Pani Krystyna z Kostrzyna jeszcze dwa lata temu pracowała w jednym z tutejszych spożywczaków. - Zarabiałam tam grosze, w dodatku nie płacili na czas... co było robić? Zaczęłam rozglądać się za robotą u sąsiadów - opowiada. Znalazła ją dość szybko - w jednej z wysyłkowych firm, gdzie pakuje towar dla klientów. - Niemcy wciąż szukają rąk do pracy. Po mieście ogłoszenia wieszają. Kolega znał niemiecki, zadzwoniłam i od razu mnie zaprosili - opowiada kostrzynianka, która dołączyła do kilkuosobowej grupy.
Wszyscy tu mieli samochody, więc każdego dnia prowadził ktoś inny. - Zmienialiśmy się, bo to w końcu 130 km w jedną stronę. Ale słyszałam o takich, co jeżdżą nawet 170 km do pracy - kiwa głową kobieta. Hal, w których pracują Polacy, wokół Berlina jest bardzo dużo. Najgorzej jest zimą. Trzeba wstać o 3.00, żeby na 6.00 zdążyć do pracy. Potem osiem, a czasem nawet dwanaście godzin przy pudłach. - Niby są przerwy, ale jeśli ktoś chce zapalić, to już mu nie starcza czasu na jedzenie - śmieje się pani Krystyna. Czasem jest tak, że po paru tygodniach pracy następuje kilkunastodniowa przerwa. Bo nie ma co pakować. Nie jest to jednak nic przyjemnego, bo wolne dni, zgodnie z umową, trzeba potem odpracować. Niestety, często w weekendy
Pan Paweł ze Słubic nie owija w bawełnę. - Płacili dość kiepsko. Bo co to jest na niemieckie warunki 600 euro na rękę? Dlatego zawsze podczas pakowania udawało mi się coś podwędzić. O, widzi pan na przykład ten zegarek? A moja dziewczyna jak się ucieszyła ze spódniczki Hugo Bossa! Dzieci kolegi aż piszczały z radości, bo tatuś przyniósł z pracy fajne zabawki... Teraz niby wprowadzili jakieś zabezpieczenia, ale co to dla Polaka - uśmiecha się. Słubiczanin dodaje z dumą, że on przynajmniej chciał coś zarobić. Bo pracował z chłopakami z Gorzowa, którzy zatrudnili się tylko po to, by "jumać” w zakładzie. - Czasami to oni mieli z tego drugą, albo nawet trzecią pensję - mówi. Rzadko kiedy udało się kogoś złapać, a jeśli już, to delikwent dostawał czasowy zakaz wjazdu do Niemiec. A potem wracał. I znowu kradł.
Co najbardziej denerwuje panią Krysię w pracy u Niemca? - Moi... rodacy. Nie od dziś wiadomo, że Polak Polakowi wilkiem... kablują, intrygują, zazdroszczą... Są też dziewczyny, które prześpią się z kierownikiem i wtedy "rządzą” na hali. Takie są najgorsze - twierdzi kostrzynianka, która "wyciąga” miesięcznie ok. 500 euro. Według niej rasizm w pracy nie występuje. - Co najwyżej raz po raz któryś Niemiec mruknie, że zabieramy im pracę. Ale to wszystko - zapewnia.
Według mieszkańców Kostrzyna w mieście nie ma praktycznie wolnych miejsc w kwaterach prywatnych. - Ludzie przyjeżdżają z najdalszych zakątków województwa, wynajmują u nas pokoje i jadą pakować buty - mówi pan Tomasz z ul. Wyszyńskiego.
Maria Masztalerz kostrzyńskiej filii Powiatowego Urzędu Pracy w Gorzowie Wlkp. słyszała o masowych wyjazdach kostrzynian do pracy w Niemczech, jednak liczba 2 tys. osób wydaje się jej przesadzona. - Nie prowadzimy takich statystyk, podobnie jak pośrednictwa pracy z firmami zza Odry - informuje urzędniczka. Przyznaje jednak, że widzi przez okno (Urząd Pracy mieści się niedaleko przejścia granicznego) parking, na którym codziennie stoi kilkadziesiąt aut z obcymi rejestracjami. - Zgadza się. Ludzie przyjeżdżają z daleka, zostawiają tu swoje pojazdy, a potem jednym czy dwoma busami jadą do pracy - wyjaśnia pan Paweł..
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?