- To lepsze niż Nasza Klasa - mówią zgodnie koledzy z podwórka przy ul. 1 Maja, naprzeciwko cukierni Pawełkiewicza. Marek Zajączkowski prowadzi przedsiębiorstwo, Darek Gospodar pracuje i mieszka w Niemczech, Darek Pawlak pracuje na budowie, Artur Garduła jest nauczycielem angielskiego, a Krzysiek Zawicki jest dziennikarzem w telewizji, a także współpracownikiem "Gazety Lubuskiej".
To jest stała paczka, ale kolegów w porywach bywało na spotkaniach jeszcze więcej, na przykład Heniek Napieraj czy Władek Korba, emerytowany górnik, który niestety niedawno zmarł.
- Spotykamy się regularnie, przynajmniej trzy razy do roku, przeważnie wtedy, kiedy Darek przyjeżdża z Niemiec - opowiadają. - Zaczęliśmy grać razem w piłkę w latach 80., ale teraz już nie mamy takiej kondycji jak kiedyś. Wybieramy więc jakieś przytulne miejsce i gadamy, gadamy. Wspominamy życie w dawnym Głogowie. Wszystko sobie opowiedzieliśmy z dziesięć, dwadzieścia razy, ale nam się nie nudzi. Wciąż wychodzą nowe fakty, zawsze ktoś sobie coś nowego przypomni.
Wtedy, gdy jako mali chłopcy mieszkali w centrum miasta, ul. 1 Maja była jedną z niewielu zamieszkałych w Głogowie. Nie było jeszcze pl. Tysiąclecia, a z okien swego bloku widzieli... szpital. - To było wtedy pustkowie - wspominają. Wtedy nie było telewizji i komputerów, więc koledzy mają wiele wspomnień, przeżyli przygody, robili eskapady po mieście.
- To my odkrywaliśmy te bunkry, które teraz zwiedza się w ramach akcji "Zima w twierdzy" - mówi Marek Zajączkowski. - To my pierwsi szukaliśmy skarbów na Starym Mieście i nietoperzy w poniemieckich bunkrach. Bawiliśmy się na budowie pierwszego bloku przy pl. Tysiąclecia, pomagaliśmy na budowie tych prywatnych parterowych domków na naszej ulicy i zarabialiśmy tam pieniądze na słodycze.
- To było bardzo fajne podwórko - wspomina Darek Pawlak. - Jak tak popatrzę wstecz, to żal mi moich dzieci, że nie przeżyły czegoś takiego. Mieliśmy jednak zupełnie inne dzieciństwo. Prawdziwe przyjaźnie, wspólne przygody, niesamowite przeżycia. Za naszych czasów wychodziło się z domu zaraz po lekcjach i wracało jak już było ciemno. Rozrabialiśmy. Aż dziw, że nikomu nic się nie stało.
Krzysiek Zawicki pierwszy dostał rower. Robili nim wyścigi wokół placu Tysiąclecia. Jak chodzili się bawić na dworzec PKP, to ganiał ich cieć - okularnik, który nie lubił dzieci. Na ul. Poczdamskiej rozbijał się cyrk. - Chodziliśmy tam pomagać, a za to mieliśmy wejście za darmo, a raz nawet mogliśmy wejść do wozu cyrkowego - opowiada Krzysiek Zawicki. Krzysiek wymyślił najlepszą grę: odbijanie piłki pokrywką do kotła i celowanie nią do bramki, którą było okno piwnicy. To było tak interesujące, że ludzie kibicowali z okien.
Wtedy też grało się w pukanego Niemca, w chowanego, w podchody, w palanta, w pikuty i w kastę na pieniądze - za co ścigał dzielnicowy, bo to było znieważanie orzełka. Razem chodzili do kina Bolko, dziś nieczynnego, w ruinie. Składali się na jeden bilet, a potem ten jeden, który wszedł, otwierał tylne wejście i wpuszczał kolegów. Na podwórku zrobili sobie stół do ping-ponga z dwóch płyt pilśniowych. Potem takie stoły odmałpowały od nich inne podwórka.
- Pan Pawełkiewicz jak był w dobrym humorze, to stawiał nam lody- wspominają. Pierwszy kontakt z Zachodem to było pisanie listów do koncernów samochodowych. Potem przychodziły plakaty, nalepki, prospekty z Niemiec, Stanów Zjednoczonych czy Kanady.
- W latach 70. wszyscy trenowaliśmy karate - wspomina Darek Pawlak. Ich drogi się rozeszły, gdy poszli do szkół średnich, a potem do wojska. - Długo mnie nie było w Polsce, a mój pierwszy przyjazd był taką iskrą dla kolegów, żeby zorganizować pierwsze spotkanie - opowiada Darek Gospodar. Spotykają się od tamtych czasów regularnie, kilka razy w roku. Policzyli, że mieli już takich z 60 spotkań.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?