Choć zakorzenione w naszym narodzie zwyczaje wielkanocne obowiązywały przez stulecia, dziś przeważnie są na wymarciu. A szkoda. Może warto przed świętami odkurzyć nie tylko nasze mieszkania, ale również pamięć o kilku wielkanocnych obrzędach?
A jeśli o odkurzaniu mowa... Świąteczne porządki - zmora wielu gospodyń. Po co właściwie nam one? Czy tylko po to, by w domu było czysto, a kobiety urobiły się po łokcie? - A gdzie tam - zaprzecza Janina Kaprynowicz z Krosna Odrz. - Tradycja mówi, że sprzątamy, by zimę z mieszkania wymieść, a wraz z nią zło i choroby - śmieje się. Choć od kilkudziesięciu lat pani Janina mieszka w mieście, dzieciństwo i młodość spędziła na wsi. - Tam nie tylko dom musieliśmy wysprzątać. Porządkowało się też oborę, stajnię, kurnik. A w samą Wielkanoc sąsiadom psikusy się robiło. Chłopaki pannom farbą okna oblewali. Pamiętam, jak moje siostry całą noc w oknie siedziały i pilnowały, by ktoś domu nie zachlapał. Albo jak sąsiadkę grupa kawalerów do strumyka wrzuciła w lany poniedziałek, bo za bardzo się umalowała.
Irena Charczuk, również krośnianka, pamięta za to drewniane kołatki. - Koguciki na nie wołaliśmy - wspomina. - Kręciło się to i brzęczało. W Wielkim Tygodniu dzieci po ulicach ganiały z takimi zabawkami, a śmiechu i zabawy było przy tym co nie miara.
Mowa o wielkim grzechotaniu. Kiedy milkły kościelne dzwony, rozlegał się dźwięk kołatek. Dla dzieci był to czas na psoty. Młodzież straszyła na ulicach przechodniów hałasem z drewnianych grzechotek.
Podobnych wielkanocnych zwyczajów jest więcej. Maria Rybicka na tereny Polski zachodniej przyjechała w 1945 r. z okolic Warszawy. - Większość tradycyjnych zabaw świątecznych wymierać zaczęła już po wojnie - opowiada. - Sprzed wojny pamiętam topienie Judasza. Wieszanie śledzia też pamiętam. Dzieckiem byłam. O niektórych zwyczajach mama mi opowiadała.
Topienie Judasza odbywało się w Wielką Środę. - Robiło się ze słomy kukłę i ciągano ją po okolicy, to był Judasz - opowiada pani Maria. - A śledzia do drzewa się przybijało. Za karę, że człowiek przez 40 dni pościć musiał.
Z wielu pięknych zwyczajów pozostały jedynie wspomnienia. Jedną z nielicznych, wciąż kultywowanych tradycji, jest śmigus-dyngus. Ale i tu nie czuć klimatu z przeszłości. - Teraz to trzeba uważać, żeby się kto za pochlapanie nie obraził - mówi Jan Bożemski. - Strażakiem byłem. W poniedziałek ludzie z kościoła wychodzili, a my ich wodą ze strażackich sikawek oblewaliśmy. Dzisiaj to nie to samo.
Zatem jak jest dzisiaj? U Alicji Marciniak, gubinianki, wodą wszystkich pryska tata. Dolewa kilka kropel perfum. Tradycyjne u Marciniaków są za to na pewno wypieki. - Babka wielkanocna pieczona jest z przepisu jeszcze po prababci, a żur jemy tylko staropolski, na domowym zakwasie - mówi Alicja.
U Ilony Kaweckiej na stole wielkanocnym serwuje się m.in. białą kiełbasę, sałatki i całą gamę ciast. W tym wielkanocną babę i dziada, czyli mazurka.
Patryk Nocuń, od kiedy tylko pamięta, święta spędza wraz z całą rodziną u babci. - Kiedy byłem dzieckiem, robiliśmy gniazda dla zająca. Z siana, wełny, papieru. W domu albo przed chałupą. To zależało od pogody. Następnego dnia znajdowaliśmy w tych miejscach słodycze - opowiada. - Fajna była to zabawa, szkoda że w naszej rodzinie już ta tradycja zanikła. Może dlatego, że nie ma już u nas małych dzieci?
Dla Teresy Nowackiej ważne są nie tylko święta, ale cały okres przed nimi. Bo nie chodzi tylko o to, by dom wysprzątać. - Porządek trzeba zrobić także w swoim sercu - mówi gubinianka. - Ten czas to przystanek w tym zaganianym świecie. Moment zastanowienia się nad swoim życiem. Za czym tak gonimy?
Bożena Ruszczak także wiele czasu poświęca na przygotowanie do świąt. Razem z dziećmi i młodzieżą z parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Komorowie. Młodzi zdolni, chętnie występują w misterium męki Pańskiej. W niedzielę po raz kolejny udowodnili, że mają aktorskie zdolności. Parafianie przyznają, że takie przedstawienia dużo dają do myślenia.
W Gubinie mieszkańcy świętują razem z sąsiadami. W sobotę o 14.00 na pl. Jana Pawła II odbędzie się polsko-niemieckie święcenie pokarmów. Będzie też okazja do spróbowania wielkanocnych potraw, kupienia stroików, pisanek, baranków z cukru i masła.
Gospodarz miasta Bartłomiej Bartczak cieszy się, że w tym dniu mieszkańcy obu miast będą razem. Cieszy się też na spotkanie z rodziną. - Tradycyjnie wyjeżdżam do rodzinnego domu pod Legnicą. Tak się składa, że zawsze ja idę święcić pokarm - przyznaje burmistrz. - Oczywiście rodzinnie idziemy na rezurekcję. Teraz kościół jest pod nosem, ale pamiętam, gdy byłem dzieckiem, świątyni we wsi nie było. Wstawaliśmy o czwartej rano, żeby rowerami pokonać sześć kilometrów i zdążyć na mszę.
A śmigus-dyngus? Wraz z upływem lat coraz mniej obfity się stawał. Ale burmistrz pamięta czas, kiedy tradycyjne polewanie kończyło się w domu… karą. Z powodu braku umiaru.
- Umiar jest potrzebny we wszystkim. Przekonałam się o tym w ubiegłym roku, gdy tak się objadłam przy stole, że potem przez najbliższe kilka dni nie mogłam patrzeć na jedzenie - zdradza Wioleta Gałka. - Dlatego teraz mam podejście minimalistyczne. Minimum porządków, przecież cały rok się sprząta. Minimum potraw na stole, bo i tak zawsze zostają i się wyrzuca. Zasady tej nie stosuję jedynie do liczby gości, humoru i… tradycji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?