Żarski cukiernik Marek Czajkowski, jeden z największych producentów pieczywa w mieście zapewnia, że piekarze nie chcą podwyższać ceny swoich wyrobów. Codziennie jego zakład wytwarza ok. 1,5 tony chleba i drobnego pieczywa.
Utrzymać cenę
Konkurencja jest bardzo duża i piekarze zmuszeni są sprzedawać swoją produkcję na granicy opłacalności, a chleb poniżej kosztów, aby utrzymać się na rynku i nie stracić klientów. W branży toczy się walka o przetrwanie, bo nie ma pewności co do jutra. Nie ma stabilizacji ceny mąki i cukru, piekarze jednak starają się nie podwyższać cen chleba i bułek, bo się obawiają, że droższego pieczywa ludzie nie kupią.
- Już teraz cena chleba powinna być dwa razy większa niż obecnie. Ale co nam da jej podwyższenie, skoro ludzie nie mają pieniędzy i będą mniej kupować - tłumaczy M. Czajkowski. Dodaje, że przez utrzymywanie niskiej ceny jest zmuszony do cięcia kosztów. W ostatnich latach zmniejszył zatrudnienie o połowę, ale dalej już się nie da redukować.
Pętla na szyi
Teraz wychodzi na jaw, że większość piekarń nie odpowiada unijnym wymaganiom. Żeby je dostosować, trzeba zainwestować kilka milionów złotych w modernizację. Takich pieniędzy nikt nie ma, a wziąć kredyt to zacisnąć sobie pętlę na szyi. - Jest to wielkie ryzyko, bo nie wiemy co nas dalej czeka - stwierdza M. Czajkowski. - Uważam, że w nowych warunkach mniejsze zakłady padną, a te które zostaną, będą zmuszone działać wspólnie, nie będzie innego wyjścia. Od sąsiadów można się spodziewać, że wejdą na nasz teren z nowymi technologiami i nowoczesnym sprzętem. Powstaną spółki, z którymi trudno będzie konkurować. Nie obawiam się natomiast, że zaleje nas pieczywo od sąsiadów. Nasz chleb jest bardzo smaczny i konkurencja mu nie grozi.
Certyfikat za naturalność
Pełna obaw jest także Irena Szmania, szefowa Kunickich Zakładów Mięsnych, należących do spółki rodzinnej. Firma istnieje od pięciu lat, zajmuje się ubojem trzody chlewnej oraz produkcją wędlin według starych, sprawdzonych receptur. - W naszych wyrobach nie ma sztucznych składników, wszystkie przyprawy są naturalne, dlatego mamy nadzieję, że uzyskamy certyfikaty na wyroby regionalne, co z kolei pozwoli na pozyskanie dotacji z Unii - mówi I. Szmania. - W tym roku sprzedaż nam wzrosła, mamy nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Ale mam i obawy, że zaraz od maja sytuacja może się zmienić. Na dostosowanie naszego zakładu do wymogów unijnych mamy czas do 2007 roku. Na ten cel potrzeba co najmniej 2 mln zł. Kredyt w ogóle nie wchodzi w grę.
Nie ma zwolnień
Cała nadzieja w środkach pomocowych, które mają być uruchomione już w czerwcu. Bez nich nie ma co marzyć o modernizacji i spełnieniu wymogów unijnych. Niezależnie od modernizacji już w maju trzeba będzie wprowadzić system jakościowy, ścisłe przestrzeganie norm jakościowych i higieny. - Niepokoi nas to, że cena żywca będzie rosła, a wraz z nią i cena gotowych wyrobów. Nie wiadomo jak zareagują klienci, jeżeli sprzedaż spadnie, to będzie źle - zastanawia się I. Szmania.
W firmie zatrudniono biotechnologa, który ma dopilnować wszystkich spraw związanych z przystosowaniem do nowych warunków. Pocieszające jest i to, że o zwolnieniach pracowników nikt nie myśli, wręcz odwrotnie - ostatnio zatrudniono osoby do przyuczenia się. Ostatnio do zakładu zgłosił się Niemiec, producent żywca, który chciał od maja dostarczać tuczniki albo półtusze. - Podziękowałam mu i powiedziałam, że nie skorzystamy z jego oferty, bo w naszym zakładzie używamy tylko żywca karmionego naturalnie. Mam nadzieję, że do końca roku stanie się jasne, czy będzie gorzej, czy też lepiej - dodaje I. Szmania.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?