz
- Na stokach bardzo mało ludzi. Dlatego jeśli mieliśmy w programie narty to nie był piknik. Zjeżdżaliśmy i wjeżdżaliśmy ostro - Piotr Protasiewicz opowiada o obozie we Włoszech i walorach tygodniowego pobytu w Alpach.

- Kilka dni temu wrócił pan z obozu we Włoszech. Jak tam było do strony organizacyjnej i sportowej?
- O stronie sportowej trzeba rozmawiać z trenerem, bo to on ustalał harmonogram zajęć. To co było zaplanowane, zostało zrealizowane. Dwa treningi główne czyli narty biegowe i zjazdowe. Po południu raczej relaks i odnowa. Pogodę mieliśmy super, poza jednym dniem, kiedy mocno wiało i sypał śnieg. Pierwszy raz miałem okazję biegać na nartach na tak dużej wysokości. Szczególnie pierwsze treningi zrobiły na mnie wrażenie. Oczywiście nigdy nie będziemy zawodowymi biegaczami, ale to coś nowego dla organizmu. Przypuszczam, że przełoży się to na lepszą wydolność i samopoczucie.

- Miejscowość Maso Corto naprawdę jest taka urokliwa?
- Droga, która prowadzi do ośrodka, tam się kończy. To nie jest jakaś przelotówka. Wjazd blokuje szlaban i tylko rezydenci mogą się dostać na drugą stronę. Na stokach bardzo mało ludzi. Dlatego jeśli mieliśmy w programie narty to nie był piknik. Zjeżdżaliśmy i wjeżdżaliśmy ostro. Bardzo mi się to podobało. Mieszkaliśmy bardzo blisko gór, z tarasu czy okna można to było zobaczyć. Widoki rewelacyjne. Warunki w hotelu to sprawa drugorzędna. Mieliśmy też czas na integrację, bo było wiele okazji do rozmów. Choć wieczorami brakowało energii na dłuższe pogawędki czy spotkania, do tej 23.30 można było posiedzieć.

- Czy można jakoś porównać Włochy do Harrachova?
- Na pewno w Czechach nie biegamy i nie zjeżdżamy na nartach z lodowca na poziomie trzech tysięcy metrów. Trasy zupełnie inne, na innym pułapie. Hotel to kwestia umowna i najmniej ważna w tym przypadku. Chodzi przede wszystkim o warunki na trasach. W Polsce czy w Harrachovie trzeba długo czekać pod wyciągiem. Duży ruch, tłok i nie można szybko pojeździć. W Maso Corto było zupełnie inaczej. Można było poszaleć.

- Wspominał pan o luzie, jaki pojawił się podczas pobytu w Alpach. Czy można powiedzieć o pełnej psychicznej regeneracji?
- Wiadomo, że nie żyjemy tylko sportem. Jest wiele obowiązków, które nie są bezpośrednio związane z motorem, torem i przygotowaniem, a jednak są. Podczas tygodnia w górach człowiek był zupełnie wyłączony ze spotkań z partnerami czy kibicami. Były tylko góry, hotel, sala, narty. To pozwala, co bardzo ważne, odpocząć psychicznie. Czy poczułem się lepiej? Na pewno tak. Mimo ciężkich zajęć człowiek się "zresetował". Na tym etapie przygotowań to był bardzo ważny wyjazd. Następny będzie już na motocyklu crossowym, a kolejny na żużlowym. Sezon zbliża się bardzo szybko. Oczywiście, cały czas spotykamy się na zajęciach w sali. To wszystko idzie sprawdzonym schematem.

- Prezes Robert Dowhan mówił, że prowadził pan z Włochami ożywione dyskusje na temat kartingu. Czy oni faktycznie mają bzika na jego punkcie?
- Mistrz Włoch jest mistrzem świata. Jeżdżą tam absolutnie najlepsi. Dla 16-, 18-latków to rodzaj przedsionka do wyścigów samochodowych w jakiejkolwiek formule. Jeśli w Polsce mamy 10 torów, to tam jest ich 60, 70. Karting jest bardzo poważnie traktowany, a pogoń za sprzętem nabrała niespotykanych rozmiarów. Galopują przede wszystkim kwoty. Na tym poziomie są to już setki tysięcy złotych. Wiąże mnie z kartingiem jazda mojego syna, z którym odbieraliśmy w sobotę, na specjalnej gali, fajne nagrody za sezon 2013. Niby zabawa, ale coraz poważniejsza. Kosztuje dużo wyrzeczeń i uczy mego syna życia i właściwego podejścia do obowiązków. Ośmiolatek uczy się czytać telemetrie, dohamowania, poznaje budowę kartinga. Na razie tylko patrzy, ale szybciej się nauczy, niż jakby miał w to wszystko wpaść w wieku 20 lat. Na razie nie zakładamy wyników, bo trudno przewidzieć dalszą przyszłość, ale to wspaniała szkoła życia.
- Łączy pan przyjemne z pożytecznym i gra amatorsko w piłkę. Odpadliście z zielonogórskich rozgrywek o Puchar Zimy i co? Strój do szafy?
- Odpadliśmy, ale dwa razy w tygodniu spotykamy się całą drużyną na gierkach treningowych. We wtorek sala, a w czwartek, bez względu na pogodę, teren. Nie ma znaczenia czy jest minus dziesięć, czy leży śnieg, półtorej godziny gramy na dużym boisku. To rodzaj treningu wydolnościowego na świeżym powietrzu. Zamiast samemu biegać po lesie, zdecydowanie wolę za piłką. Zresztą ten rodzaj wysiłku jest bardzo podobny do tego na motorze. Nie tyle potrzeba półtorej godziny biegu, co trwających minutę, dwie zrywów. Prawie nic się nie zmieniło, choć brakuje nieco adrenaliny, bo nic nie zastąpi, nawet amatorskiego, meczu z realnym przeciwnikiem.

- Jak wyglądają pana przygotowania sprzętowe. Dużo nowości w warsztacie?
- Nic się nie zmieniło. Sprzęt jest w rękach moich mechaników, jeśli mówimy o nowych jednostkach. Mam najlepsze silniki z końcówki ubiegłego sezonu, bo jak już kiedyś wspominałem, kończyłem go na nowych. Spisywały się bardzo dobrze, przeszły remont i czekają. O wszelkich zmianach i nowinkach decydują moi mechanicy. Mamy ustalony plan pracy i to oni podejmują ostateczne decyzje. Jeśli zrobią dobrze, nie będę im skakał po głowie i męczył, tylko po prostu serwisował sprzęt. Jeśli nie będę zadowolony, silniki będą wracały z uwagą, że mają być szybkie.

- Dziękuję.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska