24-letnia Agnieszka Zdanowicz z trójką dzieci mieszka w 18-metrowym pokoiku w budynku socjalnym w Sulęcinie. Wokół wilgoć, na ścianach grzyb, a myć się trzeba we wspólnej, obskurnej łazience. Jednak zanim pani Agnieszka tutaj zamieszkała, także nie było jej lekko.
Piekło, nie życie
Jeszcze trzy lata temu pani Agnieszka mieszkała z dziećmi i ojcem przy ul. Lipowej. Według niej to było piekło, nie życie. - Kiedy mój ojciec był trzeźwy, zachowywał się nienagannie. Lecz kiedy się napił, jakby diabeł w niego wstępował - opowiada nam pani Agnieszka. Mówi o wielu awanturach, m.in. o jednej sprzed trzech lat. - Kiedy wezwałam policję, ojciec uciekł, ale chwilę potem wrócił z siekierą - twierdzi Agnieszka Zdanowicz.
Według niej ojciec wpadł w szał. - Porąbał wszystkie meble, kuchnię, zlewozmywaki, a nawet ściany. Szczęście, że nam się nic nie stało - sulęcinianka jeszcze dziś kręci głową. Po tym zdarzeniu schroniła się u rodziny w Międzyrzeczu.
- Nie mogłam tam jednak mieszkać wiecznie, więc załatwiłam sobie miejsce w ośrodku interwencji kryzysowej przy Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Sulęcinie - dodaje. Tutaj także mogła przebywać jedynie określony czas, dlatego wystąpiła do gminy o przydział lokalu socjalnego.
Z deszczu pod rynnę?
Prośba pani Agnieszki została rozpatrzona pozytywnie. Jednak kiedy wraz z dziećmi zamieszkała w budynku socjalnym przy ul. Witosa, przeżyła grozę. - Okazało się, że tuż nade mną mieszka mój ojciec, i to już od roku - mówi pani Agnieszka. Podkreśla, że wyzwiska i nieprzyjemne uwagi ze strony ojca są na porządku dziennym. - Tak przecież nie da się mieszkać. Wpadłam z deszczu pod rynnę - mówi pani Agnieszka.
Tym zarzutom zaprzecza jej ojciec (nie chciał nazwiska w gazecie). - Ja miałbym szykanować córkę i wnuki? To bzdury! - mówi mężczyzna. Podkreśla, że jeszcze na Wielkanoc dzielił się ze swoimi bliskimi jajkiem. - A wcześniej pożyczałem Agnieszce mąkę i odkurzacz. Nie mówiąc o tym, że wyremontowałem jej pokój - dodał.
Ojciec pani Agnieszki przyznaje, że trzy lata temu porąbał siekierą mieszkanie przy ul. Lipowej. - Nikogo wtedy w domu nie było, a zrobiłem to ze wściekłości, bo córka chciała mnie wyrzucić za drzwi - twierdzi.
Zastępca burmistrza Sulęcina Zbigniew Gruca zna sprawę. - Ta pani kilkanaście miesięcy przebywała w ośrodku interwencji kryzysowej. Zgodnie z prawem nie mogła tam zostać na stałe, gmina przydzieliła jej więc lokum przy ul. Witosa. Innych wolnych nie było - podkreśla.
Wiceburmistrz dodaje: - Jeśli tylko zwolni się miejsce w lokalu socjalnym w innej części gminy, będziemy się starać rozdzielić ojca z córką.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?