Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Taaakie ryby uciekały z haczyka. Emocji jednak nie brakowało

Redakcja
Na zdjęciu: Jan Lenard z bratową Małgorzatą Lenard i amurem 14,3 kg, dł. 111 cm
Na zdjęciu: Jan Lenard z bratową Małgorzatą Lenard i amurem 14,3 kg, dł. 111 cm archiwum Jana Lenarda
Jak tam panie Janie rybki? Z tym pytaniem zwróciłem się do Jana Lenarda, znanego uczestnika w licznych konkursach, plebiscytach na „Taaaką rybę”, organizowanych przez Gazetę Lubuską.

- Z tym pytaniem prawie codziennie się spotykam, zadawanym mi przez kolegów, znajomych, a nawet całkiem obcych ludzi. Ogólnie odpowiadam. Nie narzekam. Chociaż pod tym względem ten rok był dla mnie wyjątkowo pechowym - odpowiada pan Jan. - Mając kilka 100-procentowych okazji kontaktu z niewyobrażalnie dużymi okazami, zawsze dochodziło do straty. Ta sztuka, nawet do czterech razy, nie udała się. Brakowało mi odrobiny szczęścia. Nigdy natomiast nie brakowało mi wielkich emocji, które zwykle towarzyszą w zmaganiach z przeciwnikiem. Bardzo cenię sobie takie spotkania i staram się zachować je w pamięci - tłumaczy wędkarz.

Już na początku sezonu (28 maja 2016 r.) doszło do ciekawego zdarzenia. - Tego dnia wybrałem się na krótką zasiadkę na pobliskie jezioro w okolicy Ośna Lubuskiego. Była 19.30, gdy rozłożyłem sprzęt: 2 zestawy karpiowe i podbierak. Niczego się nie spodziewałem, raczej chodziło mi o oswojenie się z łowiskiem po zimowej przerwie. Wcześniej, zaledwie poprzedniego dnia lekko podkarmiłem – wrzuciłem w łowisko może 1,5 l parzonej kukurydzy. Na hakach nr 2 też była kukurydza, po 2 ziarnka. Długo nie czekając na lewym zestawie zauważyłem unoszący się zwis (zamiast spławika). Z wrażenia oniemiałem. Jak to? Już takie branie?! Przecież to dopiero początek łowów. A jednak ruszyła „maszyna” powoli, ale zdecydowanie. Włączyło się sprzęgło i usłyszałem ten swoisty jazgot, który trwał, aż znikła żyłka ze szpuli, prawie do końca (150 m). Przez cały czas starałem się wszelkimi sposobami powstrzymać rybę. Manewr, ku mojemu zdziwieniu okazał się skuteczny, bo ryba spowolniła i została zmuszona do odwrotu drogą okrężną. Powrót na łowisko opornej ryby trwał dla mnie wieczność, gdzieś około godziny. Wreszcie ryba znalazła się tuż przed mostkiem, na wyciągnięcie podbieraka, ciągle jednak była niewidoczna na tle ciemnego dna i na dodatek z powodu oślepiającego słońca. Nagle nastąpił nieoczekiwany manewr ryby na tyle skuteczny, że znalazła się w pobliskiej trzcinie, bez szansy uwolnienia jej przed niechybną stratą. Ryba odzyskała wolność po długich kombinacjach, a ja, na do widzenia, nawet jej nie rozpoznałem, co to mogło być. Wcześniejsze próby „oderwania” ryby od dna ani razu mi się nie powiodły. Nie szybko pogodziłem się z przegraną, czując co straciłem - opowiada J. Lenard.

Na drugą taką szansę nasz Czytelnik musiał długo czekać, bo aż do 3 września. - Było około godz. 18., gdy przybyłem na bliskie, inne niż poprzednio, jezioro i zająłem wcześniej wybrane stanowisko. Rozłożyłem swój sprzęt (2 karpiówki, jak zwykle). Już przy wyrzucie pierwszym zestawem zauważam, że przynęta nie osiadła na dnie łowiska, gdyż nie zareagował sygnalizator (w tym przypadku był to zwis). Postanowiłem więc po dłuższej chwili zestaw ten ściągnąć. Po wykonaniu kilku obrotów korbką kołowrotka, poczułem mocny opór. Pierwsza moja myśl była, że to zaczep, ale skąd tu zaczep? Od lat w tym miejscu łowię i nigdy nie miałem do czynienia z zaczepem. Postanowiłem siłować się, aż wreszcie wyczułem nieznaczny postęp, jakbym wyciągał wielką gałąź z mułu. Zrodziła się u mnie nadzieja, że wkrótce wyjdę zwycięstwo z opresji, ale zauważam, że punkt zaczepienia przemieszcza się w lewo. Najpierw powoli, bardzo łagodnie, aż wreszcie zaczął przyspieszać i dalej już ruchem jednostajnym uparcie mknął, bez możliwości zatrzymania. Żaden manewr z mojej strony nie był możliwy. Ryba podążała wzdłuż linii brzegowej jeziora, prawie do wysnucia całego zapasu żyłki. Niestety, krótko przed końcem zapasu żyłki wypięła się. Spektakl się skończył, pozbawiając mnie jakichkolwiek złudzeń na taaaką rybę. Nie jestem pewien czy to był karp czy amur. Wiem natomiast, że musiał być duży. A że murował w łowisku, to stawiam na karpia - tłumaczy nasz Czytelnik.

- I tak zakończyły się moje połowy 2016 roku. Żeby sobie przypomnieć, jak wygląda ryba moich marzeń, muszę sięgnąć do wspomnień sprzed roku, które mile wspominam - dodaje na koniec pan Jan.

Przeczytaj też: Taaaka ryba: Ten amur ważył prawie 20 kg. Walka z rybą trwała ponad 70 minut

Zobacz też: Karpie z Osiecznicy idą jak świeże bułeczki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska