Można spodziewać się, że Piotr Protasiewicz dogoni najlepszego w historii polskiego żużlowca w przyszłym sezonie. 44-letni zielonogórzanin nie zamierza bowiem kończyć sportowej kariery, bo – po pierwsze, wciąż niczym młodzian, czuje się na siłach, a po drugie, cały czas zostawia w tyle wielu młodszych zawodników ekstraligi. Żużlowiec kilka lat temu podpisał z Falubazem długi kontrakt, który skończy się po sezonie 2020. – Nie wybieram się jeszcze na sportową emeryturę i zamierzam wywiązać się z umowy, którą zawarłem z zielonogórskim klubem – powiedział Piotr Protasiewicz.
Mecz nr 500 nie był udany dla kapitana Falubazu. Zawodnik nie zdobył wielu punktów, a jego drużyna przegrała z Betardem Spartą Wrocław. - Byłem pewny swojego sprzętu i formy, ale koledzy z Wrocławia zweryfikowali moje ruchy – stwierdził „Protas”. - Popełniłem duży błąd z moim teamem. Totalnie nie w tą stronę poszliśmy z ustawieniami motocykla, głupio mi się tłumaczyć, ale tak to wyszło. Mam nauczkę, wierzę, że to się nie powtórzy. Muszę być bardziej skupiony, skoncentrowany i czujny, jeśli chodzi o korekty sprzętu. A co do jubileuszu, to fajnie, że udało się dotrwać do 500 meczu. Kolejna setka już mi nie grozi. Owszem, było parę lat fajnego ścigania, ale nie myślę o tym. Skupiam się na kolejnych zawodach.
Im bliżej zawodów, tym większy paraliż
Jak było na samym początku przygody z ekstraligą? Piotr Protasiewicz był 17-letnim zawodnikiem Morawskiego Zielona Góra, kiedy nadszedł moment wejścia w dorosły żużel. 29 marca 1992 roku w składzie meczowym zielonogórskiej drużyny, inaugurującej sezon w Częstochowie, znalazł się trochę przypadkowo. - Dostałem szansę startu z powodu kontuzji któregoś z podstawowych juniorów [Tomasza Kruka – red.] – wspominał Piotr Protasiewicz. - Ja byłem w grupie młodzieżowców daleko oczekujących na swoją szansę. Przed wyjazdem do Częstochowy od rana miałem objawy podobne do tego, jak zje się coś niedobrego. Stres był wielki, im bliżej zawodów, tym większy paraliż. Moim marzeniem było dojechać cało i zdrowo do mety.
Udało się. Ba, zielonogórski młokos zdobył nawet pierwsze w ligowej karierze punkty. - Zdobyłem dwa punkty w dwóch wyścigach, ale nie oszukujmy się, te dwie jedynki wywalczyłem na „trupach”, czyli na pechu zawodników drużyny częstochowskiej – mówił „Protas”. - Ale wynik poszedł w świat, dwie jedynaczki, byłem szczęśliwy. Później niebiosa przyszły mi z pomocą, sypnęło śniegiem, mecz został przerwany, ale wynik był zaliczony. Ja już na szczęście nie musiałem po raz trzeci pokazywać się na torze, bo wcześniej nie byłem nawet w stanie jechać w kontakcie z zawodnikiem, który był przede mną. Z tyłu sobie jeździłem, ale dwukrotnie dotarłem do mety. Radość była wielka, a chrzest bolesny, jak to kiedyś w Falubazie bywało. Ale to było wielkie szczęście dla mnie. Nigdy nie zapomnę debiutu, wtedy dostałem informację, że skończyły się wyłącznie młodzieżówki i obijanie się. Że trzeba się ostro brać za siebie, bo widziałem jak dużo mi brakuje do najlepszych zawodników startujących w ekstraklasie.
OBEJRZYJ: Co mówił Piotr Protasiewicz po meczu ze Spartą Wrocław?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?