Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia pod Świebodzinem. Ojciec powiesił w lesie swoje dziecko, a później siebie

Krzysztof Fedorowicz 68 324 88 19 [email protected]
fot. Mariusz Kapała
Ługów, wieś pod Świebodzinem. Środa, 21 kwietnia. Wieje niemiłosiernie. W kościele zakończyła się msza. Nie za duszę Jarosława, który dzień wcześniej, o poranku, powiesił w lesie swoje dziecko, a potem sobie założył sznur na szyję. I nie za duszę 2,5-letniego Miłosza.

- Parafię wizytuje biskup, uroczystość była od dawna zapowiadana - mówią ludzie, zasłaniając twarze przed gradem i wiatrem.
Obok kościoła mieszka Zdzisław Piechocki. - O Jarku nie mogę powiedzieć złego słowa - stwierdza spokojnym głosem. - Był spokojny. Grzeczny. Zawsze kłaniał się, jak szedł na niedzielny spacer z rodziną. Kiedyś chodził z moimi chłopakami do szkoły, często spędzał popołudnia u nas, bawili się grzecznie.
Ludzie wychodzą z kościoła. Otwierają kolorowe parasole. Mijają ekipy telewizyjne oblegające dom, w którym mieszkał Jarosław, Miłosz i jego mama Alicja.

Grupa ludzi zatrzymuje się trzy gospodarstwa dalej. W oknie stoi kobieta, ma wałki na głowie. - Z taką fryzurą proszę mi zdjęć nie robić! - ostro protestuje, ale zaraz mówi poważnie: - To była normalna rodzina, wszędzie chodzili razem, zawsze uśmiechnięci.
- Często widywałam ich na spacerku z dzieckiem - dodaje Halina Łukomska. - Wiem, że pracowali. Ona była bardzo miła.
- Nie pił ani nic, zawsze mówił "dzień dobry" - zauważa inna kobieta. A ta z ciemnym parasolem tłumaczy: - Ale nikt nie wie, co w domu było, w tych czterech ścianach...
- Ta dziewczyna krzyż nosi. Kilka lat temu na oczach rodziny powiesił się jej ojciec. I to w tym samym lasku - przypomina kobieta w oknie.
- Ale to nie ma nic wspólnego - nie zgadza się Łukomska.
Nagle wiatr gwałtownie się wzmaga. Kobiety z kolorowymi parasolami szybkim krokiem rozchodzą się do swoich domostw.

W sklepie pracuje Monika, z rozczuleniem opowiada o Miłoszu: - Papuśny był. Szkoda! Szkoda dziecka! Zresztą on też był niczego sobie, wysoki! I dziewczyna ładna. To była kochająca się rodzina. Nikt nie wie, co go do tego pchnęło. A od wczoraj we wsi aż huczy od plotek. Wieczorem ludzie gadali nawet, że Jarka odratowali w szpitalu. A to bzdury przecież...
- Może jednak mieli jakieś problemy? Może zwierzała się koleżankom z pracy? - pyta sama siebie dziewczyna, która robi zakupy.
Alicja pracuje w firmie Euro-Box. Tu, w Ługowie. Zakład zatrudnia 130 osób, kiedyś robił w nim również ojciec jej dziecka. - Nie był solidny - przyznaje prezes Bernard Jakubowski. - Był z nami pięć miesięcy, a pewnego dnia po prostu nie pojawił się w pracy. A Alicja? Superdziewczyna! Zawsze uśmiechnięta, rzucała się w oczy. Wesoła, życiowa, schludna, czysta.
Jakubowski nie podejrzewał, że w jej życiu brakuje harmonii. Że czeka ją tak wielki dramat. - Są takie przypadki, że ludziom w problemach życiowych trzeba pomóc. Ale nie było po niej niczego widać - stwierdza krótko. - Mało tego, zdawała się szczęśliwa.

Ale na wtorek i środę, czyli 20 i 21 kwietnia, Alicja wzięła urlop. - Chciała wyprowadzić się z domu, wrócić do mamy, do Kamionki - wzdycha Urszula Czyż, która pracuje z Alicją na jednej zmianie. - On znęcał się nad nią. Tak, by nie było widać. Fizycznie i psychicznie.
- I groził jej, że się zabije - dodaje Beata Maciejewska. - Był strasznie zazdrosny, uroił sobie coś w głowie! Kiedyś miał żonę i dziecko i oni odeszli od niego. Może nie chciał pozwolić na kolejną podobną stratę?
- Na wsi i przed matką ukrywała, że dzieje się źle w ich związku - nie bez emocji w głosie przyznaje Urszula. - Ale w pracy mogła się wyżalić. Tylko nas miała.
- Przed dwoma laty chcieli jeszcze ślub brać - przypomina sobie Beata. - Przyszła do pracy, by na wesele zarobić.
- Problemy zaczęły się jakiś rok temu. Mówiła, że boi się o siebie. Ale o dziecko nie. Mówiła, że dziecku krzywdy by nie zrobił - relacjonuje Urszula.
- Ostatnio bała się, że dziecko zabierze i zniknie.
- Mówiłam jej, weź go zostaw! W poniedziałek po pracy usiadłyśmy na ławce i rozmawiałyśmy. W niedzielę powiedziała o wszystkim swojej mamie.

Pracownicy Euro-Boksu są wstrząśnięci. - Nie znam podobnej tragedii. Zastanawiałem się z kolegami, czy był trzeźwy. Prawdopodobnie tak - dywaguje kierownik Marek Marciniak. - Gdy chciała się wyprowadzić, on wziął dziecko do lasu, a potem... Zadzwonił jeszcze do niej, gdy powiesił dziecko i powiedział, że to samo zrobi ze sobą. Wtedy ona zadzwoniła na policję.
Podobno świadkiem tragedii był jeden z mieszkańców Ługowa. - Nie, to plotki. Policja znalazła samochód, a zaraz ciała - prostuje Danuta Białogłowa.
- Matka była wyraźnie zaniepokojona zniknięciem synka, poprosiła o pomoc - wyjaśnia Katarzyna Wrocławska, rzeczniczka policji w Świebodzinie. - Rozpoczęto poszukiwania. Policjanci razem z matką udali się na miejsce, gdzie jej zdaniem, mógł pojechać ojciec z synkiem. Ale tam ich nie znaleziono. Gdy funkcjonariusze wracali, było to około 9.00, na skraju lasu zauważyli samochód należący do ojca 2,5-latka. Po kilku krokach ukazał im się makabryczny widok. Na drzewie wisiało dziecko, tuż za nim ojciec.
- Pamiętam, jak jej rodzina przed trzema laty szła przez wieś na zaręczyny. Dumni byli. Zresztą to było spokojne chłopisko... Nie mogę o nim złego słowa powiedzieć - dodaje Białogłowa.

***

Anna Pisarczyk jest psychiatrą. Od 16 lat pracuje w szpitalu w Ciborzu. - Niestety, to nie pierwszy podobny przypadek - stwierdza. - I są pory roku, które sprzyjają takim zachowaniom emocjonalnym. Właśnie wiosna nawet w większym stopniu niż jesień służy wybuchom ostrych psychoz czy ciężkich depresji, wtedy ludzie są bardzo wrażliwi.
Czyn, do jakiego doszło we wtorek w Ługowie, określa mianem samobójstwa rozszerzonego. - Mówimy o tym, gdy rodzic zabija dziecko, a potem siebie, więcej znanych jest przypadków, gdy dokonuje tego ojciec. Jednym z powodów może być ostra psychoza, czasem nagle ujawniające się urojenia, poczucie zagrożenia dla siebie i dla dziecka - tłumaczy. - I wtedy jedynym wyjściem wydaje się samobójstwo.

Czasem właśnie nieleczona, głęboka depresja pcha do takiego zachowania. - I wydaje się, że nie ma żadnego innego wyjścia z sytuacji, jak to, by się zabić - wyjaśnia Pisarczyk. - Niekiedy ludzie w ten sposób reagują na stres, który powstał na przykład w wyniku utraty pracy. Mężczyzna wtedy myśli: nie pozwolę, by rodzina trafiła pod most. I myślę, że mężczyzn częściej to dotyka, bo kobieta idzie pogadać do sąsiadki, łatwiej jej ujawnić swoje smutki, żale, szybciej otrzymuje wsparcie w otoczeniu. Mężczyźni tłumią w sobie takie emocje. A przecież nie da się ich stłumić całkowicie. Taki czyn gwałtowny jest właśnie niczym innym, jak wybuchem afektu.
Lekarze apelują, by nie stronić od pomocy psychiatrycznej. - Poradnie zdrowia psychicznego są w każdym miasteczku - podkreśla Pisarczyk. - Także u nas w Ciborzu codziennie działa taki punkt. W porę powinna reagować rodzina, zawiadamiać lekarza, gdy domownik zamyka się w sobie, nie ma z nim kontaktu, źle sypia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska