Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To koniec świata

ANNA BIAŁĘCKA 0 76 833 56 65 [email protected]
Ewa i Roman Krzemińscy wraz z dziećmi Mirkiem, Mariuszem, Marcinem i Martą, uwierzyli, że ich przyszłość będzie lepsza
Ewa i Roman Krzemińscy wraz z dziećmi Mirkiem, Mariuszem, Marcinem i Martą, uwierzyli, że ich przyszłość będzie lepsza Anna Białęcka
- Tak wiele zmieniło się w naszym życiu od tego dnia, gdy "Gazeta Lubuska" o nas napisała - zapewniają Krzemińscy. - Przede wszystkim uwierzyliśmy w ludzi. W to, że nie jesteśmy sami na tym świecie.

Wróblin Głogowski niby taki sam, jak pół roku temu. Jak ten z reportażu "Tu jeszcze żyją ludzie". Nadal tu stoi jeden dom z dymiącym kominem. Widać upadający kościółek, zdziczałe drzewa owocowe. Jest także ten sam wielki krzyż, no i jest smutny Jezus oparty o ziemię. Ale tablica informująca, że wjeżdżamy do wsi jest teraz weselsza. Już nie straszy rdzą, widać wyraźnie nazwę. Dzieci ją pomalowały. - Żeby ludzie wiedzieli, że nadal tu jesteśmy, że ciągle mamy nadzieję - mówi córka Krzemińskich, 15-letnia Marta.

To koniec świata

W domu panuje inna, niż pół roku temu, atmosfera. Wszyscy się uśmiechają. Już nie ma łez rozpaczy i atmosfery beznadziejności. - Jak sobie czasami przypomnę, że nie chciałam wtedy od razu wpuścić pani do domu, to aż gorąco mi się robi - uśmiecha się gospodyni domu Ewa Krzemińska. - Przecież mogła sobie pani pójść i już nigdy do nas nie wrócić.

Nie poszłam. Kiedy pierwszy raz pojawiłam się w tym miejscu, pomyślałam, że to chyba koniec świata. Bliskie sąsiedztwo huty miedzi sprowadza na ziemię. To właśnie ona sprawiła, że siedmioosobowa rodzina żyje tu sama, odcięta od świata, od możliwości uprawiania ziemi. Kiedyś mieszkało tu 55 rodzin. Od 2002 roku zostali sami Krzemińscy. Potentat miedziowy nie wykupił ich gospodarstwa w skażonej strefie. A później na długie lata zapomniał o nich. Czy kiedyś to się zmieni?

A miał być chwilę

- Najpierw, w Wielką Sobotę, w dzień w którym ukazał się artykuł w "GL", przyjechali z Głogowa panowie handlowcy - wspominają. - Przywieźli nam tyle darów, że niektóre z zapasów mamy jeszcze do tej pory. Wędliny, mięso, słodycze, mąkę, cukier, makarony, i w ogóle wszystkiego w bród.

Kiedy godzinę później darczyńcy żegnali się z rodziną i życzyli jej wesołych Świąt Wielkanocnych lały się łzy. Ale z radości i wzruszenia. Dobre łzy.

- Później przyjechał do nas jeden z dyrektorów huty - wylicza dalej głowa rodziny Roman Krzemiński. - Na początek powiedział, że tylko na chwilę, żeby samemu sprawdzić, czy to co było w tym artykule o nas, to prawda. Mówił, że trudno mu było w to uwierzyć. Ale uwierzył. I zamiast 15 minut spędził z nami półtora godziny. Okazał się takim normalnym człowiekiem. Przecież to dyrektor, a nie wywyższał się, słuchał, pocieszał.

Ta wizyta wszystkim utkwiła w pamięci. Już kilka miesięcy później okazało się, że nie poszła na marne.

Kwiaty u Marty

Kolejni na tym pustkowiu pojawili się hurtownicy. Przywieźli farbę, zieloną, łososiową, liliową. Krzemiński w kilka dni pomalował cały dom. Znów zrobiło się weselej. Marta nawet namalowała na ścianach swojego pokoju wielkie kwiaty. Ładne.

Później był radny wojewódzki z super radiodtwarzaczem. - Można nawet słuchać mp3 - chwalą sprzęt bliźniaki Mariusz i Mirek. Ze starostwa głogowskiego przyjechały biurka dla dzieci, by miały na czym odrabiać lekcje. No i komputer, także od starosty. Co prawda używany, ale zachwycił dzieciaki. Pozwoli na rozrywkę, bo przecież po powrocie ze szkoły w Głogowie, oddalonej o 16 km, są tu zdane tylko na siebie.

Inni ludzie przywieźli wyprawki do szkoły - plecaki, zeszyty, kredki, pisaki.

Czas dla biegłego

No i w końcu przybył ten najważniejszy. Biegły skierowany do Krzemińskich z KGHM Polska Miedź. Pomierzył, pospisywał, dzielił, mnożył i oszacował wartość. To podstawa do tego, by gospodarstwo zapomnianej rodziny zostało wreszcie wykupione.

- Jesteśmy dobrej myśli, że sprawa wykupu zostanie w szybkim czasie załatwiona - mówi rzecznik KGHM Mieczysław Piotrowski. - Na razie wycena obejmuje jedynie zabudowania, ale zdajemy sobie sprawę, że w przypadku tej rodziny doszło jeszcze do strat moralnych. Będą więc prowadzone negocjacje. Dyrektor huty zdaje sobie sprawę, że obecnie ten teren nie jest już objęty strefą ochronną i wymogiem wykupu przez zakład. Ale trzeba jakoś po ludzku załatwić kwestie wieloletnich zaniedbań wobec tej rodziny. Bądźmy dobrej myśli, że wszystko zakończy się niebawem i dobrze.

A strat było sporo. - Najgorzej było, gdy w 1997 przyszła powódź - wspomina gospodarz. - Zalało nas zupełnie. Poszły całe plony. Po tym okazało się, że nie mamy szansy na odbicie się od dna i dalsze normalne życie.

A wszystko przez to, że w księdze wieczystej gospodarstwa huta sporządziła adnotację, że jest ono w stanie wywłaszczenia. To odcięło Krzemińskim drogę do starania się o kredyty dla powodzian. - Musiałem wtedy sprzedać maszyny, pozbyłem się wszystkiego - mówi. - To była chyba największa krzywda, z tych, które przed laty uczyniła nam huta.

Wraz z nadzieją na wykup i otrzymanie pieniędzy na nowy dom, pojawiły się marzenia. Takie trochę nieśmiałe, lekko skrywane, żeby nie zapeszyć. - Jak nas wykupią, to będzie już spełnienie największego marzenia - śmieje się rodzina. - Wtedy życie będzie prawdziwe, lepsze.

Domek z balkonem

Dopytuję jednak każdego z osobna. Roman marzy o domu na wsi, takim, żeby dzieciom było wygodnie, i o kawałku ziemi. Ewa chce, żeby ten dom stał w dużej wsi, w której będzie sklep, kościół i szkoła dla dzieciaków. Marta też marzy o miejscu na wsi i pokoju z balkonem. Podobnie 14-letni Marcin, tyle, że jego pokój może być bez balkonu. A bliźniaki chcą mieć wspólny pokój, bo im najlepiej jest razem. Oczywiście w domu w dużej wsi. - I żeby tam pełno dzieci mieszkało - mówią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska