Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spanikowałem

RENATA WCISŁO (68) 324 88 77 [email protected]
Od maja Stankiewiczowie zamiast drzwi wejściowych mają kotarę. - Z własnych pieniędzy drzwi nie naprawimy. To policjanci je zniszczyli - mówi Wojciech Stankiewicz. W ubiegły piątek straty oszacowało PZU. Będzie odszkodowanie.
Od maja Stankiewiczowie zamiast drzwi wejściowych mają kotarę. - Z własnych pieniędzy drzwi nie naprawimy. To policjanci je zniszczyli - mówi Wojciech Stankiewicz. W ubiegły piątek straty oszacowało PZU. Będzie odszkodowanie. Katarzyna Chądzyńska
Było jak w sensacyjnym filmie: pistolet, gaz, pościg, radiowozy. Pogoń przez podwórka za... chorym na serce 65-latkiem. I tak uciekł. - Policjanci widowisko we wsi urządzili - twierdzi sołtys podnowosolskiej Modrzycy Elżbieta Wojcieszak.

Modrzyca - niewielka wieś, spokój tu zwykle, żadnych afer, sensacji. Jedna heca była, 22 maja. Za 65-latkiem dwóch młodych policjantów ganiało po podwórkach. - Do tej pory ludzie się z tego śmieją - twierdzi sołtys.
Nie do śmiechu Wojciechowi Stankiewiczowi. Za to, że uciekał, odpowie prawdopodobnie przed sądem.

Spanikowałem

Dochodziła 20.30 w sobotę. Stankiewicz posprzątał przystanek autobusowy, wsiadł na rower i ruszył w stronę domu. Jeszcze zatrzymał się przed sklepem. Po dwóch minutach do spożywczego wszedł policjant. Zapytał Stankiewicza o nazwisko. Prosił, żeby z nim wyszedł.
- Powiedziałem jak się nazywam, ale nie wyszedłem. Nie widziałem potrzeby - mówi mężczyzna. Policjant poszedł po kolegę. Wrócili razem, jeden z pałą w ręku.
- Zapytali, czy wyjdę, ja nadal nie chciałem - opowiada Stankiewicz. - Jeden policjant powiedział, że w Unii Europejskiej oni mogą wszystko. Wtedy wyszedłem. Ale pomyślałem: skoro oni mogą wszystko, to ja mogę uciekać. Spanikowałem. Zszedłem ze dwa schodki i w długą. Rower został.
Zanim policjanci ruszyli samochodem, on był już z 50 m dalej. Na zakręcie obejrzał się, radiowóz przejeżdżał obok jego podwórka.
Biegnącego Stankiewicza i jadący za nim radiowóz widziała z kuchennego okna sołtys wsi, Elżbieta Wojcieszak: - Myślałam, że coś niedobrego dzieje się u syna Stankiewicza, bo biegł w stronę jego domu.
- Uciekałem do syna. Zatrzymałem się na jego podwórku, przed małym fiatem. Obok był pieniek z siekierą. Zaraz stanął przede mną policjant - relacjonuje Stankiewicz. - Po nim wyskoczył drugi, z pistoletem, i krzyknął, żebym zostawił siekierę. Ale ja jej nie ruszyłem!
Słowa "zostaw siekierę" słyszała synowa, Ewa Stankiewicz. Wybiegła z domu i do policjantów: - Co się dzieje?
Nie powiedzieli.

Na co pistolet?

Nadbiegła Iwona, córka W. Stankiewicza. Też pytała policjantów, w czym rzecz. Nie dostała odpowiedzi. Widziała tylko, jak jeden z nich wyrywa z pieńka siekierę i odrzuca na bok.
- Na co pistolet? - zapytała funkcjonariuszy. Teraz wspomina: - Powiedzieli, że najpierw będą strzelać w górę, potem w nogi. Zasłoniłam ojca swoim ciałem i kazałam w siebie celować.
Nadeszła żona Stankiewicza, Krystyna. Jej też policjanci nie powiedzieli, o co chodzi. - Skoro o nic, to wzięłam męża za rękę i prowadzę do domu. Ale wyrwał się i pognał do przodu. Policjant mnie popchnął i za mężem - płacze Stankiewiczowa.
- Wpadłem do domu, drzwi na zasuwkę zamknąłem - dopowiada starszy mężczyzna. - Policjant je wyłamał. Zaczął gazem pryskać.
- Przybiegłam, mówię do policjanta, żeby przestał pryskać, bo dzieci mam chore. Odepchnęłam mu rękę. Wyszliśmy z domu na drogę, bo tak śmierdziało gazem. Powiedziałam, żeby wezwać drugi radiowóz - dodaje córka Iwona.

Jak do mordercy

Wtedy przyszła sołtys (co się działo wcześniej, obserwowała z tarasu): - Pytam policjantów, co jest, bo mam wrażenie, że złodzieja, bandytę ostatniego gonili. Odeszli na bok, jakby się namawiali, co mają powiedzieć. Przybiegł syn Stankiewicza, Dariusz. Mówi do nich: co wyście narobili?! A ten wyższy policjant: zamknij się, buraku. Ja do niego: i pan jest stróżem prawa? - opowiada pani sołtys.
Wreszcie powiedzieli jej, że podejrzewają Stankiewicza o jazdę po pijanemu rowerem. - Jakby był taki pijany, to by wam nie uciekł - stwierdziła.
- Zapytałam jeszcze o pistolet. Usłyszałam, że Stankiewicz brał siekierę. Potem się poprawili, że raczej bali się, że Stankiewicz ją weźmie - przypomina sobie. - Cyrk sobie urządzili za nasze pieniądze.
Nadjechał drugi radiowóz. Gdy ludzie zobaczyli trzeci, zaczęli się śmiać. - Bo jak do mordercy jechali - tłumaczy sołtys.
Jeszcze przyjechał kamerzysta, bo córka Stankiewicza powiedziała policjantom, że ich nie puści, jak nie naprawią wyłamanych drzwi. Zostały sfilmowane, siekierka też. Syn ponoć prosił o zdjęcie z niej odcisków palców, żeby sprawdzić, czy tata dotykał trzonka. Policjant odpowiedział podobno, że nie potrzeba.
W. Stankiewicza i tak nie udało im się zatrzymać. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wybiegł z domu i uciekł w las. Siedział tam do wieczora.
Na komendę trafiły jego córka i synowa. Były przesłuchiwane do późnej nocy.
Stankiewiczowie napisali skargę na policjantów do powiatowego komendanta w Nowej Soli. - A ja poszłam do jego zastępcy - mówi E. Wojcieszak. - Powiedziałam, co myślę. Że z niczego zrobili widowisko.

Musieli go ścigać

wylegitymować mężczyznę. Widzieli, że jechał na rowerze zygzakiem. Na posesji szarpał siekierę, ale jej nie wyrwał. A gdyby mu się udało? Dlatego funkcjonariusze mieli prawo wyciągnąć pistolet. Słowa "rzuć siekierę" słyszała nawet synowa. Nie mogły być wypowiedziane bez podstawy.
Ale dodaje też: - Jest mi przykro, że sytuacja tak się rozwinęła. Rozumiem zachowanie rodziny, która nie wiedziała przecież, o co poszło.
Szydzik analizował akta policyjne i stwierdził, że interwencja była słuszna. Policjanci podejrzewali przecież, że Stankiewicz popełnił przestępstwo. W dodatku nie chciał podać swoich danych, a uciekając, utwierdził ich w przekonaniu, że coś jest nie tak.
- Gdyby nie ruszyli w pościg, mógłbym ukarać ich za niedopełnienie obowiązków - twierdzi Szydzik. Choć przyznaje, że policjantom zabrakło profesjonalizmu. Mogli już w sklepie zatrzymać mężczyznę. Nie byłoby późniejszego zamieszania. A jeśli używali wulgarnych słów, zastanowi się nad tego konsekwencjami.
Policja postawiła 65-latkowi zarzuty: za ucieczkę, za rzekome złapanie siekiery. On, jego żona i córka odpowiedzą też za utrudnianie wykonywania czynności policyjnych.
Sprawa Stankiewicza trafiła już do prokuratury. Rodzina mówi, że nie odpuści, będzie się sądzić. Mają już adwokata.
- Niech sąd rozstrzygnie - mówi zastępca komendanta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska