Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ta wojna nas wzmocni

Zbigniew Borek
fot. Kazimierz Ligocki
Rozmowa z Radkiem Sikorskim, do niedawna ministrem obrony narodowej, autorem książki o wojnie w Afganistanie.

- Gdzie pan tych naszych chłopaków wysłał? Nie szkoda ich panu? - Gdyby było łatwo, wysłalibyśmy Armię Zbawienia, a nie polską.

- Ale co ma Polska do dalekiego Afganistanu? - W pewnym sensie spłaca swój dług.

- Jaki? - W Afganistanie w latach 80. było 115 tys. żołnierzy radzieckich, a na jednego za granicą zawsze przypada dwóch - trzech w kraju: szykujących się na ekspedycję i dbających o logistykę. Gdyby nie zaangażowanie w Afganistanie, Sowieci mogli się krwawo rozprawić z opozycją Solidarności w Polsce. Tamta wojna kosztowała ich 100 mld dolarów - a cena baryłki ropy wynosiła wtedy 10 dolarów, nie jak dziś 50. To był gwoźdź do trumny imperium zła, które trzymało w niewoli też nasz kraj.
- Myśmy też nieraz przelewali krew ,,za wolność waszą i naszą'', ale i tak wielu Polaków zastanawia się, co my będziemy mieli z tej NATO-owskiej wojny. - A gdyby wróg zaatakował Polskę, to pan by chciał, żeby Amerykanie czy Kanadyjczycy zastanawiali się, co oni z tego będą mieli, czy też żeby nas bronili?

- Chciałbym wsparcia, pewnie. Szkopuł w tym, że traktat NATO nie gwarantuje nam pomocy wojskowej, tylko podjęcie nieokreślonych ,,stosownych działań''. - I dlatego musimy tworzyć na terenie Polski taką infrastrukturę wojskową, której sojusz będzie bronił jak własnej. To z kolei wymaga argumentów w postaci m.in. pełnego zaangażowania w misje wojskowe sojuszu.

- Czy aby nie jesteśmy w tym zbyt gorliwi? - Przystępujemy do tej misji jako ostatni w sojuszu. Do zeszłego roku w Afganistanie mieliśmy tylko ponad 100 żołnierzy, tyle co Łotwa i Luksemburg. To ma zresztą swoje konsekwencje: jak się przychodzi ostatnim, dostaje się najgorsze miejsca. Nasi żołnierze trafili do południowych prowincji, na pierwszą linię.

- I dla wielu Afgańczyków są niczym okupant radziecki z lat 80.? - Różnice są kolosalne. My marzymy, by się stamtąd po wypełnieniu zadania wycofać, Sowieci mieli zgoła inne cele, dla nich to miał być korytarz do Zatoki Perskiej. Oni walczyli z całym narodem, w ciągu pierwszych kilkunastu miesięcy wojny zabili 200 tys. ludzi, ogółem zginęło w niej 1 mln obywateli. Wspierana sowieckimi bagnetami afgańska partia komunistyczna miała 5 tys. członków na 20 mln obywateli. A NATO pomaga demokratycznie wybranemu rządowi zwalczyć bojówki. Talibów popiera 5 proc. Afgańczyków, 20 proc. prezydenta Karzaja, reszta jest niezdecydowana. Wynik może nierewelacyjny, ale dowodzi, że nie jesteśmy postrzegani jak okupanci.

- Chce pan powiedzieć, że obce wojska rozwiążą problemy Afganistanu? - Nie, oczywiście. Pilnie trzeba pomóc rolnikom afgańskim, mogłaby to zrobić np. Unia Europejska, wprowadzając urzędowy skup narkotyków dla potrzeb przemysłowych, jak USA w latach 70. w Turcji. Taka forma legalizacji handlu narkotykami pozwoliłaby przeciąć powiązania narkobiznesu z bojówkami i odciąć je od gotówki.

- Wciąż jednak NATO musi się liczyć z porażką militarną, bo - jak pan napisał w swojej książce "Prochy świętych..." - Afganistan łatwiej zdobyć niż utrzymać. W opinii wielu analityków byłby to początek końca całego NATO. - To prawda, sukces operacji nie jest gwarantowany, a od jej wyniku zależy przyszłość sojuszu. Połowa siły NATO polega na przekonaniu przeciwników, że jak sojusz idzie na wojnę, to ją wygrywa. Wiarygodność paktu to nasz żywotny narodowy interes.

- Czy to przemówi do matek czy żon, które stracą w Afganistanie syna lub męża? - Bez demagogii proszę. Każde życie jest bezcenne i każda matka płacze po śmierci dziecka, ale do Afganistanu jadą tylko ochotnicy, a poza tym to ich zawód, za to im płacimy. Jako szef MON-u zwiększyłem dodatek wojenny o 400 proc., różnicując go w zależności od zagrożenia misji. Bądźmy dorośli: na wojnie były, są i będą ofiary, a ta misja jest dla NATO wyjątkowo ważna, bo wynika też z naszych obowiązków wobec sojuszu.

- Inaczej niż nasza obecność w Iraku, która była ,,jedynie'' gestem wobec Stanów Zjednoczonych. Tylko co 900 naszych żołnierzy robi jeszcze w Iraku? - Polskie wojsko - inaczej niż amerykańskie - osiągnęło tam już sukces: wyszkoliliśmy Irakijczyków, w naszej strefie jest stosunkowo bezpiecznie. Chciałem więc, żebyśmy wycofali się do połowy tego roku i zaangażowali wszystkie siły w Afganistanie. Taki pogląd głosił na początku kadencji pan prezydent, ale zmienił jednak zdanie.

- A czy panu wiadomo coś o ekonomicznych korzyściach z interwencji w Iraku? Cztery lata temu, kiedy wysyłaliśmy tam żołnierzy, wiele się o tym mówiło. - Ja tego nie negocjowałem i moim zdaniem można było uzyskać więcej, a nie zrzędzić, gdy się już dobiło targu. Pewne korzyści jednak są, np. Bumar zyskał kontrakt na 400 mln dolarów, powstało 1 tys. miejsc pracy. Rząd SLD wybrał niestety na miejsce naszej dyslokacji najbiedniejsze rejony Iraku, gdzie nie ma ropy ani innych bogactw. Nawet jednak tam jest pole do popisu dla polskich firm, tylko że one zbyt słabo zabiegają o kontrakty.

- Dzięki Irakowi nie wzrósł też prestiż Polski. Do propozycji w sprawie tarczy antyrakietowej Amerykanie dołączyli nam szkic odpowiedzi, jakbyśmy byli niepiśmienni. Możemy w tej sytuacji w ogóle liczyć na sukces negocjacji? - Zależy, jak się zachowamy, czy użyjemy swoich atutów... Sukces będzie, gdy Amerykanie zwiększą budżet na budowę tarczy tak, by poprawiła się obronność Polski. To najważniejsza sprawa tej dekady w stosunkach obu krajów. Strona amerykańska tłumaczy swoje stanowisko nie tylko naszym decydentom, ale i polskiej opinii publicznej. My nie robimy tego samego w Stanach Zjednoczonych.

- Dlaczego? - Trudno odgadnąć, bo to ABC negocjacji, a Stany są wyjątkowo podatne na lobbying.

- A może dlatego, że polityka zagraniczna obecnego rządu jest tylko pozornie skierowana na zewnątrz, a tak naprawdę polega na prężeniu muskułów przed własnymi obywatelami: patrzcie, jacy jesteśmy twardzi! - Jeśli np. brać poważnie niedawne expose pani minister Fotygi, że będziemy ocieplać relacje z Niemcami, powstanie pytanie, po co je oziębialiśmy. Warto się też zastanowić, czy nasze propozycje formułujemy w sposób, który przyjmą zachodni partnerzy. Energetyczne NATO, które uniezależniłoby Unię od rosyjskiego monopolu, było pomysłem dobrym, ale źle wykonanym.

- Ale czy dzięki takiej polityce możemy się czuć w Polsce bardziej bezpieczni? Obecność w Iraku i Afganistanie przysparza nam wrogów w świecie arabskim, błędy dyplomatyczne powodują zgrzyty z Rosją czy Niemcami. Tarcza może sprowokować atak tych, przeciw którym jest wymierzona. - Iran tych kilka swoich głowic nuklearnych na pewno nie skieruje przeciwko nam. Po wejściu do Iraku staliśmy się tzw. celem zapasowym al Kaidy, ale atak terrorystyczny byłby w Polsce trudny z braku licznej mniejszości muzułmańskiej, gdzie można by się kamuflować. Tarcia z Rosją były i będą, bo mamy rozbieżne interesy, z Niemcami są nieporozumienia dotyczące fragmentów historii, czyli wypędzeń. A czy możemy czuć się bezpieczni? To rzecz względna. Pamiętam, jak u siebie na wsi oglądałem w telewizji pucz Janajewa. Pojechałem rowerem po chleb do sąsiedniej miejscowości, do Występu. Wpadam do sklepu i mówię do pani za ladą: pucz, w Moskwie czołgi na ulicach! Pani na mniej spojrzała: panie Sikorski, pan się nie przejmuje. Do Występu nie dojadą.

- Dziękuję.
RADEK SIKORSKI
Był uchodźcą politycznym z Polski, reporterem wojennym brytyjskich mediów w Afganistanie i Angoli. W 1986 r. jako 23-latek przemierzył z mudżahedinami Afganistan okupowany przez Związek Radziecki. Opisał to w książce "Prochy świętych. Afganistan - czas wojny", której najnowsze wydanie promował w ostatni wtorek w Gorzowie. Za zdjęcie zrobione w Afganistanie zdobył World Press Foto. Był wiceministrem obrony narodowej i spraw zagranicznych, jesienią 2005 r. został szefem MON w gabinecie Kazimierza Marcinkiewicza i był nim do lutego tego roku. Ukończył Oksford, na Zachodzie był inwigilowany przez SB i Wojskowe Służby Informacyjne (gdy był ministrem, rozpracowujący go ludzie wciąż pracowali w resorcie). W USA pracował w renomowanych instytutach analitycznych. Zrzekł się brytyjskiego obywatelstwa. Jest senatorem PiS, nie należy do partii. Ma dwoje dzieci, mieszka w dworku w Chobielinie koło Nakła, jego żona Ann Applebaum jest wpływową waszyngtońską dziennikarką. Sikorski ma 44 lata, w żartach nazywa się emerytem w politycznej odstawce. Przymierza się do napisania thrillera politycznego. Dla draki potrafi odśpiewać w całości ,,Czterech pancernych''.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska