Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rybaki dostały pomoc z krainy tulipanów

Michał Szczęch, 68 324 88 34
Uczniowie, pracownicy i mieszkańcy z Rybaków dziękują panom o niebieskich sercach za pomoc. Gdyby nie ona, być może nie byłoby dziś szkoły w Rybakach.
Uczniowie, pracownicy i mieszkańcy z Rybaków dziękują panom o niebieskich sercach za pomoc. Gdyby nie ona, być może nie byłoby dziś szkoły w Rybakach. Michał Szczęch
Pomoc do Rybaków w gminie Maszewo przyjechała tirami. Dorota Bąkowska sądzi jednak, że pomoc ta mogła przyjść również z nieba. Gdyby nie niebieskie serca z krainy tulipanów, szkoła w Rybakach mogłaby dziś nie istnieć.

- W styczniu 2009 r. umarła moja mama. Była dyrektorem szkoły w Rybakach. - opowiada Dorota Bąkowska. - W sierpniu przyjechała pewna pani, zrobiła zdjęcia szkoły i tak się wszystko zaczęło. Mama musiała wcześniej coś w tym niebie zadziałać.

Zobacz nasz serwis z wiadomościami wideo

Historia trochę jak z bajki

Pewna pani, o której wspomina Dorota, okazała się Polką spod Cybinki. Dawno temu wyszła za mąż za pana o niebieskim sercu i wyjechała do krainy tulipanów, w której nie ma brzydkich szkół. Tam burzy się stare szkoły, żeby budować nowe.

- Ta pani wracała z wczasów w Chorwacji. Do Rybaków wpadła przejazdem. Jej dzieci były w szoku, że szkoła może wyglądać tak źle. Nasza w Rybakach była rzeczywiście okropna - Dorota pamięta przede wszystkim przeciekający dach. - Gdy lał deszcz, nauczyciel musiał myśleć, jak dzieci usadzić, żeby nie kapało im na głowy! Ta pani zrobiła zdjęcia, wspomniała coś o pomocy i pojechała. Zdążyłam tylko zapytać, skąd się dowiedziała o Rybakach. A ona, że od Andrzeja Bukowieckiego. Pan Bukowiecki mieszka w Cybince. Kiedyś uczył w Rybakach m. in. polskiego, fizyki.

Od sierpniowej wizyty minęły miesiące. Dorota nie pamiętała już o pani z krainy tulipanów, gdy w grudniu 2010 r. zadzwonił telefon, że do Rybaków jedzie tir wypełniony darami. - Szok! - Dorota otworzyła szeroko oczy. - Naprędce skrzyknęłam ludzi do rozładunku. Szkolną woźną wysłaliśmy na krzyżówkę w Maszewie, żeby tir pokierowała do wsi. Całe szczęście, że kierowca mówił po polsku. Można się było dogadać.

W tirze mieszkańcy Rybaków znaleźli żywność, ubrania, zabawki. Między Bożym Narodzeniem a sylwestrem grupa rodziców zebrała się w szkole i z darów zrobili paczki. Ubrało się wtedy pół wsi.
Dary do Rybaków przysłali panowie o niebieskich sercach (tak mówi się o grupie policjantów), wśród których był mąż Polki z Cybinki, tej, która robiła zdjęcia. Osiem lat wcześniej panowie wpadli na pomysł, że będą pomagać potrzebującym. Wsiedli na rowery i zbierali pieniądze, przemierzając krainę tulipanów, czyli swoją ojczyznę - Holandię.

Zobacz też: Nowe oferty pracy z woj. lubuskiego. Sprawdź!

Tu szkoła jest najważniejsza

- Bez szkoły nie ma życia na wsi - uważa Dorota. Wie, co mówi, jest przecież wicedyrektorką szkoły w Maszewie, której podstawówka w Rybakach jest filią.

W Rybakach wiele razy próbowano szkołę zlikwidować, pierwszy raz pod koniec lat 70. Przyjechali wtedy panowie z inspektoratu, jeden nazywał się Łoś, drugi Zając. Gdy powiedzieli, że szkoły w Rybakach nie będzie, rodzice postawili weto. Później niemal co roku dochodziło do próby likwidacji i za każdym razem wieś stawiała opór. - Myśmy tę szkołę budowali dla swoich dzieci i wnuków! - krzyczeli rodzice. Krzyczała tak chociażby Henryka Korczak, która nigdy nie pozwoliłaby na zamknięcie szkoły w Rybakach, bo ona do podstawówki w sąsiedniej wsi chodziła piechotą, czego dziś nie życzyłaby żadnemu dziecku. - Chodziłam dwa kilometry w jedną stronę z Rybaków do Maszewa. Gdy przyjechaliśmy tu po wojnie, w 1946 roku, we wsi brakowało nawet rowerów. Co dopiero mówić o samochodzie.

Lekcje w Rybakach ruszyły dopiero w 1954 r. Załapała się na nie Marianna Bąba. - Wcześniej kilka klas zrobiłam w Maszewie. Zaraz po wojnie klasy w szkołach były łączone, dlatego w czwartej w Maszewie było nas ze czterdziestu - wspomina pani Bąba. - Taki pokój żeśmy mieli, bez ogrzewania, tylko z piecem kaflowym. Zimą wchodziliśmy na ławki i tak się do tego pieca tuliliśmy, że w końcu się zawalił.

Co prawda w Rybakach lepszego niż w Maszewie ogrzewania nie było. Dopiero u progu lat 90. zrobili centralne. Ale, zdaniem pani Bąby, to wcale nie takie istotne. - Szkoła we wsi jest ważna, bo jest jak dom kultury - twierdzi.

Zobacz też: Będziemy płacić nowymi banknotami. Zobacz, co się zmieni

Podstawówka pękała w szwach

- To było tylko kilka izb. W ich miejscu jest dzisiaj zerówka, gabinet fizyczny i pokój nauczycielski - opowiada Zdzisława Partocka, przez 36 lat nauczycielka w Rybakach, do roku 1997. - Przyjechałam odważnie na Zachód w 1961 z Konina. Miałam pokoik przy klasach. Ciasno było.

Gdy w Rybakach zamieszkali rodzie Doroty, ojciec jej Wacław Rodkiewicz postanowił szkołę rozbudować. - Tato miał już doświadczenie w rozbudowywaniu szkół, robił to bodajże w Jaromirowicach, w Sękowicach. A warunki w Rybakach nie były ciekawe. Szkoła była w dużym pokoju, w którym mieszka teraz moja siostra. Mieściła się też w starym budynku, wybudowanym jeszcze przez Niemców.

Sołtysem był wtedy Piotr Hajdamacha, ojciec Henryki Korczak, zaś przewodniczącym gromadzkiej rady Julian Taraska, ojciec Zdzisława Taraski, od lat 90. konserwatora szkoły. Był też Józef Rakociński, przewodniczący rady rodziców i Bolesław Urbaniak, który po latach zastąpił na stanowisku Taraskę.

Panowie lubili się spotykać. - Wyremontujemy szkołę! - rzekli. Z planowanego remontu wyszedł plac budowy. - To były lata 60. Żeby zmniejszyć koszty inwestycji, zatrudniono tylko głównych fachowców - wspomina konserwator Zdzisław Taraska. - Natomiast cała siła robocza to byli mieszkańcy wsi. Odeszli od żniw, żeby budować szkołę.
Henryka Korczak czyściła okna i drzwi po budowie. - Cegły zwoziliśmy z całej okolicy - wspomina.

Z pomocą przyjechali żołnierze z Krosna. Dwa lata przed rozbudową trysnęła w Rybakach ropa. Zbudowano kopalnię. Pracownicy kopalni też pomagali.
I tak właśnie, dzięki mieszkańcom, stanęła szkoła w Rybakach. Kosztowała 1,2 mln zł. Oszacowano, że 800 tys. zł z tej kwoty wypracowali ludzie.

Gdy w latach 90. powstały gimnazja, liczbę uczniów w Rybakach ograniczono. To wtedy szkoła poszła w największe zapomnienie. Skończyły się inwestycje. Z dachu zrobiło się sito, do tego nieszczelne okna, nieestetyczne sale, stare ławki... Dorota ma pewność, że gdyby nie pomoc panów o niebieskich sercach, prędzej czy później, ale sanepid zamknąłby podstawówkę.

Euro na dach z blachy

W wakacje roku 2011 Natalia Skrzydlak - szkolna sekretarka - odebrała telefon. Zna angielski. Zrozumiała, że w Holandii dla szkoły w Rybakach zebrano jakieś pieniądze. - Jakie pieniądze?! - Dorota zrobiła wielkie oczy.

Spotkanie z panami o niebieskich sercach wyznaczono na październik. Dorota po francusku, po rosyjsku co nieco mówi, ale nie po angielsku. Dyrektor szkoły Zbigniew Pawella mówi zaś po rosyjsku i po niemiecku. Za tłumaczkę robiła więc sekretarka. Pomogła anglistka Katarzyna Kędzierska-Orzeszko. Goście przywieźli dary i zapewnienie, że przyślą do Rybaków... 19 tys. euro!

- Te pieniądze to był przełomowy moment - twierdzi dziś dyrektor Pawella. - Uratowały szkołę w Rybakach. Jak podałem kwotę wójtowi, to aż nabrał chęci do remontu. Powiedziałem, że za te pieniądze zrobimy dach, a wójt obiecał, że dołoży. I dołożył. Później gmina dała jeszcze na okna.

- Tej szansy nie mogliśmy zaprzepaścić - komentuje wójt Dariusz Jarociński. Co prawda, planował remont szkoły w Rybakach już wcześniej, ale brakowało pieniędzy, bo budżet zjadała kanalizacja. Gdy jednak panowie o niebieskich sercach sypnęli górą euro, rada gminy znalazła 60 tys. zł oszczędności. - Miałem dość tych zacieków - kontynuuje wójt. - Dawaliśmy na malowanie klas, spadł deszcz i robił się zaciek. Postawiłem warunek, że dach tak, ale tylko z blachy, żeby to w końcu uszczelnić.

W podstawówce ruszyły remonty. Panowie o niebieskich sercach zbierali kolejne pieniądze i wysyłali je do potrzebujących, m. in. Rybakom. W sumie do miejscowej szkoły wysłali 120 tys. zł. Wyposażono za to kilka sal. Powstało też nowoczesne zaplecze kuchenne. Tiry do wsi przyjeżdżały jeszcze kilkakrotnie. Tradycyjnie z zabawkami, żywnością, ubraniami. - Raz przywieźli firmowe buty sportowe, które rozdzieliłam. Brałam ucznia, sprawdzałam, czy pasuje i do domu wracał w nowych adidasach - opowiada Dorota. - A maskotek było tyle, że wystawiliśmy je pewnego dnia przed szkołę i brać mógł każdy, kto chciał.

Raz przyjechały do wsi organy, takie kościelne. W szkole brzmiały fatalnie, bo kiepska akustyka. Organy trafiły więc do miejscowego kościoła, zaś rada parafialna odwdzięczyła się nowym keyboardem.

Tir wypełniony żywnością przyjechał też przed Bożym Narodzeniem 2011. Wszystkie dzieci dostały wtedy paczki dla swoich rodzin. Były słodycze, zupy, kakao. Było też mnóstwo pieczarek. Część poszła na zupę, którą wieś ugotowała z okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

- To nie koniec pomocy z Holandii - podkreśla dyrektor Pawella. Holenderscy policjanci, którzy założyli Niebieską Fundację, wciąż jeżdżą rowerami i zbierają pieniądze. - Chcą teraz dożywiać dzieci z Rybaków! - cieszy się Dorota.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska